O tym, że wygramy, wiedzieliśmy już przed ostatnią akcją. Prowadziliśmy 70:68, Estończycy popełnili faul w ataku i piłka była w naszych rękach. Ale wciąż było o co grać. Gdyby udało się trafić w ostatniej akcji trójkę, wygralibyśmy pięcioma punktami i wyrównalibyśmy rachunki z piątkowego meczu.
Mieliśmy 1,4 sekundy, udało się znaleźć pozycję dla strzelca Michała Michalaka, ale ten spudłował. Gdy piłka odbiła się głucho od obręczy, zrobił gorzką minę, ale po chwili uśmiechnął się i on, i cała drużyna. W końcu przyszło zwycięstwo – po prostu.
Polacy w Lublinie mieli sporo do udowodnienia. Po pierwsze sobie – że potrafią wygrywać. Do poniedziałkowego meczu za kadencji Igora Milicicia zagrali trzy mecze i wszystkie trzy przegrali, atmosfera gęstniała i w kadrze, i wokół niej. Ale także i Estończykom – w piątek w Tallinie biało-czerwoni przegrali 71:75, niby byli blisko, mieli rzut na zwycięstwo, ale to rywale byli zwyczajnie lepsi.
A przede wszystkim walczyli o tlen w kwalifikacjach do mistrzostw świata. Porażka zepchnęłaby ich na dno grupy. A odpadnięcie w tej fazie rozgrywek to jak zapisanie się do grona drużyn drugiej kategorii.
Początek meczu wcale nie wskazywał, aby nowy selekcjoner wymyślił coś ekstra. Zęby zgrzytały już po pierwszej akcji. W momencie, w którym trzeba dać przedsmak tego, co ma się w zanadrzu, Polacy zagrali bez pomysłu, omal nie zgubili piłki, oddali chaotyczny rzut.
Chaos to zresztą słowo, które najlepiej podsumowuje pierwszą – przegraną 12:21 – kwartę. Pierwszopiątkowy rozgrywający Marcel Ponitka nie miał pomysłu, co zrobić z piłką, niewiele lepiej radził sobie jego zmiennik Jakub Schenk. Jeśli zdobywaliśmy punkty, to po wymęczonych, przypadkowych rzutach. Gdy przegrywaliśmy już 5:17, Milicić wpuścił na boisko teoretycznego lidera kadry. Aleksander Balcerowski, dzięki któremu świetnie zaczęliśmy piątkowy mecz w Tallinie (Balcerowski zdobył wtedy siedem kolejnych punktów), tym razem zaczął z ławki. Ale po wejściu nie dał impulsu – po niecałej minucie miał dwa faule i stratę.
Estończycy wyglądali przy Polakach jak drużyna z europejskiego topu. Gdy w ostatniej minucie stracili cztery punkty z rzędu, byli wściekli. A przecież i tak zamknęli rywali w 12 punktach w dziesięć minut!
W drugiej kwarcie ciężar na siebie wziął Jarosław Zyskowski. Dzięki jego skuteczności – nie spudłował ani jednego rzutu gry, zdobywając 10 punktów – Polacy wrócili do gry i ruszyli w pogoń za Estonią.
No właśnie – pogoń. Jeśli szukać wspólnego mianownika wszystkich meczów za kadencji Igora Milicicia, byłby nim pościg za rywalem. W każdym z poprzednich meczów z Izraelem, Niemcami i Estonią mieliśmy kontakt z rywalem, szansę na zwycięstwo, by finalnie okazać się krok w tyle.
Najnowsze informacje ws. rosyjskiej inwazji na Ukrainę
W piątek – a jakże! – scenariusz był niemal identyczny. Do czwartej kwarty z Estończykami prowadziliśmy tylko przez 23 sekundy, ale tym razem na finiszu to rywale musieli gonić. I nie dogonili.
Choć w pościgu byli uporczywi. Dwie trójki – w tym jedną szaloną, o tablicę – zdobył lider Estonii i gracz podkoszowy Maik Kotsar. Ale w końcu potężną czapą uciszył go środkowy Dominik Olejniczak.
Polacy odnaleźli rytm w ataku, siedem kolejnych punktów z rzędu zdobył Michał Sokołowski, odrodził się Ponitka, jak lew pod obręczą walczył rezerwowy środkowy Olejniczak.
Brakowało jednak, który zszedł po pięciu faulach – to więcej niż uzbierał w sumie punktów i zbiórek. Polacy wygrali, mimo że ich najlepsi strzelcy w eliminacjach, czyli Barcerowski i Jakub Garbacz – co mecz zdobywają średnio łącznie 25 punktów – tym razem uciułali pięć.
Polacy wygraną jednak wygrali, głównie dzięki agresywnej obronie. Dla Igora Milicicia to powód do dumy, Chorwat zapowiadał, że szalona defensywa będzie znakiem rozpoznawczym jego drużyny. I w końcu zatrybiło.
Po czterech meczach eliminacji Polacy z bilansem 1-3 są wciąż na ostatnim miejscu w grupie D. Do drugiej fazy walki o awans do mistrzostw świata w 2023 r. awansują trzy z czterech drużyn. Polakom pozostały dwa mecze – na początku lata u siebie z Izraelem i na wyjeździe z Niemcami. Do zajęcia trzeciego miejsca może wystarczyć nawet jedna wygrana, w zależności od pozostałych wyników.
Awans na mistrzostwa świata wydaje się jednak odległy – bo do drugiej fazy eliminacji zaliczane są wyniki z tej pierwszej, a tu Polacy wyglądają jak do tej pory kiepsko.
Kwalifikacje do mistrzostw świata, Polska – Estonia 70:68 (12:21, 38:42, 55:56, 70:68)