Probierz ogłosił. Cała prawda o Euro 2024 wyszła na jaw

Dawid Szymczak, Jakub Seweryn
- Kluczowym momentem były minuty po stracie bramki na 1:2 w meczu z Austrią. Chwilę później Świderski miał okazję do wyrównania, ale nie trafił. Później już zagraliśmy "na wariata" i z punktu widzenia taktycznego kompletnie tego meczu nie kontrowaliśmy. Chcieliśmy "na hura" odrobić straty. Nie udało się. Austria zaczęła nas kontrować - tak Michał Probierz podsumowuje Euro w rozmowie ze Sport.pl. Tłumaczy w niej swoje decyzje, omawia plusy i minusy turnieju, ale też wybiega w przyszłość. Mówi, co dalej z Wojciechem Szczęsnym i jakie wyzwanie czeka Kacpra Urbańskiego.

Od meczu z Austrią i dnia, w którym Polska matematycznie odpadła z mistrzostw Europy, minęło już kilka tygodni. Zdążyły opaść emocje, był czas na przemyślenia. Wywiad z Michałem Probierzem nadszedł więc w odpowiednim momencie. Selekcjoner gościł w ostatnich dniach na konferencji trenerów w licencją UEFA Pro, podsumowywał też Euro na zebraniu zarządu PZPN. Bywał na meczach ekstraklasy, zdążył zagrać w golfa. Urlop dopiero planuje. W poniedziałek podsumował turniej w rozmowie z Dawidem Szymczakiem i Jakubem Sewerynem ze Sport.pl.

Zobacz wideo Probierz podsumowuje Euro. Mecz z Austrią? "Graliśmy na wariata"

Jak wyglądał u pana proces trawienia Euro? W tygodniach po odpadnięciu doszły nowe wnioski, oglądał pan te mecze jeszcze raz? Może powstał raport?

Michał Probierz, selekcjoner reprezentacji Polski: Wnioski przychodzą cały czas. Najpierw dokonaliśmy analizy meczowej, później zespołowej, a następnie jeszcze raz przyjrzeliśmy się całym przygotowaniom i występowi na Euro. Zawsze mecze ogląda się kilka razy, bo mamy różne kamery - meczową, taktyczną, jeszcze UEFA udostępnia nam bardzo dobry widok ze swoich kamer, więc można z tego wszystkiego dużo wyciągnąć.

Ale spotykaliście się z całym sztabem i dokonywaliście dogłębnej analizy czy to raczej pan w domowym zaciszu jeszcze na te nagrania spoglądał?

- Spotykamy się ze sztabem regularnie. Czasami w siedzibie federacji, czasami wyjazdowo. Ostatnio widzieliśmy się na zgrupowaniu Talent Pro, na którym ja byłem przez trzy dni, a Sebastian Mila i Michał Bartosz [asystenci Probierza - red.] spędzili tydzień. Po każdym zgrupowaniu przygotowujemy na własny użytek raporty z wnioskami. Teraz jeszcze mieliśmy konferencję dla trenerów z licencjami UEFA Pro, na której podsumowywaliśmy cały okres naszej pracy z kadrą od września do czerwca. I mieliśmy też spotkanie na zebraniu zarządu PZPN, gdzie mówiliśmy, jak oceniamy Euro i jak dalej ma funkcjonować kadra.

To zostanie dla potomnych? Za kilka lat inny selekcjoner będzie mógł do tych wniosków wrócić?

- Zawsze będzie można do tego wrócić, bo stworzyliśmy w PZPN bazę danych, która wcześniej obejmowała reprezentacje młodzieżowe. Teraz uwzględnia też wszystko, co dotyczy pierwszej kadry. Są tam uwagi dotyczące wszystkich zawodników, których obserwujemy. Wszystkie nasze obserwacje np. z kolejek Ekstraklasy też tam są. Dyskutujemy na bieżąco o różnych zawodnikach, każdy z trenerów ma swoje wnioski, i jest to zaznaczone w tej bazie.

W takim razie, czego zabrakło nam, by wyjść z grupy? Odpowiedź "punktów" będzie za prosta.

