Filip "NEO" Kubski, gracz i współwłaściciel HONORIS: Zastanawiałem się nad tym wszystkim i wyciągnąłem taki wniosek, że najprawdopodobniej dotyczy to po prostu innego pokolenia. My jesteśmy z roczników 86 i 87, a gramy w drużynie z chłopakami, którzy urodzili się w 2001 roku. Gramy też na takich młodych zawodników, a tacy posiadają już inne podejście i mentalność. To gracze, którzy wychowali się w erze Internetu, my z TaZem jesteśmy w tym elemencie dinozaurami. Być może to ma wpływ, jeśli miałbym wskazać powód, to właśnie ten.
Tak, my przeszliśmy już wszystko. Ostatnio wspominaliśmy taką historię, kiedy to mieliśmy do rozegrania turniej w Mińsku. Mieliśmy międzylądowanie w Moskwie, a my nie wiedzieliśmy, że na lotnisku w Moskwie Białoruś jest traktowana jako terytorium państwa rosyjskiego. Wówczas do podróżowania jest potrzebna wiza tranzytowa do lotów krajowych. Przenocowali nas na lotnisku, zabrali paszporty, wracaliśmy do Warszawy następnego ranka i stamtąd pojechaliśmy taksówką pod granicę polsko-białoruską i dalej do Mińska. Wszystko po to, żeby dojechać na jeden turniej. Przeszliśmy wszystko – samochód do Hiszpanii, prom do Szwecji, brak noclegu po wylądowaniu w Los Angeles. Od 2005 roku mieliśmy masę przygód, teraz jesteśmy gotowi na wszystko.
Zdecydowanie. Teraz zawodnicy posiadają zarobki na poziomie sportowców ze sportów tradycyjnych. Kiedyś graliśmy po to, żeby wygrać nową myszkę do komputera. Cieszyliśmy się jak zwrócono nam koszty dojazdu na turniej, często jeździliśmy na przykład trasą Warszawa – Kijów pociągiem, bo na Ukrainie było dużo turniejów. Ja się bardzo cieszę, że mogłem z bliska przyglądać się tej metamorfozie esportu. Jestem w nim od samego początku, od 2002 roku jeżdżę na LAN-y. Widziałem szereg zmian, które przeszło całe esportowe społeczeństwo i jestem obecnie pod ogromnym wrażeniem tego, w którym miejscu jesteśmy.
Nie.
Rzeczywiście, pamiętam. Ciekawe doświadczenie, bo nigdy nie byłem w Bośni. Wycieczka była bardzo egzotyczna.
Przede wszystkim lubię czas podróży. Spędzam go z książką, czasami pogram na Nintendo, skupiam się na zrelaksowaniu przed turniejem. Obecnie gra na profesjonalnym poziomie wymaga potężnej ilości czasu. To nie tylko trening na serwerze, ale przygotowanie się do meczu. Dodatkowo 2 lata temu zostałem tatą. Od tamtego czasu jest to inny tryb intensywności niż dotąd znałem. Bardzo dużo się dzieje na co dzień, więc te kilka godzin w podróży na LAN-a mogą zrelaksować. Ekscytacja LAN-em cały czas jest.
Wczoraj zrobiliśmy błąd, bo mieliśmy zbyt dużo spotkań w harmonogramie, przez co jechaliśmy do Chorzowa późną porą. Przekłada się to na gorszą koncentrację we wczorajszych meczach, a także brak regeneracji przed LAN-em. Bałem się, że dzisiaj rano ucierpi na tym nasza gra. Na szczęście pierwszy mecz poszedł po naszej myśli. Pokazaliśmy charakter, bardzo dobrze zaprezentowaliśmy się na pierwszej mapie, gdzie wróciliśmy do meczu z wyniku 7:13. Jestem bardzo zadowolony z gry całej drużyny.
