Żenada, jak dzieci w piaskownicy. Gortat i Piesiewicz w rolach głównych. "Polski Związek Konfliktu"

Jak dzieci w piaskownicy albo jak bohaterowie mydlanej opery. Największe postaci polskiej koszykówki od miesięcy obrzucają się błotem. I choć kibice przy ich kolejnych naparzankach wstawiają w mediach społecznościowych gify z popcornem, to na medialnych ekranach wcale nie oglądają komedii. Oglądają dramat. Dramat polskiej koszykówki.

W rolach głównych występują: Radosław Piesiewicz, jednoczesny prezes związku i ligi. Marcin Gortat, twarz polskiego basketu, nasz człowiek z NBA i najlepszy koszykarz w historii. Adam Waczyński, były kapitan reprezentacji, zdobywca Pucharu Europy, od wielu lat gracz silnej ligi hiszpańskiej. Mateusz Ponitka, obecny kapitan reprezentacji, uznana marka w Eurolidze, waleczny skrzydłowy z przeszłością w Turcji, Hiszpanii i Rosji.

Zobacz wideo Iga Świątek dorównała siostrom Williams. Wielka przemiana

Powtórzmy innymi słowami: szef koszykarskich szefów, ikona dyscypliny oraz dwaj najlepsi aktualnie polscy koszykarze, od miesięcy wymieniają między sobą inwektywy, docinki, pretensje i gorzkie żale. Wyobrażacie sobie, że w piłce nożnej błotem publicznie obrzucają się Cezary Kulesza, Zbigniew Boniek, Robert Lewandowski i Kamil Glik?

W koszykówce to codzienność od niemal trzech lat.

Poczucie zażenowania sięgało zenitu

W antypatiach, tych niewypowiedzianych bądź wypowiedzianych nawet zbyt dosadnie, pretensjach, niechęciach i uprzedzeniach niedzielnemu kibicowi połapać się jest niezwykle trudno. Kto zaczął pierwszy, kto komu nie podał ręki, kto wyjechał ze zgrupowania, a kogo z niego wyrzucono, kto został kapitanem i dlaczego źle go wybrano, kto kogo popiera, a kto kogo wykorzystuje…

W poniedziałek widzieliśmy kolejny odcinek tego wątpliwej jakości serialu. Wracający z Rosji Ponitka na konferencji prasowej miał tłumaczyć skomplikowaną kwestię odejścia z Zenitu Sankt Petersburg, ale skupił się na obrażaniu Gortata, który sam wcześniej nie szczędził mu ostrej, precyzyjnie wymierzonej krytyki.

Ponitka przygotował się skrzętnie, miał ze sobą plik notatek, wyciągał cytaty sprzed lat. Tyradę zwieńczył stwierdzeniem, że nie dziwi się, iż Gortat w NBA miał ksywkę "Polski Młot". I nawet jeśli Ponitka miał prawo Gortatowi odpysknąć, bo ten – nie znając dokładnie jego sytuacji – zarzucił mu wcześniej egoizm, brak emocji i podważył jego charakter, to poczucie zażenowania sięgało momentami – nomen omen – zenitu.

Tym bardziej że do krytyki i przytyków dołączył się siedzący obok Ponitki Piesiewicz. Prezes związku Gortata – "pana Gortata", bo tak mówi o byłym zawodniku prezes – nazwał "królem Twittera", cieszył się, że ten "przerzucił się na żużel" i "chyba sobie kask kupił nawet".

Słowem, konferencja, po której wszyscy powinniśmy odetchnąć z ulgą, że Ponitka wrócił z Rosji, że on i jego rodzina są bezpieczne, zamieniła się w kolejny odcinek pyskówki, która do niczego nie prowadzi, a polski basket wystawia na pośmiewisko. Piarowa wpadka to mało powiedziane.

Kapitanowie dali się w manewrować w nie swój konflikt

Można przypuszczać, że Gortat – słysząc słowa Ponitki i Piesiewicza – zagotował się w poniedziałek ze złości i wypowiedział pod nosem kilka mocnych słów. Ale jednocześnie trzeba przyznać, że tym razem nie dał się ponieść emocjom. Z własnym komentarzem poczekał ponad dobę i wypowiadając się we wtorkowym programie eWinner ostrożnie dobierał słowa.

– Konferencja była przerażająca, jedno wielkie dno. Do Mateusza Ponitki nie mam pretensji, został zmanipulowany i wciągnięty w konflikt mój i prezesa Piesiewicza – mówił Gortat.

To słowa ważne i znaczące, nawet jeśli wypowiedziane mimochodem. Bo choć na pierwszym planie pojawiają się Waczyński lub Ponitka, to jest dokładnie tak, jak powiedział Gortat – były i obecny kapitan reprezentacji Polski, chcąc nie chcąc, dali się wmanewrować i w pewnym sensie stali się twarzami sporu, który prowadzą prezes PZKosz i były reprezentant Polski.

Kiedy Piesiewicz w 2018 r. zostawał szefem związku, Gortat nie grał w reprezentacji od trzech lat. Rok później prezes próbował namawiać 35-letniego wówczas środkowego, by wspomógł jeszcze reprezentację podczas mistrzostw świata, ale kończący karierę Gortat odmówił. Zrozumiałe oraz logiczne były zarówno i próba prezesa, i odpowiedź zawodnika. Ale to właśnie wtedy ich drogi zaczęły się rozjeżdżać.