- Zabrakło nam wykorzystania momentów słabości naszych przeciwników. Za to przeciwnicy wykorzystali nasze słabości i błędy, które popełniliśmy. To było kluczowe. Straciliśmy takie same bramki w meczach z Holandią i Austrią. To właściwie były akcje kopiuj-wklej. Wiemy już, że na takich turniejach każdy błąd jest przez przeciwników wykorzystywany.

A jaką radę dałby pan Michałowi Probierzowi sprzed Euro?

- To takie prognozy i wróżenie z fusów. Zawsze mówię, że nie zmieniłbym swoich decyzji, bo w momencie, w którym je podejmowałem, wydawały mi się najlepsze. W danym momencie mieliśmy swoje problemy, zawodnicy borykali się z kontuzjami, nie chcieliśmy ryzykować ich zdrowiem. Wierzyliśmy, że nasze zmiany dużo wniosą. Pretensje miałbym do siebie, gdybyśmy w 60. minucie z Austrią przegrywali 0:3. Mógłbym wtedy stwierdzić, że coś przekombinowaliśmy. Ale my po godzinie wpuszczaliśmy najlepszych zawodników przy wyniku 1:1. Popełniliśmy jednak błędy w obronie. One zdecydowały.

Chyba każdy w życiu, gdy musi podjąć decyzję, to podejmuje najlepszą z możliwych w danych okolicznościach. Czasem jednak, po czasie, potrafimy ocenić: "trzeba było inaczej".

- Ja nie mogłem zdecydować inaczej, bo w danym momencie tak wyglądała sytuacja. Jeszcze raz: nie da się w piłce mówić "gdyby". Zmiana Bartosza Salamona [który zagrał z Holandią, ale w meczu z Austrią usiadł na ławce – red.] była naturalna, bo nie czuł się za dobrze. Taras Romanczuk też miał problemy zdrowotne przed Euro i one w turnieju znów się odezwały. Ustaliliśmy ze sztabem, że Kacper Urbański nie będzie grał od początku, a Kuba Piotrowski dał w pierwszym meczu Euro bardzo dobrą zmianę. Jedyną naturalną, sportową zmianą, którą zrobiliśmy, było wprowadzenie Krzysztofa Piątka za Sebastiana Szymańskiego. To się obroniło, bo Krzysiek strzelił Austrii gola. Wiemy jednak, że nie funkcjonowaliśmy dobrze w tym meczu, szczególnie w pierwszym kwadransie. Później gra się wyrównała. Dodam, że fizycznie w każdym meczu wyglądaliśmy dobrze.

Ale na Francję już pan zmienił Piotrowskiego na Jakuba Modera, który jest zawodnikiem lepszym technicznie i mogącym dać więcej w rozegraniu piłki. Stąd ten zarzut, że wybrał pan na Austrię zawodników lepszych fizycznie kosztem techniki.

- Zawsze będzie dyskusja. Normalna kolej rzeczy. Wiedzieliśmy, jak wyglądały przygotowania Kuby Modera [wracał do formy po bardzo długiej kontuzji - red.] i na co my musimy zwrócić uwagę. W danym momencie, w danych okolicznościach, takie podjęliśmy decyzje. Z zewnątrz nie wszystko wiadomo. Słyszałem, że w angielskiej telewizji uważali zdjęcie z boiska Piotra Zielińskiego w meczu z Holandią za niepotrzebne.

David Moyes, były trener West Hamu United, tak powiedział.

- Sam Piotrek chciał zejść, bo czuł, że odnawia mu się uraz i nie ryzykowaliśmy. Pięć minut później straciliśmy bramkę.

A co było z tym pierwszym kwadransem w meczu z Austrią, o którym już pan wspominał? Co spowodowało, że drużyna wyszła wystraszona i dała się rywalom tak zepchnąć?

- Dała się zepchnąć… Ale my później też Austriaków zepchnęliśmy do defensywy. My ich zepchnęliśmy i strzeliliśmy gola, później oni zepchnęli nas i też strzelili. To są te momenty, o których mówiłem. Kluczowym momentem meczu były minuty po stracie bramki na 1:2. Chwilę później Karol Świderski miał okazję do wyrównania, ale nie trafił. Mogło to zmienić oblicze meczu. Później już zagraliśmy na wariata i z punktu widzenia taktycznego kompletnie tego meczu nie kontrowaliśmy. Chcieliśmy "na hura" odrobić straty. Nie udało się. Austria zaczęła nas kontrować.

