Graczem roku został zawodnik, który właściwie nie grał. Może to jest ta droga!

Michał Kiedrowski
Twitter i Facebook więcej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko - w kuriozalnych kryteriach przyznawania nagród jesteśmy dopiero na początku drogi. Leo Messi w liczbie tytułów gracza roku jest dużo lepszy niż Michael Jordan.

Przy okazji takich wyborów jak Złota Piłka zawsze przypomina mi się fragment programu ESPN "First Take", w którym znany amerykański dziennikarz Steven A. Smith powiedział: "Gdybyśmy wybierali najlepszego koszykarza NBA, to co roku musielibyśmy dawać nagrodę LeBronowi Jamesowi. Ale my wybieramy MVP". 

Zobacz wideo

Amerykanie wybierają MVP i też mają z tym kłopot

Sprytna formuła wyboru Most Valuable Player – najbardziej wartościowego gracza – uwolniła amerykańskich ekspertów od głosowania ciągle na te same nazwiska, bo MVP wcale nie znaczy najlepszy. Jedna z największych ikon sportuMichael Jordan, grał w NBA przez 15 sezonów i nikt nie ma wątpliwości, że koszykarz wszech czasów przez większość tego okresu był najlepszym zawodnikiem w lidze. To pokazywały statystki. Jordan np. był najlepszym strzelcem ligi w 10 sezonach.

To pokazywały też wypłaty od sponsorów i zainteresowanie mediów. Można powiedzieć, że w latach swojej kariery Jordan całą ligę dźwigał na swoich ramionach i wypracował dla niej kilka miliardów dodatkowych przychodów, a niemal każdy kibic na pytanie, kto jest najlepszym koszykarzem świata, odpowiedziałby w tym czasie: Michael Jordan. I ten gigant w latach kariery jedynie pięć razy wybierany był MVP ligi. Bo w tej nagrodzie nie chodzi o to, kto jest najlepszy, ale kto swoje umiejętności najlepiej spożytkuje na boisku, pomoże drużynie, uczyni ją lepszą itp.  

Taka formuła powoduje, że elektorzy w amerykańskich ligach przychylniejszym okiem spoglądają także na zawodników z mniej eksponowanych pozycji i gorszych drużyn. W baseballowej MLB w American League w 2016 r. MVP został np. Mike Trout, choć jego zespół Los Angeles Angels był w swojej dywizji dopiero czwarty, daleko od play-off. W 2017 w National League tytuł dostał Giancarlo Stanton, którego Miami Marlins również nie byli w stanie awansować do decydujących o mistrzostwie meczów. W NFL doszło nawet do takiego kuriozalnego wypadku, że tytuł MVP dostał kicker, czyli zawodnik siedzący właściwie przez cały mecz na ławce rezerwowych i wychodzący do gry tylko wtedy, gdy trzeba wykonać kop na bramkę.

To było jednak w bardzo dziwnym, skróconym przez strajk zawodników sezonie 1982. W głosowaniu AP najlepszym zawodnikiem sezonu został wtedy Mark Moseley z Washington Redskins. Kopacz, który w NFL spędził 16 sezonów i zakończył karierę w 1986 r., miał być z drużyny przed sezonem wytransferowany. Jednak jego potencjalny następca zaliczył dwa pudła w ostatnim meczu przedsezonowym i Moseley został w drużynie. Potem pobił rekord ligi, trafiwszy 23 kolejne kopnięcia z rzędu. W całym sezonie zasadniczym spudłował tylko raz i w dużym stopniu przyczynił się do tego, że Redskins awansowali do play-off z pierwszej pozycji w National Conference i zdobyli potem Super Bowl. Mimo niewątpliwego wkładu w sukces drużyny eksperci do dziś głowią się nad tym, co skłoniło elektorów, by dać tytuł najbardziej wartościowego zawodnika w futbolu graczowi, który właściwie w futbol nie gra. 

Formuła MVP obowiązywała również w Złotej Piłce

Można powiedzieć, że formuła MVP funkcjonowała także przez długie lata w Złotej Piłce. Przecież nagrodę dostał w 1963 r. bramkarz Lew Jaszyn, który wtedy zapadł w pamięć kibiców spektakularnym występem podczas meczu Anglia – Reszta Świata na stulecie angielskiego związku piłki nożnej. Z kolei w 1967 roku laureatem został prawie już zapomniany dziś Florian Albert – Węgier z Ferencvarosu Budapeszt.  