Najboleśniejsze konflikty zrodziły się po największym sukcesie

W całym zamieszaniu kibiców koszykówki boli to, że wszystkie napięcia, które przecież zdarzają się w wielu drużynach, reprezentacjach czy federacjach, przerodziły się w otwarte konflikty w najlepszym dla polskiej koszykówki okresie od lat. Po awansie na mistrzostwa świata w Chinach w 2019 roku zaczął się spór Waczyńskiego z Piesiewiczem – poszło o miejsce organizacji zgrupowania kadry, potem o kwestię opaski kapitańskiej, a następnie o wysokość, sposób i termin wypłacenia premii.

To wszystko buzowało już w trakcie imprezy, w której Polacy zajęli świetne ósme miejsce. Co ciekawe, po wyrwaniu trudnego meczu z Chinami, Gortat podważył na Twitterze sukces byłych kolegów z parkietu skupiając się na błędach Chińczyków, na co Ponitka odpisał: "Czemu nie możesz nam normalnie pogratulować, cieszyć się z nami i nie umniejszać naszej wygranej?". Niechęć zaczynała się werbalizować.

Publiczny wybuch nastąpił w momencie wielkiego wyróżnienia – podczas Balu Mistrzów Sportu, gdy reprezentacja koszykarzy została uznana za Drużynę Roku 2019, a Gortat odbierał nagrodę za charytatywną działalność swojej fundacji. Chwila glorii i chwały dla całej koszykówki w okamgnieniu zamieniła się w moment wstydu. Ponitka nie wspomniał o nieobecnym na gali Waczyńskim, Piesiewicz wbił szpilę Gortatowi, mówiąc, że "liderem trzeba być na boisku, a nie w social mediach", Gortat chwilę później nazwał Piesiewicza karierowiczem, a potem było tylko gorzej.

- To jest, k…, skandal – mówił Sport.pl Gortat, gdy pod koniec 2020 r. ówczesny selekcjoner Mike Taylor nie powołał do kadry Waczyńskiego. Amerykański selekcjoner pozbył się z kadry kapitana i jej gwiazdy, co jednoznacznie odczytano jako opowiedzenie się w sporze prezesa z zawodnikiem po stronie Piesiewicza.

I tak nadeszły tygodnie i miesiące nieporozumień między Taylorem a Waczyńskim, czyli trenerem i kapitanem. Tygodnie oświadczeń, tłumaczeń, gorzkich żali, przytyków, powrotów i nagłych wyjazdów… Dziś w reprezentacji nie ma już ani jednego, ani drugiego, ale ta telenowela w pamięci kibiców pozostała.

Sport? A właśnie, koszykówka. O ile w 2019 roku cieszyliśmy się z ósmego miejsca na świecie, tak teraz reprezentacja Polski jest na krawędzi odpadnięcia z eliminacji do kolejnych mistrzostw już w pierwszym etapie. Zamiast kontynuacji może być bolesny upadek, a my rozmawiamy o tym, co Ponitka wytknął Gortatowi, jak oliwy do ognia dolał Piesiewicz i jak Gortat odpowiedział im obu.

"Krótki lont" i wybujałe ego nie sprzyjają pojednaniu

– Jak patrzę na to wszystko, to cieszę się, że już nie jestem w kadrze – powiedział nam we wtorek jeden z byłych reprezentantów Polski. – Dzwonią do mnie ludzie spoza koszykówki, pytają "Co tam się u was dzieje?". A mi jest po prostu głupio tłumaczyć – stwierdził inny. Ich refleksje są podobne: poczucie żenady, bezsensowności konfliktu, psucia wizerunku koszykówki.

Kto jest temu winny? Zarówno Piesiewicz, jak i Gortat, ale także Waczyński czy Ponitka mogli w pewnym momencie powiedzieć mniej, zachować się z klasą, wyciągnąć rękę. Każdy miał na to szansę, żaden z nich jej nie wykorzystał. Ale w szczególnej sytuacji ze względu na swoją rolę jest prezes PZKosz, instytucjonalna twarz polskiej koszykówki.

Powinien łączyć – a dzieli. Powinien zbliżać – a oddala. Powinien mediować – a dolewa oliwy do ognia. Waczyński vs Taylor, Ponitka vs Gortat – Piesiewicz w obu przypadkach mógł zareagować, a tego nie zrobił. Już abstrahując od tego, że zamiast przyciągnąć Gortata, ikonę polskiej koszykówki, do współpracy ze związkiem, pozwolił mu oddalić się tak znacznie, że ta współpraca wygląda na niemożliwą.

Sposób rozwiązania tego konfliktu – spotkanie bohaterów mydlanej opery bez udziału osób trzecich, poważna rozmowa poważnych ludzi, przyznanie się do błędów, przeproszenie się za złe emocje i odgrodzenie ścianą tego, co się wydarzyło – wydaje się tak samo oczywisty, jak i niemożliwy. Wybujałe ego oraz "krótki lont" - szczególnie w przypadku Piesiewicza i Gortata - nie sprzyjają pojednaniu.

Zresztą o tym, że Piesiewicz nie jest zainteresowany łagodzeniem sporów, przekonaliśmy się podczas poniedziałkowej konferencji. O Gortacie prezes związku mówił ochoczo, był wyraźnie rozbawiony, wskoczył na falę widząc, że na twarzach niektórych słuchaczy wywołał uśmiech.

Ale gdy jeden z dziennikarzy spoza koszykarskiego środowiska zasugerował Piesiewiczowi, że ten ma w ręce wszystkie karty, by konflikt zażegnać, prezes PZKosz najpierw się zmarszczył czoło, potem kontynuował tyradę o Gortacie, a na końcu dziennikarza zbył. Tak, jakby chciał powiedzieć: "Czy pan nie rozumie, że prowadzimy tu grę? I bynajmniej nie chodzi o koszykówkę".

I to niestety prawda. Nie chodzi o koszykówkę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.