Nie ma pan wrażenia, że strefa mentalna cały czas jest do poprawy? Mówimy o początku meczu z Austrią, ale ten wcześniejszy - z Holandią - w pierwszych minutach wyglądał podobnie. Polska najlepiej zagrała w trzecim meczu, gdy już matematycznie była poza turniejem.

- Nie, z Holandią mieliśmy mecz pod kontrolą.

Pierwsze piętnaście minut mieliśmy pod kontrolą?

- Nie było sytuacji, w której nie wiadomo jak by nas stłamsili. Pamiętajmy, że graliśmy z mocnym przeciwnikiem, który dobrze operował piłką. Ale wiedzieliśmy, że tak będzie, więc w tym bym nie upatrywał takich wniosków.

Sam pan mówił po jednym z meczów, że jeszcze brakuje nam pewności siebie.

- Cały czas nam brakuje. W szczególności u młodych zawodników. Wyjeżdżają bardzo wcześnie za granicę, choć w polskiej lidze mogliby się jeszcze dobrze prezentować i wciąż się rozwijać. Mogliby wyjeżdżać jako bardziej ukształtowani zawodnicy. Wyfruwają wcześnie, a później mają problem z grą. Popatrzmy na Bartka Wdowika, który grał regularnie w Jagiellonii Białystok, został mistrzem Polski i  wyjechał do Bragi, gdzie zagrał na razie tylko 15 minut.

Ale to wciąż początek sezonu. Co zatem było takiego w meczu z Francją, że graliśmy z wicemistrzami świata w ten sam sport?

- W każdym meczu graliśmy w ten sam sport. Nie uważam, że w którymś byliśmy zdecydowanie gorsi od rywali. Elementy, które wprowadziliśmy do gry, były stosowane. Wysoki pressing pojawiał się w każdym spotkaniu. Zawsze chcieliśmy dominować, ale czasami ktoś nas przełamał. Nie potrafiliśmy wykorzystać swoich momentów, gdy mieliśmy inicjatywę i spychaliśmy rywali do obrony. Z Holandią, po godzinie gry, mieliśmy około 20 minut, podczas których mieliśmy przewagę. Ale nie strzeliliśmy gola. Tego nam brakuje. Takiej iskry w kluczowych momentach.

Robert Lewandowski mówił, że graliśmy z trzema drużynami będącymi na poziomie ćwierćfinałów. Zgadza się pan?

- Tak było. Ale nie patrzę na to. Mieliśmy taką, a nie inną grupę. Nie chcę szukać usprawiedliwień. Na pewno w zespole panowało duże rozczarowanie, że nie wyszliśmy z grupy. Widziałem to po zawodnikach. To ważne, bo pokazuje, że chcą więcej. Chcą walczyć. Będziemy do tego dążyć.

Ale kończyliśmy z jednym punktem w trzech meczach, bilansem bramkowym 3:6. Czuł pan niedosyt czy po prostu na tyle było nas stać?

- Duży niedosyt. Splot okoliczności też na to wpłynął. Do marca mieliśmy szczęście, bo prawie wszyscy piłkarze grali i byli zdrowi. Od marca domek zaczął nam się sypać, bo w klubach urazy odnosili Bartosz Bereszyński, Paweł Dawidowicz, Karol Świderski, Bartosz Slisz, Taras Romanczuk, Robert Lewandowski. Tuż przed Euro wypadł Arek Milik. A później najgorsze było dla nas to, że część tych urazów zaczęła się odnawiać podczas mistrzostw. Na pewno krzywdzące były opinie dotyczące Jakuba Piotrowskiego, że nie był w odpowiedniej formie, bo pojechał na wakacje przed zgrupowaniem. Było odwrotnie. On właśnie nie pojechał na wakacje. I może to był jego problem, że trenował indywidualnie, ze swoimi trenerami, nie odpoczywał. Wyszły trudy sezonu.

