Koko koko, piosnka spoko

Od środy zdaje się, że wszyscy w Polsce znaleźli swój nowy obiekt nienawiści. O dziwo nie są to Rosjanie, Niemcy, pracownicy Urzędu Skarbowego czy drogowcy, których tym razem zaskoczyło lato w kwietniu i w początkach maja, tylko zespół Jarzębina z Kocudzy, którego utwór ''Koko euro spoko'' został oficjalnym hymnem reprezentacji Polski na Euro 2012. I się, jak to już w internetach bywa, wylały pomyje.

Przede wszystkim znaczna część internautów reaguje tak histerycznie, jakby zwycięstwo Jarzębiny odbyło się kosztem jakichś nieopublikowanych jeszcze nagrań Queen czy zespołu Metallica, który postanowił dla chłopców Smudy nagrać nagle ''The Unforgiven IV'' czy inne ''The Unpronouncable I: Zewlakow''. Otóż nie.

W stawce, oprócz Jarzębiny, były mające najlepsze lata już za sobą Wilki, mająca najlepsze stulecia już za sobą Maryla Rodowicz oraz nie mający żadnych dobrych lat nigdy zespół Feel. Że o Liberze już nie wspomnę, tak samo jak o Kabarecie OT.TO, którego jakkolwiek dawną twórczość cenię, tak na autora hymnu piłkarskiego nadaje się on tak jak opos na żyletki. Ogólna muzyczna ''słabość'' przez cały czas przedstawiania kolejnych utworów utrzymywała się na tym samym poziomie, z czasami tylko dostrzegalnymi wahnięciami w dół. Trzeba się zatem pogodzić z tym, że cokolwiek by nie wygrało - byłoby umiarkowanie lub bardzo źle, a cały ten konkurs przypominał trochę wybór między złamaniem otwartym lewej nogi a złamaniem otwartym nogi prawej.

Przy tym ''kokokoko, jakkolwiek to dalej loto'' to jeszcze jedno z tych nieco mniej bolesnych otwartych złamań, o ile takowe w ogóle istnieją. Ten utwór ma jedną ważną cechę, której brakowało wszystkim innym: JEST JAKIŚ. Oczywiście, według niektórych to ''jakiś'' oznacza dokładnie to samo co ''żenujący'', ale ma charakter. Przynajmniej w jakiś sposób oddaje to, gdzie toczyć się będzie turniej, jest folkowy, a zarazem z całkiem przyzwoitym drivem (jak to mówią fachowcy), a nie reprezentuje gatunek ''chcieliśmy grać britpop 10 lat temu'' (Wilki) czy ''chcielibyśmy grać tak jakbyśmy chcieli grać britpop 10 lat temu'' (Feel). A obcokrajowcy słuchając ''kokania'' zapamiętają to, że było ludowo, ludycznie, były babcie, było zabawnie, a nie że Polakom udało się jakoś namówić do nagrania utworu kolegów z klasy braci Gallagherów. Albo nie zapamiętają nic, co nawet bardziej prawdopodobne.

Poza tym nie oszukujmy się też - jaka reprezentacja, taki i jej hymn. A i my jesteśmy narodem lubiącym utwory, które już kiedyś w takiej czy innej formie słyszeliśmy, do którego najlepiej pasuje piosenka łatwa, skoczna, taka do tupania nogą i przechylania kieliszka do rytmu, nawet kibicując. Zwłaszcza kibicując i oglądając mecz.

Wiem, że - jak to ładnie ujmują Anglosasi - ''haters gonna hate''. Ale też nie przesadzajmy.

Łukasz Miszewski

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.