Sprzęt skoczków, a zwłaszcza ten używany przez słoweńską kadrę, to jeden z najciekawszych i najczęściej poruszanych tematów za kulisami zakończonego dwa dni temu 70. Turnieju Czterech Skoczni. Chodzi przede wszystkim o "płaskie narty" firmy Slatnar, które mogły być przyczyną dwóch groźnych upadków w trakcie imprezy.
Przypomnijmy: część słoweńskich skoczków, a także Japończyk Yukiya Sato, czy Sara Takanashi wśród kobiet używają nowego wynalazku firmy Petera Slatnara. To narty z płaskimi, niezakrzywionymi czubami. Zakrzywienie zostało przeniesione nieco niżej, na poziomie 35 centymetrów za końcem narty (najlepiej widać to w locie). Co więcej, to zakrzywienie jest większe, niż w przypadku np. tego w nartach firmy Fischer czy Augment na czubach. Jest tak zaprojektowane, żeby być bliżej wiązań skoczka. Takie rozwiązanie promuje skoczków kładących się na nartach w locie i próbujących lecieć bardzo płasko, praktycznie bez ruchu ciała w powietrzu. Koszt? 1200 euro. Ale zysk nawet do kilkunastu metrów. Mówiło się, że mogą stać się prawdziwą rewolucją technologiczną w skokach.
Zakrzywienie w 'płaskiej narcie' produkcji Slatnara u Lovro Kosa podczas kwalifikacji w Innsbrucku widoczne ok. 35 cm po czubku narty (po lewej) i 'płaskie narty' w całej okazałości (po prawej) Screen Eurosport Player
Ten sprzęt może być jednak niebezpieczny. Przy lądowaniu w miękkim śniegu Cene Prevca podczas treningu w Oberstdorfie jego narta wręcz zaklinowała się w śniegu. Sprawiła, że Słoweniec przekoziołkował przez ramię do przodu i groźnie upadł. Nic mu się nie stało, ale mógł się nabawić groźnego urazu.
Kilka dni później w Bischofshofen upadł za to Lovro Kos, którego narty po wylądowaniu przytrzymał świeży śnieg na zeskoku obiektu imienia Paula Ausserleitnera. Tu narty Slatnara także nie pomogły. I pojawia się coraz więcej głosów mówiących jasno: trzeba ich zakazać.
- To nie moje narty, a sposób nagłego lądowania i zbyt agresywne podejście Cene Prevca spowodowało jego upadek - mówił nam po zawodach w Oberstdorfie Peter Slatnar. Ale zaznaczał, że przyjrzy się sprawie tego, jak na innowacje, które wdrożył do "płaskich nart" może wpływać gorzej przygotowany zeskok, czy miękki śnieg pojawiający się przez świeże opady. Po upadku Lovro Kosa w pierwszej serii konkursu w Bischofshofen pojawiły się kolejne podejrzenia dotyczące problemu z nartami. Wątpliwości miał nawet dyrektor Pucharu Świata, Sandro Pertile. Zapewnił, że FIS przeprowadzi kolejną pogłębioną analizę sprawy.
- Coś zatrzymało moją nartę i poleciałem do przodu - wyjaśnił nam w mixed zonie Kos. Zaznaczył, że był nieco przechylony do przodu, ale gdy pokazywaliśmy mu jego upadek jeszcze raz, także zwrócił uwagę na nartę mocno przysypaną śniegiem. To mogło być jednak pierwsze wrażenie, bo później kontrolerowi sprzętu w Pucharze Świata, Mice Jukkarze przekazał, że to wina przede wszystkim jego błędu i ciężaru ciała przesuniętego za bardzo do przodu.
Gdyby zebrać opinie ekspertów, trenerów i zawodników, których spytaliśmy o upadek Kosa wyszłoby, że uważają, że to w 70 procentach kwestia zbyt agresywnego lądowania skoczka i warunków - padającego śniegu oblepiającego zeskok. Ale pozostaje 30 procent marginesu, w którym mogły pomóc narty. Ale sprzęt Petera Slatnara w takich przypadkach będzie tylko utrudniał zawodnikowi obronę przed upadkiem. Niektórzy tłumaczą, że to ryzyko i cena zyskiwania cennych metrów w powietrzu. Tylko że ta cena zaczyna być już nie kwestią zepsutych skoków i gorszych rezultatów na skoczni, a bezpieczeństwa skoczków.
- Miałem deja vu - mówił Sport.pl po upadku Cene Prevca doświadczony trener i były skoczek, Richard Schallert, który obecnie zajmuje się klubem Ryoyu Kobayashiego. Austriak wspomina, że w 1985 roku w takim sam sposób na skoczni Bergisel w Innsbrucku podczas trzeciego konkursu 33. Turnieju Czterech Skoczni upadł Norweg Roger Ruud. Niestety, nie zachował się zapis jego skoku, ale w wynikach zawodów zawodnika sklasyfikowano na dopiero 85. miejscu z notami za styl od 12,5 do tylko 9 punktów, co faktycznie wskazuje na upadek.
Roger Ruud na nartach z 'gęsim dziobem' w 1985 roku Zdjęcie przesłane przez Wernera Schustera
- Mała lekcja historii, bo to, co próbuje zrobić Peter Slatnar już kiedyś pojawiło się w skokach - wskazał w rozmowie ze Sport.pl były trener niemieckich skoczków, Werner Schuster. - To rozwiązanie było zbyt niebezpieczne i zostało zakazane. Upadek Ruuda był tylko przykładem tego, jak tamta narta mogła się zachować w miękkim śniegu. Nazywaliśmy to rozwiązanie "gęsim dziobem". Czub narty był, jak teraz, płaski. Potem narta szła w górę i robiła jakby slalom w kierunku dalszej części na dole. Tam miało gromadzić się powietrze, ale gdy narta uderzała o zeskok przy lądowaniu, przy gorszych warunkach, albo źle przygotowanym zeskoku, po prostu wbijała się w śnieg. To, jak bardzo była elastyczna, sprawiało, że czuby mogły nie utrzymać się nad zeskokiem, jak zazwyczaj w przypadku zwykłych nart - opisał trener. - Też pamiętam te narty, były przedziwne. Coś w tym jest, że ta narta może pomagać w powietrzu. To na pewno. Ale czy nie jest zbyt niebezpieczna przy lądowaniu? - tak stawiał sprawę zapytany przez nas o narty Petera Slatnara Adam Małysz.
Wówczas narty przygotowywała firma Elan, a później prawdopodobnie także Fischer. Choć dawały dużo zawodnikom, którzy byli w formie i mogli odlatywać na gromadzonym przez sprzęt powietrzu, nie byli w stanie bezpiecznie wylądować. A to okazało się oczywiście ważniejsze, niż to, ile można zyskać dzięki ryzykownemu stosowaniu tego rozwiązania.
Czy teraz też tak będzie? Wątpliwości wobec stosowania tych nart mają nawet najlepsi skoczkowie na świecie. Wielu z nich bało się ich spróbować. Polski sztab widział sprzęt Slatnara, mógł dostać go do wypróbowania, ale ostatecznie z tego zrezygnował. - Coś musi w tym być. Producent i FIS musi dojść do porozumienia w sprawie tych nart. Nie może być tak, że ktoś stosuje wyraźnie niebezpieczny sprzęt - zaznaczył trener polskich skoczów, Michal Doleżal. Jak się dowiedzieliśmy, niemalże od razu "płaskie narty" odrzuciła także osoba zajmująca się rozwojem sprzętu w austriackiej kadrze. "To nie dla nas, ryzyko byłoby zbyt duże" - słyszymy.
Peter Slatnar sugerował jednak, że to sprawa, której w ostatnich miesiącach pilnował nie tylko on. Swoje pary nart z płaskimi czubami mieli według niego projektować w firmie fluege.de. - Nie, nic takiego nie miało miejsca. W ogóle nie interesował nas ten temat - wskazał w rozmowie ze Sport.pl Georg Reichart, zarządzający niemieckim producentem nart. - To niebezpieczne rozwiązanie! W locie można sporo zyskać, ale zetknięcie się tej narty z podłożem może generować bardzo trudne sytuacje. Nie mamy planów produkcji tych nart - dodał.
FIS zatwierdził projekt nart Slatnara już dawno temu. Po upadku Cene Prevca sprawdzono je jeszcze raz i znów nie wykryto nieprawidłowości. I choć osoby ze środowiska federacji też uważają rozwiązanie Słoweńca za "dziwne", "skomplikowane" i "tworzące zagrożenie w niektórych sytuacjach" to przy obecnych regulacjach sprzętowych może wręcz nie byćba możliwości ich zakazania.
Dlaczego? - Przepis brzmi. "Końcówka może być indywidualnie modyfikowana dla celów zawodnika tak długo, jak pozostaje symetryczna względem środka narty, a dystans do ziemi to minimum trzy centymetry". Może być więcej, ale nie może być mniej - przytacza kontrolerka sprzętu na Pucharze Świata kobiet, Agnieszka Baczkowska. A najbardziej ekstremalnie płaski wariant nart Slatnara ma czuby zakrzywione o cztery centymetry, więc spełnia wymóg z przepisów.
- To jednak zdecydowanie za mało doprecyzowany przepis - stwierdził Werner Schuster. - Wiem, że jest spełniony, ale FIS musi się nad nim zastanowić - dodał trener. Agnieszka Baczkowska obserwowała narty przygotowywane przez Slatnara dla Sary Takanashi, która skacze w nich już dłuższy czas. Opisuje, że w pewnych momentach są tak elastyczne, że zachowują się, jak "narciarska plastelina" i wyginają w bardzo dziwny sposób. A zagrożeniem dla nich nie musi być tylko kwestia lądowania na miękkim śniegu - także choćby źle przygotowany rozbieg z wybojami. Wypadek podczas najazdu na próg byłby już skrajnie niebezpieczny. Tak, jak utrata równowagi w locie, gdy taką nartę ułoży się zbyt pionowo lub płasko i ta złapie za dużo powietrza. Przed takimi przypadkami przestrzegał pierwszy trener Adama Małysza i Piotra Żyły, Jan Szturc. - Skoczkowie mogliby robić salta w powietrzu. Tego nikt nie chce - wskazywał.
Na razie FIS bardziej zajął się jednak wiązaniami stworzonymi przez Slatnara. Te słoweńscy skoczkowie stosują już od roku, ale dopiero teraz zaczęły przynosić coraz ciekawsze efekty - w zeszłym sezonie świetne wyniki Bora Pavlovcicia, a teraz Anze Laniska czy Lovro Kosa.
- Przednia część wiązania jest bardziej otwarta i nie jest zgodna z wytycznymi. Dostaliśmy o to zapytania już na początku sezonu, ale decyzja o wycofaniu tego rozwiązania i zakazie użytku pojawiła się dopiero w połowie Turnieju Czterech Skoczni. Zawodnicy, którzy go używają muszą je zmienić po zawodach w Bischofshofen. To także nasz krok, taka ugoda - zdradził Mika Jukkara. Peter Slatnar musi zmienić pewne elementy w wiązaniach i ma się jeszcze z FIS konsultować. Co ciekawe, twierdzi, że przygotowane przez niego wiązania są bezpieczniejsze, niż te używane do tej pory przez większość stawki, bo szybciej się wypinają.
Kto wie, może taki los niedługo spotka także "płaskie narty". Presja na FIS od osób, które boją się skutków stosowania tego rozwiązania, na pewno nie osłabnie. - Rozwój sprzętu jest w porządku, ale gdy da się przewidzieć, co on przyniesie. A tych nart nie da się tak łatwo rozczytać. Nie do końca wiemy, jak się zachowują w różnych sytuacjach, co potwierdził przede wszystkim upadek Cene Prevca. Może czasem zamiast dziesięciu kroków w przód, trzeba zrobić jeden w tył? - zastanawiał się w rozmowie z nami Werner Schuster. - Wystarczy spojrzeć na belki w konkursach. Często schodzimy do numerów 1, 2, czy 3. Dlaczego? Bo sprzęt często nie pozwala już zaczynać z o wiele wyższych i jury ma prawo bać się, że nie zdąży odpowiednio zareagować - dodał.
- Mnie nie martwi dopuszczenie tych nart do Pucharu Świata. To nie problem, bo tam takie upadki zdarzają się rzadziej. To niepokojące, ale najlepsi zawodnicy powinni sobie radzić. Co jednak w sytuacji, gdy pojawią się na lokalnych zawodach, czy u młodych, niedoświadczonych zawodnikach? To prawdziwe zagrożenie i na to trzeba zwrócić uwagę. Narty staną się ogólnodostępne i jeśli zyskają większą popularność, będą używane wszędzie. Moim zdaniem są zbyt niebezpieczne. To powinno zostać zauważone już wcześniej, a teraz im szybciej się tego zakaże, tym lepiej - podsumował Schuster.