O wakacjach w ogóle była dyskusja. Już po turnieju, gdy piłkarze zaczęli dodawać zdjęcia z plaży, pojawiały się opinie, że nie wypada po odpadnięciu już w fazie grupowej.

- Każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie. Ale pamiętajmy, że na Instagramie nie ma smutku. Instagram pokazuje tylko radość.

Kiedyś widziałem takie życzenia: "by wszyscy byli tak szczęśliwi, jak na Instagramie".

- Tak. Jest też taki cytat z filmu: "co chatka, to zagadka".

Zagadką był dla mnie skład na Austrię w kontekście tego wszystkiego, co mówił pan o chęci ofensywnej i odważnej gry. Nie za bardzo próbował pan dostosować zespół do wymagań w pressingu i agresji w grze, czyli cech, którymi wyróżniał się zespół Ralfa Rangnicka?

- Nie dostosowywaliśmy się do rywali, tylko do sytuacji, którą mieliśmy w zespole.

Urbański nie był gotowy?

- Rozmawialiśmy ze sztabem: nie był.

Moder nie był? Szymański nie był?

- Tłumaczyłem wcześniej, że Szymański był, ale wcześniej słabiej zagrał z Holandią. Zmiana była naturalną koleją rzeczy.

To co nam na Euro najbardziej udało? A co było najgorsze?

- Musimy rozciągać nasze dobre moment. Nie da się cały czas kontrolować meczu i zagrać 90 minut tak, żeby przeciwnik nie miał sytuacji bramkowych. Ale w każdym meczu mieliśmy momenty, w których dobrze zakładaliśmy pressing, dobrze utrzymywaliśmy się przy piłce i potrafiliśmy stworzyć sytuacje bramkowe. Kluczem jest ich wykorzystywanie.

A minusy?

- Odpowiem podobnie. Trzeba wyeliminować słabsze momenty, bo praktycznie każda chwila słabości była przez przeciwników wykorzystywana. Nad tym musimy pracować. Dla mnie kluczowe jest też to, żeby piłkarze grali w swoich klubach. Powtarzam to im, powtarzam w wywiadach.

Ale błędy, które były podobne przy straconych bramkach z Holandią i Austrią, wynikały pana zdaniem z braku koncentracji, z chwili zagapienia, ze zmęczenia czy dotyczyły taktyki?

- Także z jakości przeciwników, którzy te błędy wykorzystywali. Oni mieli tę umiejętność wykorzystania swoich dobrych momentów, o których tyle mówię. My mieliśmy 2-3 sytuacje, ale ich nie wykorzystywaliśmy. Wiadomo, że gdyby Paweł Dawidowicz regularnie grał i w końcówce sezonu nie miał urazu, to też inaczej by reagował. Dlatego tak ważna jest regularna gra.

Jakub Moder jest poważną opcją na pozycję defensywnego pomocnika? Zagrał tak z Francją.

- Kuba przede wszystkim musi być zdrowy. Teraz ma kontuzję.

Jak poważną?

- Nie wiadomo. Na razie nie trenuje. Mam nadzieję, że na wrześniowe mecze będzie już gotowy.

A wtedy widzi go pan właśnie na tej pozycji?

- Nie ma co gdybać. Zobaczymy, kto będzie zdrowy. Piotrek Zieliński teraz też ma uraz. 

Skoro tak dużo mówimy o zdrowiu, to zapytam, czy zdrowa reprezentacji Polski wyszłaby z grupy?

- Tak, jak już mówiłem, nie można gdybać.

Kiedy pan pokochał tę ofensywną i odważną piłkę? 

- Ja zawsze taką grałem! To kwestia dopasowania zawodników, których masz do dyspozycji. W reprezentacji jest łatwiej, bo można ich dobierać z większego grona. W klubie z kolei trzeba się obracać w konkretnych ramach finansowych. 

Euro wygrała drużyna, która grała najpiękniej od początku do końca turnieju. Zauważył pan jakieś trendy, które wyznaczyły te mistrzostwa?

- Trzeba obiektywnie powiedzieć, że mistrzostwa świata w Katarze były lepsze. Dobrych meczów było zdecydowanie więcej. 

