Stoch ironizował o mistrzostwach Polski. Blisko tragedii w Wiśle. Antyreklama i farsa

Jakub Balcerski
Kamil Stoch przed wtorkowymi mistrzostwami Polski ironizował, Piotr Żyła pisał, że "czas je... odwołać". Skończyło się na trudnych warunkach, wietrznej loterii i źle wyglądającym, choć niegroźnym w skutkach upadku Kingi Rajdy. A największym błędem jury było odwołanie drugiej serii rywalizacji. - Myślę, że cała ta sytuacja jest dla decydentów w Polskim Związku Narciarskim ważną kwestią w kontekście zastanowienia się: czy warto robić na siłę takie zawody? - mówił Sport.pl dyrektor skoczni w Wiśle-Malince, Andrzej Wąsowicz.

22 grudnia, dwa dni po zakończeniu zawodów Pucharu Świata w Engelbergu i Pucharu Kontynentalnego w Engelbergu, dwa dni do wigilii świąt Bożego Narodzenia i sześć dni do rozpoczęcia 69. Turnieju Czterech Skoczni. To dzień, na który wyznaczono przeniesione najpierw z 26, a później z 23 grudnia mistrzostwa Polski rozgrywane w Wiśle-Malince, a nie jak planowano na początku na Wielkiej Krokwi w Zakopanem.

Zobacz wideo "Stoch przegrał z własnymi oczekiwaniami, Stękała może dać nam dużo radości"

Dlaczego tak dużo zmian? Standardy bezpieczeństwa związane z epidemią koronawirusa sprawiły, że skoczkowie muszą już drugiego dnia świąt wyjechać do Oberstdorfu na testy przed początkiem TCS (choć muszą też przejść test w Polsce, który wykonują w wigilię, na 72 godziny przed dotarciem do Oberstdorfu). Z Zakopanego do Wisły zawody przeniesione ze względu na remont, który zaplanował tam Centralny Ośrodek Sportu. Nie był konsultowany z Polskim Związkiem Narciarskim i nie rozpoczął się teraz ze względu na nadchodzące konkursy Pucharu Świata. Można go było przeprowadzić wcześniej, ale nikt o tym nie pomyślał. A skoro na wieży sędziowskiej i parkingu pod Wielką Krokwią coś się działo, konkurs mistrzostw Polski odbył się w Wiśle-Malince. 

Upadek Kingi Rajdy to głównie efekt błędu i braku doświadczenia zawodniczki. Potwierdził to Łukasz Kruczek

Już od kilku dni przed zawodami zapowiadano, że odbędą się przy trudnych warunkach, ale ich przesunięcie nie było możliwe - ze względu na napięty terminarz najlepszych skoczków i transmisję telewizyjną, co potwierdzał Andrzej Wąsowicz, dyrektor skoczni w Wiśle. Wielu twierdziło, że w obecnych okolicznościach i tak rozgrywa się je dość późno - w końcu zawodnicy czekali na wtorkowy konkurs, zamiast oddawać skoki po przyjeździe do Polski grup z Finlandii i Szwajcarii, jak zakładał początkowy plan kadr przed świętami. Ostatecznie udało się rozegrać serię próbną i pierwszą serię konkursu indywidualnego kobiet i mężczyzn. Później zawody przerwano po groźnym upadku Kingi Rajdy, a złote medale zgodnie z wynikami pierwszej serii przypadły Kamili Karpiel i Tomaszowi Pilchowi

- Na pewno wiatr kręcił, było trudno o przeprowadzenie sprawiedliwych zawodów. Momentami robiło się niebezpiecznie, ale czasami skacze się i w gorszych - w Ruce podczas piątkowego konkursu Pucharu Kontynentalnego zrobiło się o wiele groźniej niż dzisiaj. Na miarę możliwości zawody zostały przeprowadzone dobrze. Na początku założenie było takie, że jury postara się o zrobienie jednej serii. Pierwsza szła dość sprawnie, więc zdecydowano się na drugą. Myślę, że nie powinno się nigdy zakładać, że drugiej serii nie będzie, tylko starać się przeprowadzić zawody do końca - mówił Sport.pl Maciej Maciusiak

Krystian Długopolski, były trener polskich skoczkiń, ocenił, że Kinga Rajda popełniła błąd po wyjściu z progu, który przydarzał się jej już wcześniej - zbyt szeroko prowadziła czubki nart, a jedna z nart nabrała powietrza i przez to Rajda spadła na zeskok i mocno się poobijała. - Też myślę, że to przede wszystkim błąd, warunki pewnie nie pomogły. Trenerzy mówili, że podkurczyła nogi, do tego ściągnęła ją narta - opisywał Maciusiak. - Upadek Kingi Rajdy to faktycznie błąd zawodniczki i brak doświadczenia, potwierdził mi to Łukasz Kruczek - zdradził nam Andrzej Wąsowicz. 

Wąsowicz: "Można było dokończyć zawody"

Byłego wiceprezesa PZN poprosiliśmy także o komentarz w sprawie odwołania drugiej serii zawodów. - Uważam, że można było je dokończyć. Miałem informacje o tym, że względem pierwszej serii warunki się poprawiły, takiego wiatru, jak wcześniej już na pewno nie było. A za upadek Kingi Rajdy po jej błędzie nie ponosimy już żadnej odpowiedzialności. Oczywiście jest nam przykro, że to się stało, rozmawiałem z nią, bo jest przytomna. Nic większego się jej nie stało, ale pojechała profilaktycznie na badania do szpitala - stwierdził działacz. Jak poinformował dziennikarz Sport.pl, Piotr Majchrzak wyniki tomografii wykazały brak poważnych urazów u zawodniczki. Na szczęście, bo mogło to się skończyć o wiele gorzej.

- Byłem na dole, nie odpowiadam za decyzje jury i nie wiem, jaka za progiem mogła być siła wiatru. Wiem jednak, że się poprawiały. Teraz na skoczni jest cichutko, warunki są bardzo dobre. Z niepokojem czytam informację, że asystent delegata technicznego (którym we wtorek był Łukasz Kruczek - przyp. red.) źle ocenił decyzję głównego delegata o tym, że przerwano i odwołano zawody - powiedział Wąsowicz. Inaczej decyzję dla sport.onet.pl tłumaczył sam Kruczek. - Zeskok był podziurawiony i trzeba byłoby sporo nad nim pracować, dlatego to była jedyna decyzja. Ze strony jury robiliśmy, co mogliśmy, żeby to przeprowadzić - stwierdził. 

Decyzja o braku drugiej serii sprawiła, że zapanował informacyjny chaos, była największym błędem jury, jeśli zdecydowali się przeprowadzić zawody. Bo nią przyznano, że warunki były zbyt trudne, żeby kontynuować zawody. A wygląda na to, że tak jednak nie było. To wystawiło odpowiedzialnych za przeprowadzenie konkursu na dużą krytykę, bo odbiór zawodów przez transmisję był odmienny od tego na miejscu. W dodatku sporo chaosu wprowadziła wypowiedź Grzegorza Sobczyka "o podmuchu 3 metry na sekundę za progiem". Według naszych informacji w trakcie skoku Rajdy takich warunków już nie było.

Stoch pytał o kolejne dni zawodów, Żyła pisał "Mistrzostwa Polski czas... odwołać"

Czy zawody w Wiśle były potrzebne polskim skokom? Na pewno nie w takich okolicznościach. Dwóch najlepszych skoczków poprzedniego weekendu Pucharu Świata - Piotr Żyła i Kamil Stoch - oddało w konkursie skoki na 105 metrów. Po skoku tego drugiego nawet trener Grzegorz Sobczyk nie krył zdenerwowania. Oczywiście innym mogło przynieść to pozytywną energię, jak Tomaszowi Pilchowi, który po skoku na 136 metrów zdobył złoty medal. Tylko czemu dążenie do ich przeprowadzenia wyglądało tak groteskowo?

Kamil Stoch po skoku w mistrzostwach Polski. Reakcja Grzegorza SobczykaKamil Stoch po skoku w mistrzostwach Polski. Reakcja Grzegorza Sobczyka Screen TVP Sport

- O tak, cieszę się, to impreza docelowa. Szkoda, że na drugi dzień nie ma konkursów drużynowych, a na trzeci mieszanych - mówił ironicznie Kamil Stoch zapytany w Engelbergu o mistrzostwa Polski przez portal skijumping.pl.

 

Z kolei przed samym konkursem w Wiśle Piotr Żyła publikował zdjęcie sprzed skoczni, które podpisał: "Mistrzostwa Polski czas... odwołać", choć ostatnie słowo zmienił później na "start".

Post Piotra Żyły przed mistrzostwami PolskiPost Piotra Żyły przed mistrzostwami Polski Facebook Piotr Żyła Official

"Cała ta sytuacja jest dla decydentów w PZN ważną kwestią w kontekście zastanowienia się: czy warto robić na siłę takie zawody?"

W pewnym momencie warunki dla młodszych zawodników w Wiśle można było uznać za zbyt niebezpieczne. Przed Rajdą równie groźnie upadł Karol Niemczyk, choć on akurat nie był tak mocno poobijany i dość szybko się pozbierał. A jak mówił nam Krystian Długopolski "błąd, który popełnił, był podobny do tego w jej skoku".

Już sam start w imprezie był wśród wielu trenerów określany jako co najmniej trudny dla takich skoczków. Przed zawodami zdecydowano m.in. o pozostawieniu w Zakopanem zawodnika tamtejszego AZS-u, Marcina Wróbla, który w weekend świetnie spisywał się podczas LOTOS Cup w Szczyrku i mógłby dobrze zaprezentować się w Wiśle. - Dla tego typu zawodników to ważne zawody. Gdzie indziej mają się sprawdzić na poziomie kadrowiczów i pod presją, jaka dochodzi w konkursie? Nie można powiedzieć, że nie potrzeba organizować mistrzostw Polski. Dla kadry A to dodatkowy konkurs w napiętym kalendarzu, ale dla innych często wartościowa rywalizacja i podstawa do późniejszych ustaleń przy tworzeniu klas sportowych, czy analizowania wyników pod kątem rozwoju zawodników - mówił Sport.pl Jakub Kot, były skoczek, a obecnie trener AZS-u Zakopane.

Dlatego nie wolno zapominać, że mistrzostwa Polski nie przestały być pod pewnymi względami ważnym elementem kalendarza. Ale nie można ich przeceniać i w obecnych okolicznościach rozgrywać za wszelką cenę. To nie jest Puchar Świata, żeby tak o nie walczyć. Wśród działaczy za dużo było myśli o rozegraniu zawodów z myślą o transmisji telewizyjnej, a za mało o tym, czy faktycznie były potrzebne akurat teraz. Ich przebieg nie sprawił, że odbiór był pozytywny, bo jak zwykle w takich przypadkach najważniejsza ma być "promocja dyscypliny". A we wtorek była wręcz antyreklama i farsa. - Myślę, że cała ta sytuacja jest dla decydentów w Polskim Związku Narciarskim ważną kwestią w kontekście zastanowienia się: czy warto robić na siłę takie zawody? - dodał Andrzej Wąsowicz. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.