Była dokładnie 88. minuta i 25. sekunda meczu, gdy Kevin De Bruyne był faulowany przed polem karnym Włochów. W ciągu następnych 4 minut i 15 sekund piłka kopnięta była trzy razy, a czysty czas gry wyniósł mniej niż 10 sekund.
To była kwintesencja "zarządzania czasem" przez prowadzących w ćwierćfinale mistrzostw Europy Włochów. W ciągu tych czterech minut najpierw minutę trwało, zanim udało się ustawić piłkę i spróbować wykonać rzut wolny. Spróbować, bo w momencie, gdy De Bruyne podbiegał do piłki z drugiej strony ruszył do niej Domenico Bernardi. Gdy Belg uderzał, Włoch był już dużo bliżej niż przepisowe 9 metrów i 15 centymetrów. Przyjął na siebie dośrodkowanie i śmiał się w twarz sędziemu, gdy ten karał go za nieprzepisowe zagranie żółtą kartką. Potem była jeszcze zmiana we włoskiej drużynie. A gdy w końcu - po dwóch i pół minucie od faulu - De Bruyne dośrodkował w pole karne z rzutu wolnego, sędzia natychmiast przerwał akcję gwizdkiem, bo dopatrzył się faulu w zderzeniu bramkarza Włoch Gianluigi Donnarumma z kolegą z zespołu Giorgio Chiellini i Belgiem Axelem Witselem. Oczywiście włoski bramkarz zwijał się z bólu przez kolejne kilkadziesiąt sekund i w rezultacie wprowadził piłkę do gry, gdy zegar wskazywał 92. minutę i 40. sekundę meczu. To było to trzecie kopnięcie piłki w ciągu 4 minut i 15 sekund od faulu na De Bruyne.
Ja już tego nie oglądałem. Poczucie żenady wygrało u mnie z pragnieniem przeżycia piłkarskich emocji w ostatnich minutach meczu. Włączyłem Netflixa.
Co działo się potem w meczu Włochy - Belgia (2:1), przeczytałem na "The Athletic". To dziennikarz tego serwisu zdecydował się na przeanalizowanie ostatnich minut meczu i wyszło mu, że od momentu, gdy kontuzji doznał Leonardo Spinazzola aż do ostatniego gwizdka w tym meczu, piłka była w grze przez raptem 9 minut, choć na zegarze upłynęło ich ponad 21. A co jeszcze ciekawsze, gra była w tym czasie podzielona na 22 okresy od gwizdka do gwizdka. Stuart James z "The Athletic" zadał sobie trud, by odmierzyć wszystkie te okresy w sekundach: 195, 18, 4, 29, 14, 10, 34, 12, 10, 7, 32, 7, 61, 77, 102, 39, 5, 10, 5, 8, 15, 26. Z trzynastu fauli, które Włosi popełnili w całym meczu, aż sześciu dopuścili się po 80. minucie. Akcje Belgów były przerywane w sportowy i niesportowy sposób. Jeden za drugim Włoch nie wytrzymywał trudów meczu i kładł się na boisku. Frustracja Belgów sięgała zenitu. Sędzia przedłużył spotkanie o 5 minut, ale w tym czasie piłka była w grze ledwie kilkadziesiąt sekund. W rezultacie arbiter przedłużył mecz o dalsze 120 sekund.
Belgowie ani razu nie zagrozili bramce w doliczonym czasie gry. Włosi dali popis gry obronnej i swoistych metod zarządzania czasem. "The Athletic" pyta w tytule, czy byli sprytni, zabawni, czy też oszukiwali? Jeśli chodzi o to ostatnie słowo, to trudno mieć pretensję do Włochów, że skorzystali z marnej dyspozycji sędziego ze Słowenii, Slavko Vincicia, któremu brakowało zdecydowania, by zawody przebiegały sprawniej. Naginanie przepisów opanowali do perfekcji. To nie ich wina, że nikt jeszcze nie opracował w piłce nożnej tak skomplikowanego zagadnienia, jak liczenie tylko "czystego" czasu gry.
Już cztery lata temu International Football Association Board – organizacja odpowiedzialna za zmianę przepisów w piłce nożnej rozważała wprowadzenie w piłce zegara, który byłby zatrzymywany na czas przerw w grze. Proponowano, by mecze trwały 2 razy 30 minut czystego czasu gry. Mecze prawdopodobnie nie byłyby dłuższe niż teraz. Gdy celebrowanie zmian, czy udawanie urazów, nie dawałoby profitów, przerwy w grze uległyby znacznemu skróceniu. Jak wyliczyli statystycy z mającego siedzibę w Szwajcarii International Centre fof Sports Studies – w europejskich ligach najmniej czasu traci się w szwedzkiej ekstraklasie, gdzie piłka jest w grze przez 60,4 proc. czasu, a najwięcej w portugalskiej – 50,9 proc. W Lidze Mistrzów efektywny czas gry to 60,2 proc. A spośród piątki najlepszych lig europejskich najdłużej grają w Bundeslidze – 58,5 proc.
Jednak choć w dokumencie "Play Fair" IFAB pisze:
Wielu ludzi jest bardzo sfrustrowanych, że w typowym 90-minutowym meczu jest mniej niż 60 minut efektywnego czasu gry, to znaczy czasu, gdy piłka jest w grze.
To jednak wnioskuje dalej w tym samym dokumencie, że żadna zmiana przepisów nie jest konieczna. Wystarczy, że "sędzia bardziej ściśle wyliczy doliczony czas gry". Jak to wygląda w praktyce mecz Włochy - Belgia dobitnie pokazał.
Naprawdę zamiany nie są potrzebne. Widocznie taki "sfrustrowany" kibic nikomu nie jest potrzebny i zamiast oglądać "emocjonującą" końcówkę, niech sobie włączy Netflixa.