Były rozgrywane w trakcie sezonu. 

- Na Euro widać było po wielu zawodnikach trudy zakończonych rozgrywek. Ale Hiszpania faktycznie grała fenomenalną piłkę, zwyciężyła zasłużenie. 

Ta odważna piłka dalej będzie naszym kierunkiem?

- Nie da się skopiować gry zespołu z jednego na drugi. Dzisiaj każdy by chciał grać jak Bayer Leverkusen, ale mało kto ma takich piłkarzy, by nie przegrać 45 kolejnych meczów. Trzeba dopasować styl do naszych zawodników. I pamiętać, że wszyscy muszą być zdrowi. 

Pamiętamy, jak duży był problem mentalny tej drużyny w eliminacjach. Drużyna padała po pierwszym ciosie, tymczasem na Euro potrafiła się podnieść po straconej bramce w meczach z Austrią i Francją. 

- Jest to bardzo ważne w kontekście morale. Szkoda, że tylko z Holandią udało nam się pierwszym strzelić bramkę, a rywale i tak szybko zdołali wyrównać. Nie pomagaliśmy sobie pod tym względem, by dostać taki pozytywny zastrzyk pewności siebie. Wciąż nam czegoś brakuje i wierzę, że to dopracujemy już w trakcie Ligi Narodów i w eliminacjach już będziemy grali bardzo dobrze. Na pewno będziemy dalej szli w obranym kierunku. 

Liga Narodów będzie poligonem doświadczalnym czy próbą utrzymania się za wszelką cenę w dywizji A? Wiemy, jak i z jakim efektem poświęciła ostatnio te rozgrywki Austria. Wiemy też, jak niewiele w dłuższej perspektywie dało utrzymanie się w niej za Czesława Michniewicza. Kadra nie zrobiła wtedy żadnego postępu.

- Będziemy grali w najsilniejszym składzie i wprowadzali do drużyny kolejnych piłkarzy. 

W tym najsilniejszym składzie będzie Wojciech Szczęsny?

- Nie wiadomo. Zobaczymy, jaka będzie jego sytuacja klubowa, która obecnie nie wygląda najlepiej.

A jak wygląda kwestia zakończenia przez niego reprezentacyjnej kariery? Kibice chyba już się w tym zdążyli pogubić. Jeżeli on znajdzie nowy klub, to będzie powoływany do reprezentacji? 

- Wojtek Szczęsny jest przeze mnie brany pod uwagę tak, jak każdy inny zawodnik. Nie zakończył reprezentacyjnej kariery.

Zbigniew Boniek powiedział w wywiadzie dla "Meczyków" po meczu z Austrią: "Zagraliśmy dwa mecze i w obu była inna koncepcja, inny skład. Niech się Michał Probierz na mnie nie obrazi, nie zwalniam go, ale Michał - przyjechałeś na turniej i nie miałeś jasnej i klarownej idei, jak grać. Przyjechaliśmy na te mistrzostwa jak z doskoku i nieskoncentrowani". Jak pan na te słowa reaguje?

- Każdy ma prawo do wyrażania swoich opinii. Pan Boniek ma taką i ja to szanuję. 

A mieliśmy jasną i klarowną koncepcję? 

- Oczywiście. 

Boli pana taka opinia?

- Nie. To jest zdanie pana Bońka, do którego ma prawo. 

Kacper Urbański to piłkarz, z którego jest pan najbardziej dumny po tym turnieju?

- Z każdego zawodnika tej kadry jestem dumny. Wiadomo, że w przypadku Kacpra dwa miesiące wcześniej nikt się nie spodziewał, że on w ogóle na to Euro pojedzie. Tak to w piłce jest. Trzeba umieć wykorzystać swoją szansę. On to zrobił. Teraz musi to potwierdzić, co może być dla niego jeszcze trudniejszym wyzwaniem. W Bolonii była zmiana trenera, a i Kacper musi się jeszcze wyleczyć, bo też ma kontuzję. 

Dlatego pytamy o tę dumę. Przed Euro dla wielu kibiców nazwisko "Urbański" wciąż bardziej kojarzyło się z "Milionerami" niż z piłką nożną. I szybko ten piłkarz wszystkim się spodobał, grając odważny i radosny futbol. A ma dopiero 20 lat, więc tego grania ma przed sobą jeszcze bardzo dużo. 

