Kapitan kadry uciekł z Rosji i brutalnie się odwinął. Żenujący konflikt wybuchł z nową mocą

Miała być konferencja o odejściu Mateusza Ponitki z Rosji, wyszło pranie brudów. W poniedziałek były koszykarz Zenita Sankt Petersburg opowiedział o kulisach rozwiązania umowy, ale skupił się - i on, i prezes PZKosz - na konflikcie od lat trawiącym polską koszykówkę.

– Widać, że stresuje pana krytyka ze strony Marcina Gortata… – zaczął pytanie jeden z dziennikarzy. – Mnie, stresuje? Przepraszam, chyba się przesłyszałem – odpowiedział były gracz Zenita.

Zobacz wideo Milicić zastąpił Taylora. "Spodziewam się odmłodzenia kadry"

Ponitka potępił rosyjską wojnę

Ale w poniedziałek Mateusz Ponitka faktycznie był zestresowany, spięty. A do tego niezwykle skoncentrowany – na stole trzymał plik notatek, chciał dokładnie wytłumaczyć kulisy odejścia z Rosji.

Jeszcze w zeszłym tygodniu był kapitanem należącego do Gazpromu Zenita. Władze klubu ogłosiły, że Ponitka wraz z kilkoma innymi koszykarzami "wrócił z krótkich wakacji" i jest gotowy do gry. Polak wystąpił w zeszłotygodniowym starciu w Moskwie z CSKA.

Zobacz program Sport.pl LIVE od 20:00:

 

Na kapitana reprezentacji Polski spadły gromy, tym bardziej że w uszy uwierała komunikacyjna cisza – Ponitka ani nie potępił agresji Rosji na Ukrainę, ani nie zadeklarował chęci odejścia z klubu należącego do rosyjskiego najeźdźcy.

Poniedziałkową konferencję zaczął od najważniejszego. – Jestem przeciwny agresji Rosji na Ukrainę. Wojna jest ogromnym złem. Wspieram Ukraińców mentalnie i materialnie. Państwo, które jest niezależne, takim powinno pozostać – powiedział.

I dodał, że od początku był zdeterminowany, by z Rosji odejść. – Od 24 lutego szukałem sposobu, by rozwiązać kontrakt. Sytuacja w Petersburgu była dziwna, nie czuliśmy się w tym mieście bezpiecznie.

Klub pod koniec lutego dał zagranicznym koszykarzom kilka dni, aby zadbali o rodziny. Wówczas kapitan kadry zabrał rodzinę – żonę, dziecko, teściową i domowe zwierzęta – do Polski. Ale sam musiał wracać po kilku dniach: obowiązywała go jeszcze obustronna, dwuipółletnia umowa.

– Wszyscy zagraliśmy w meczu z CSKA Moskwa (14 marca – red.). Ale po powrocie do Petersburga było widać, że psychicznie, mentalnie nie jesteśmy w stanie tego przeskoczyć. Dobrze, że nosiłem maskę, która chroniła nos, nie było po mnie widać emocji – powiedział Ponitka. I dodał: – Po meczu rozmawiałem z trenerem i klubowym menedżerem. Powiedziałem, że nie jestem w stanie udźwignąć obowiązku gry. Że musimy usiąść do stołu i znaleźć sposób na rozwiązanie umowy.

Kolejny odcinek brutalnego konfliktu

Cisza komunikacyjna wynikała – to zrozumiałe – ze strachu. – W trakcie protestów w Petersburgu służby zatrzymywały nawet 80-letni weteranów wojennych, którzy protestowali przeciwko inwazji na Ukrainę – tłumaczył rozsądnie kapitan reprezentacji Polski.

Umowę udało się rozwiązać w ostatni piątek, pomóc starali się i Polski Związek Koszykówki, i Ministerstwo Sportu. Ponitka jest w Polsce, bezpieczny i wolny od kontraktu. Przy okazji jednak oberwał – musiał przyjąć krytykę ze strony kibiców, dziennikarzy, ale i kolegów z parkietu.

W poniedziałek – niestety – kapitan reprezentacji Polski skupił się na tym, by krytykom się odwinąć.

Na ofensywę ze strony Gortata, który kapitanowi kadry zarzucił brak charakteru, odpowiadał długo, był przygotowany. Wyciągał cytaty sprzed dekady, nazywał byłego gracza NBA i dawnego kolegę z parkietu "Panem Gortatem".

To kolejny odcinek żenującego kibiców konfliktu w polskiej koszykówce. Środowisko podzielone jest od lat, a skłócone są jej najważniejsze postacie – z jednej strony Gortat i Adam Waczyński, z drugiej Ponitka i Radosław Piesiewicz, a do tego dochodzi konflikt Mateusza Ponitki z jego bratem Marcelem.

I choć Ponitka rzeczowo tłumaczył kontraktowe kuluary w Rosji, to największą uwagę przyciągnęły jego przytyki w stronę Gortata. Ponitka musiał odpowiadać na pytania, czy i kiedy uścisnął Gortatowi dłoń, czy zgodzi się zagrać z bratem w jednej drużynie. Ale sam – i świadomie – pytania sprowokował.

Do tyrady, która trwała kilka minut, przyłączył się także obecny na konferencji Radosław Piesiewicz. – Można być królem Twittera, jak pan Gortat, albo królem parkietu – jak Mateusz Ponitka – rzucił. Ponitka na koniec także odwinął się wyjątkowo brutalnie. – Brałem udział w treningach NBA. Wiem, jak wygląda proces skautingu. Nie dziwię się, że Marcin Gortat ma ksywkę, jaką ma, czyli Polski Młot.

Gortat też nie jest bez winy – będącego w ekstremalnie trudnej sytuacji Ponitkę ocenił ekspresowo, o jego postawie pisał sporo, strzelał na oślep – co słusznie wypomnieli mu i działacze, ale też i kibice.

Ponitka jest w tej chwili bezrobotny, ale o grze w koszykówkę – jak sam przyznał – zaczął myśleć dopiero dziś. Tęskni za koszykówką, chciałby grać jeszcze w tym sezonie, ale jeśli nie będzie gotów mentalnie – da sobie kilka miesięcy wolnego od zawodowego basketu.

Więcej o: