Od grubaska do ultramaratończyka. To biegowy Terminator? [WYWIAD]

Nazywa się Jacek Będkowski, ma 36 lat. Kiedyś ważył ponad sto kilogramów, a do szkoły lubił przynosić zwolnienie z wf. W tym roku przebiegł już ponad 7,5 tys. km. To dystans jak z Warszawy do Seulu.

Damian Bąbol: Rozmawiam z biegowym Terminatorem?

Jacek Będkowski: Kim? Bez przesady. Normalny biegacz ze mnie. No, może ciut ekstremalny, bo rzeczywiście sporo się ruszam. Trenuję codziennie. W tygodniu pokonuję około 160 km. Sporo też jeżdżę na rowerze. W tym roku przejechałem 1,5 tys. km. Wyznaczam sobie wysokie cele, więc trzeba dużo pracować. W 2016 r. poprawiłem się prawie na wszystkich dystansach.

Jakie są twoje rekordy?

- 10 km przebiegłem w 37 min i 51 s. Wiosną półmaraton pokonałem w 1:18.08. Z kolei maraton w 2:46.42, ale było to dwa tygodnie po tym, jak ukończyłem zawody na 100 km. Czas: 7:45.25.

Jacek Będkowski przed weekendowym startem na 100 km w Los Alcazares (Fot. B. Będkowska)

Masz jeszcze inne życie?

- Oczywiście, że tak. Mam kochającą żonę i roczną córeczkę, mieszkamy w Szwajcarii. Pracuję w branży farmaceutycznej. Codziennie biegam do firmy.

Biegasz.

- No tak. Zamiast dojeżdżać samochodem lub komunikacją miejską, to biegam. W najkrótszej odległości z domu do biura mam 10 km. Taka poranna dyszka jest o wiele lepsza od kawy. W pracy biorę prysznic, przebieram się i siadam przed komputerem. Jestem dobrze zorganizowany.

Czym się zajmujesz?

- Rejestracją leków i dodatkowo jestem szefem grupy roboczej w Londynie, która zajmuje się monitorowaniem prawa farmaceutycznego. Wiem, że brzmi to dość skomplikowanie i nie ma nic wspólnego z bieganiem, ale lubię to, co robię. Trenuję dwa-trzy razy w ciągu dnia. Motywacja i wyznaczone cele napędzają mnie do takiego życia.

Nawet trzy razy? To możliwe?

- Biegam również w czasie lunchu. Inni mają godzinną przerwę, a ja znów wskakuję w dres. Czasami wykorzystuję przerwę do ćwiczeń wzmacniających. Robię pompki, "deskę", używam też specjalnych gum. Staram się cały czas ulepszać motorykę i technikę biegu. Po pracy znów się przebieram i wracam biegiem do domu. Zdarza się, że wybieram dłuższą drogę.

A jak za oknem leje, wieje i głowę chce urwać?

- No to co? Zła pogoda to nie jest żadna wymówka. Jak mam do zrealizowania trening, to muszę go zrobić i nieważne, jakie warunki panują na zewnątrz.

Co na to żona?

- Jest bardzo wyrozumiała. Wie, że bieganie to moja wielka pasja. Po świetnych wynikach w tym roku postanowiła mnie jeszcze bardziej wspierać, ale nie wszystko kręci się tylko wokół mojego biegania. Od Beaty dostałem jasny przekaz: nie mogę być gościem w domu. Ona też potrzebuje mojego wsparcia. W ciągu dnia zajmuje się naszą córeczką. Jak każdy chciałaby mieć trochę czasu dla siebie. Dlatego wybrałem wariant z bieganiem do pracy i z powrotem. Wszystko po to, żeby jak najwięcej czasu spędzać z rodziną. Wcześniej zdarzało się, że wybiegałem z domu, kiedy dziewczyny już spały. Wychodziłem na trening o 23, a wracałem nawet o 2 w nocy. To się zmieniło.

Jak się odżywiasz?

- Biegam tak dużo, że nie muszę liczyć kalorii, ale oczywiście zwracam uwagę na to, co jem. Pomaga w tym żona, która specjalnie dla mnie skończyła kurs dietetyczny. Od początku roku zajmuje się moim odżywianiem. Efekty są rewelacyjne. Zrzuciłem 10 kg. W ubiegłym roku ważyłem 75 kg, a teraz 65-66 kg w okresie startowym. Dzięki temu mogę biegać jeszcze szybciej. Staram się jeść pięć-sześć posiłków dziennie w małych ilościach. Kiedy mam ochotę na coś słodkiego, to raczej sobie nie odmawiam. Uwielbiam naleśniki z dżemem. Od kilku lat jestem wegetarianinem i muszę powiedzieć, że z moim zdrowiem nigdy nie było tak dobrze jak teraz. Nie martwię się żadnymi kontuzjami. Znowu duża w tym zasługa Beaty, która dba nie tylko o dietę, ale też o moje nogi i regenerację. W tym celu ukończyła nawet kurs masażu.

Jacek BędkowskiJacek Będkowski Jacek Będkowski Jacek Będkowski

To podaj swój dzienny jadłospis.

- Zaczynam od płatków owsianych na mleku. Zawsze mam pod ręką zdrowe przekąski typu: banany, pomarańcze, daktyle, suszone morele, które podjadam między śniadaniem a obiadem. Piję dużo wody. Zazwyczaj przerwę na obiad wykorzystuję na bieganie, więc w pracy jem dwie-trzy kanapki, które przygotowała żona. Główny posiłek zjadam zazwyczaj po powrocie do domu, ale staram się jednak nie objadać zbytnio na wieczór.

Przeszedłeś jakąś metamorfozę w stylu: od grubaska do ultramaratończyka?

- W liceum miałem bardzo krótki epizod, kiedy biegałem, ale nie ukrywam, że najbardziej lubiłem pokazać nauczycielowi zwolnienie z wf., żeby mieć spokój. Niestety, brak sportu szybko zrobił swoje. Sporo przytyłem. Sześć lat temu ważyłem nawet 101 kg. Pamiętam, że to był właśnie przełom. Po zejściu z wagi obiecałem sobie, że muszę coś zmienić w życiu. Na początku to była walka z nadwagą, ale siłą woli i żelazną konsekwencją dopiąłem swego. Później regularnie ćwiczyłem na siłowni i zacząłem powoli regularnie biegać. Postępy przychodziły bardzo szybko. Kilka miesięcy później zadebiutowałem w półmaratonie. Na mecie zameldowałem się po godzinie i 38 minutach, czyli całkiem nieźle. Dalej już samo poszło. Na dobre zakochałem się w tym sporcie.

Musisz mieć niezwykły talent.

- Bzdura! Jestem beztalenciem biegowym. Moje wyniki są tylko efektem determinacji i ciężkiej pracy. Jeśli nie wytrenuję swojego, to wiem, że nie osiągnę zaplanowanych celów. Lubię dobrze zmęczyć się na treningach. Później to procentuje i dużo lepiej czuję się na zawodach.

Rozmawiał Damian Bąbol