- Zgadza się, ale on to wciąż musi potwierdzać. Piłka nożna to jest ciągłe potwierdzanie swoich umiejętności kolejnymi meczami. Oby Kacper był zdrowy i grał w klubie, wtedy powinniśmy być zadowoleni.

Czy pana zdaniem to ofensywne nastawienie i odwaga w jego grze to jednorazowy przypadek czy tendencja nowego pokolenia polskich piłkarzy? 

- Ludzie się zastanawiają, czemu w reprezentacji Polski nie ma żadnego Yamala. Ale ten Yamal najpierw wypracował sobie mocną pozycję w Barcelonie i tak trafił do reprezentacji Hiszpanii. Każdy z zawodników ma szansę gry w reprezentacji, ale musi sobie wywalczyć miejsce w klubie i pokazywać się w nim z dobrej strony. To prosty warunek dla każdego piłkarza. Niezależnie, gdzie jest - czy w Polsce, czy w Hiszpanii - musi wygrać rywalizację i regularnie grać. 

- Wracając do pytania, jest grupa zawodników również w młodszych rocznikach grających ofensywnie. I oby oni dalej to potwierdzali. Oprócz tego jestem ciekaw losów Filipa Marchwińskiego, który poszedł do Lecce i już w pierwszym sparingu z Niceą strzelił dwie bramki. Będziemy śledzić rozwój tych piłkarzy. 

Zachęca pan, aby piłkarze zostawali w Polsce i nie robili tego kroku za granicę zbyt szybko. Czego im potem brakuje, żeby dobrze wchodzić do drużyny w ligach zachodnich? 

- Bardzo ciężko będzie piłkarzowi, który zagra pół roku czy rok w Polsce, wywalczyć miejsce w składzie w rywalizacji z ukształtowanymi piłkarzami. Wielu zawodników wyjeżdża po prostu za wcześnie. Była ostatnio świetna konferencja zorganizowana przez PZPN, w której wziął udział m.in. Roy Hodgson. My też szukamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego potrafimy w reprezentacjach do 17 lat rywalizować jak równy z równym z najlepszymi, a potem nam się to rozjeżdża. Zbyt szybki wyjazd zawodników jest jedną z przyczyn tego stanu rzeczy.

Od razu nam się to skojarzyło z przypadkiem Kacpra Kozłowskiego, który jako 16-latek był na poziomie Musiali czy Bellinghama, a teraz pojechał do Turcji do Gaziantepsporu.

- I oby w tej Turcji grał dobrze. Znam go akurat bardzo dobrze, ma niesamowity talent, ale musi to potwierdzać. 

Może niepokoić to, że Brighton go już nie chciało. Ten klub bardzo rzadko się myli przy transferach.

- To w takim razie bardzo dobrze o Kacprze świadczy to, że go w ogóle sprowadzili. To potwierdzenie, że ma bardzo duży potencjał. Jeszcze gdy tam pracował Roberto De Zerbi, mieliśmy możliwość dłużej porozmawiać. Oby ta kariera zaczęła się rozwijać w dobrym kierunku. 

Było o Wojciechu Szczęsnym, to teraz o innym liderze tej reprezentacji, czyli Robercie Lewandowskim. Gdy patrzymy na Portugalię i Cristiano Ronaldo, to widzimy, że czasem trudno jest odstawić na bok pomnikową postać. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to za kilka lat może się pan z tym zmierzyć. 

- Mówmy lepiej o tym, co jest dzisiaj. Na dziś Robert jest podstawowym zawodnikiem Barcelony, teraz zaliczył piękną asystę w sparingu z Realem i wiemy, że jest piłkarzem, który może tej kadrze jeszcze wiele dać. 

Największym nieobecnym w kadrze na Euro był Matty Cash. Czy dla niego również drzwi do reprezentacji są jeszcze otwarte? 

- Nie ma zawodnika, dla którego byłyby zamknięte. Macie na pewno na kartce także nazwisko Mateusza Bogusza. W jego przypadku jest tak samo, on też ma szansę grać w reprezentacji.