Więcej treści sportowych znajdziesz też na stronie głównej Gazeta.pl!

Z racji tego, że eksperci "France Football" w tamtych – antycznych z dzisiejszego punktu widzenia – czasach decydowali o Złotej Piłce na podstawie skromnej liczby meczów, które mogli obejrzeć sami z trybun lub rzadkich transmisji w telewizji, nagrody dostawali przeważnie ci, którzy wyróżnili się w europejskich finałach lub w wielkich turniejach piłkarskich. Nie istniało pojęcie tzw. wielkiej piątki lig europejskich, więc w otwartej formule doceniony został nawet Oleh Błochin za poprowadzenie Dynama Kijów do zwycięstwa w Pucharze Zdobywców Pucharów. 

Oczywiście dyskusje były i wtedy. Dlaczego w 1977 roku Złotą Piłkę dostał Allan Simonsen, a nie Kevin Keegan, który z Liverpoolem zdobył Puchar Europy i mistrzostwo Anglii? Drużyna Duńczyka – Borussia Moenchengladbach – przegrała wtedy finał najważniejszego europejskiego pucharu z Anglikami, ale to Simonsen strzelił w Rzymie spektakularną bramkę. Może to było języczkiem u wagi, wartym różnicy trzech punktów, które dzieliły obu piłkarzy w klasyfikacji Złotej Piłki? 

Dziś znaczenie wielkich meczów w ocenie piłkarzy bardzo zmalało. Gdy każda co ładniejsza bramka robi furorę w mediach społecznościowych, to efekt WOW, który wywołuje, skutecznie przyćmiewa fakt, czy padła w ważnym meczu, czy kluczowym momencie, czy nie. Szum i zgiełk, jaki wywołują media społecznościowe, może skutecznie odbierać racjonalną ocenę w każdej dziedzinie życia, nie tylko jeśli chodzi o wyważenie tego, kto osiągnął więcej na boisku piłkarskim.

To nie Lewandowski został skrzywdzony w tym roku

Dlatego nie sądzę, żeby to Lewandowski został w tym roku skrzywdzony werdyktem ekspertów "France Football". O wiele bardziej zawiedzeni mogliby być ci, którzy sięgnęli po najważniejsze trofea – zwycięstwo w Lidze Mistrzów i mistrzostwo Europy. Mogliby, gdyby szum i zgiełk po kolejnych golach Messiego czy Lewandowskiego nie podważyłby i ich oceny rzeczywistości. 

A jesteśmy w tym dopiero na początku drogi, co uświadomiło mi wydarzenie z mistrzostw Europy piłkarek ręcznych. W ostatnią niedzielę tytuł gracza meczu Norwegia – Iran dostała Fatemeh Khalili Behfar. Zawodniczka popłakała się ze szczęścia. Dostała gratulacje od rywalek i Międzynarodowej Federacji Piłki Ręcznej, która pochwaliła ją za obronienie siedmiu strzałów. Były zdjęcia, selfiki, notki w mediach na całym świecie. Tylko co to ma wspólnego z tytułem gracza meczu, które w teorii należy się za dobrą grę?

Jeśli spojrzeć na statystki, Khalili Behfar niczego spektakularnego nie dokonała. Miała 23 procent skuteczności obronionych strzałów. Znacznie lepiej zagrała z Rumunią – obroniła 18 z 56 (32 procent skuteczności). A wtedy nagrody nie dostała. Czy to znaczy, że została skrzywdzona? Z punktu widzenia integralności sportu decyzja o nagrodzie za występ z Norwegią jest po prostu kuriozalna. Nie powinna się wydarzyć. Ale jak tu się oburzać i krytykować, gdy obrazki szczęśliwej Iranki chwytają za serce i wzruszają?  

Przypadek Khalili Behfar poddał mi na myśl inny pomysł. A może piłkarzem roku w piłce nożnej wybrać Christiana Eriksena, który omal nie umarł na boisku podczas Euro 2021? Innym mocnym kandydatem Josh Cavallo, pierwszy profesjonalny piłkarz, który przyznał się, że jest gejem. Jakie wtedy to byłoby symboliczne, jakie wzruszające. Chyba tylko ludzie niewrażliwi, którzy mają serce z kamienia, mogliby zaprotestować przeciw takim kandydaturom.  

Więcej o:
Copyright © Agora SA