Generalnie są takie czasy, że ingerencja w strefę komfortu rywala jest dosyć intensywna. Wydaje mi się, że Wiktor mógł im zajść za skórę takim zachowaniem. To stara szkoła - kiedyś to było na porządku dziennym. Na LAN-ie, mimo że gracze siedzą w wygłuszających słuchawkach, to taki hałas jednak przedostaje się do ucha. Cieszę się, że siedzę obok niego, a nie po drugiej stronie.
Mamy ludzi dookoła, którzy pomagają nam w zarządzaniu całą organizacją, która wymaga dużo pracy. My możemy się w 100% skupić na graniu. Wiadomo, że czasami spotkania i zadania organizacyjne się trafiają, ale jest to też fajne doświadczenie i odskocznia od bycia esportowcem.
Przy okazji też możemy szkolić młodych zawodników. Najlepszym przykładem jest reiko, który przed dojściem do zespołu nie był kojarzony w Polsce, a teraz należy do grona najlepszych zawodników. W rezultacie możemy się pochwalić drużyną na niezłym poziomie.
Bywa, że takie sytuacje generują żarty, bo chłopaki czasami nazywają nas „prezesami". Wszyscy jednak potrafimy rozdzielić te role, funkcjonujemy jako drużyna. Wiadomo, że czasami w zespołach tworzą się mniejsze grupy, zwłaszcza widać to na polskiej scenie, ale my funkcjonujemy jako zgrana ekipa. Chłopaki też wiedzą, że jeśli mają jakiś problem, to mogą się do nas zgłosić i wówczas go przepracujemy.
Tak. Jak wspomniałem o przygodach z turniejami, to również było sporo perypetii z organizatorami i właścicielami drużyn. Jako przykład przychodzi do głowy mi sytuacja, kiedy wygraliśmy najważniejsze rozgrywki na świecie, po czym nie dostaliśmy nagrody, bo organizator turnieju zbankrutował. Co więcej, taka sytuacja się powtórzyła dwukrotnie! Raz dostaliśmy nagrody dopiero po latach, a w drugim przypadku nigdy nie zobaczyliśmy należnych pieniędzy.
Było też tak, że podpisywaliśmy kontrakty z organizacjami i nie dostawaliśmy po czasie wypłat, albo klub się rozpadał w trakcie obowiązujących umów. Przygód było sporo, mamy z czego wyciągnąć wnioski. Doskonale wiemy, czego potrzebuje gracz i staramy się w HONORIS stworzyć jak najlepsze warunki do pracy. Tylko wtedy zawodnicy mogą dawać z siebie najwięcej.
Tak, często zdarzają się takie sytuacje. Obaj się bardzo różnią, ale w tym względzie są tacy sami – są otwarci na rozwój.
Są raczej neutralne. Z Pawłem spędziliśmy cztery lata, dzień w dzień, znamy się jak łyse konie. Mamy teraz mniejszy kontakt, ale zawsze miło się z nim spotkać i zamienić kilka słów. Ze STOMPEM graliśmy krócej, bo kilka miesięcy, ale Daniel też jest w porządku osobą. Tutaj na LAN-ie nie mieliśmy niestety na tyle dużo czasu, by przeprowadzić dłuższą rozmowę.
Już teraz, jako IGL w drużynie czuje się trochę jak trener. Spędzam czas na przygotowaniu całej drużyny, co może przełożyć się na gorsze indywidualne wyniki, bo muszę podzielić swoją uwagę na całą piątkę. Mimo wszystko czuje się dobrze w takiej roli, myślę, że mogłaby być to opcja na przyszłość. Zastanawiam się jednak, jakby to wyglądało, gdybym usiadł za graczami, a nie wśród nich. Myślę, że wówczas chciałbym ponownie wskoczyć na serwer podczas spotkania. Na chwilę obecną nie widzę siebie w innym miejscu, niż na fotelu w roli gracza.
Niekoniecznie. Tak naprawdę ten tytuł przyjęliśmy z lekkim uśmiechem. Dla nas była to dosyć ciekawa sytuacja, bo był to precedens – tym bardziej szacunek za decyzję dla organizatora. Nie przejmujemy się jednak tak bardzo tytułem, nie czujemy presji w związku z jego obroną.