W przypadku Casha sporo mówiło się, że podpadł również tym, że mając blisko z Birmingham nie pojechał w marcu do Cardiff na baraż z Walią, by pokazać swoją więź z tą drużyną. 

- Zupełnie nie. Być może kontuzjowany miał tego dnia zabiegi i nie mógł tego dnia pojechać. Nie myślimy o tym w takich kategoriach. Po prostu powołaliśmy innych zawodników. 

Jak się pan odnajduje w takiej nowej rzeczywistości, gdy pana popularność gwałtownie wzrosła, pojawia się pan w rankingach najprzystojniejszych selekcjonerów? Na trzecim miejscu. Gratulujemy. 

- Jest jeszcze dużo do zrobienia!

Garnitury, była analiza pana uśmiechu, zegarki. Wciągnął pana show-biznes? 

- Nie! A gdzie tam! Zupełnie mnie to nie interesuje. W przypadku garniturów to można jedynie pogratulować firmie Lancerto, która zaryzykowała i idealnie się z tym wstrzeliła. Wiedzieli, kiedy należy wejść. W lidze też tak często wyglądałem, a nikt na to nie zwrócił uwagi, haha! Dla mnie jednak najważniejsza jest piłka. 

Czyli nie zatrudnił pan żadnego specjalisty od wizerunku?

- Nie. Choć wiele osób mówi, że się zmieniłem. Ale to nieprawda, zawsze byłem taki sam. Tylko możliwości rozmowy są teraz inne. Są dłuższe wywiady, nie na trzy zdania. To tylko kwestia interpretacji sytuacji, bo zawsze będzie konfrontacja między dziennikarzem a trenerem. To naturalna kolej rzeczy. Ale gdy się rozmawia 20 minut czy pół godziny, jest inaczej, niż gdy ta rozmowa trwa dwie minuty. 

W trakcie Euro pojawiła się informacja ze strony PZPN, że zostaje pan na stanowisku selekcjonera na dłużej. Zostało to przedstawione jako "breaking news", jako wydarzenie. Kiedy prezes Cezary Kulesza przekazał panu tę informację? Czuł pan w tym względzie jakąś niepewność?

- Tamtego dnia prezes przyszedł na śniadanie z całym zarządem i przekazał nam wszystkim tę informację. Nawet dla mnie to było zaskoczenie, bo mam kontrakt do mistrzostw świata. Prezes zadeklarował to przy całej drużynie. Tego też się nie spodziewałem i mogę mu tylko za to podziękować. Myślę, że to było motywowane tym, aby na starcie obalić wszelkie spekulacje, które z pewnością by się pojawiły. 

Wzmocnił też pana pozycję. 

- Ja robię swoje. Z prezesem mam i zawsze miałem dobry kontakt. Śmieję się, bo jak jest coś niedobrego z prezesem, to jestem z Podlasia. A jak coś innego, to że jestem ze Śląska. A ja już w tylu miejscach pracowałem, że jestem ogólnopolski! Śląska się jednak wypierać nie zamierzam. 

Ma pan po Euro wylane fundamenty. A co będzie dalej? W jaki sposób będą stawiane ściany? Co będzie najważniejsze w najbliższych miesiącach?

- Przygotowanie do następnego meczu. Czekają nas we wrześniu mecze w Szkocji i Chorwacji, w których chcemy zaprezentować się z dobrej strony. Chcemy się rozwijać w naszym kierunku. Chcemy sprawiać przyjemność kibicom, a zarazem osiągać dobre wyniki. To najważniejsze. 

Czesław Michniewicz po mundialu w Katarze zadeklarował do kamery, że jeśli pozostanie na stanowisku, to Polska na pewno awansuje na Euro 2024. Czy pan także mógłby nam teraz powiedzieć, że awansujecie na mistrzostwa świata?

- Na pewno nie będę tego robić w takim stylu. Każdy trener ma swój styl, szanuję Czesia i gratuluję mu nowej pracy w Maroku. Życzę mu powodzenia, a my skupiamy się na każdym kolejnym dniu naszej pracy i każdym kolejnym meczu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.