Dyrektor skoków narciarskich pracujący dla norweskiego związku Clas Brede Braathen został poinformowany, że po 20 latach pracy dla kadry jego umowa nie zostanie przedłużona. Decyzja władz związku wywołała mocny sprzeciw zawodników, zawodniczek i sztabów szkoleniowych, a zwłaszcza trenera Alexandra Stoeckla. Trener norweskiej kadry skoczków przyznał nawet w rozmowie ze Sport.pl, że nie jest pewny tego, czy nadal będzie prowadził Norwegów.
- W tej chwili nie mogę być pewny swojej przyszłości. To szef danej dyscypliny zawsze podpisuje kontrakt z trenerami kadr. Jeśli nie będzie nim Clas, to nie wiem, kto za niego przyjdzie i jednocześnie nie mogę mieć pewności, że ten ktoś będzie chciał, żebym dalej pracował - wskazuje Stoeckl.
Związek zarzucał dyrektorowi, że zbyt dużo opowiadał mediom o kontuzji Daniela Andre Tandego, po tym jak ten zaliczył koszmarny upadek w Planicy na koniec zeszłego sezonu. Braathena broniła jednak sama matka zawodnika twierdząc, że mówił tyle, ile chciała aby przekazać mediom. – Przez długi czas przejawiał konfrontacyjną i nieakceptowalną formę komunikacji i zachowania, która wywoływała niepokój, niepewność i niezrównoważoną sytuację zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz – twierdzą władze związku cytowane przez norweski "Dagbladet".
Braathenowi proponowano inne funkcje, m.in. menadżera reprezentacji narodowej ale on nie był tym zainteresowany. Odbiera to jako degradację. Ponadto adwokat Norwega, Marit Havemoen, żądał zatrudnienia Braathena bez określonego okresu dalszego pełnienia funkcji w nowej umowie. Do tego groził związkowi pozwem sądowym.
Teraz okazuje się, że groźby nie były bezpodstawne. W rozmowie z "Dagbladet" adwokat ujawnił, że pozew już niedługo zostanie skierowany do sądu rejonowego. Natomiast związek został już poinformowany o wkroczeniu na drogę sądową. – Braathen może objąć nową, tymczasową funkcję menadżera sportowego w skokach, aby skoczkowie i całe środowisko miało spokój potrzebny podczas wymagającego sezonu olimpijskiego. Był również otwarty na przekazanie części zadań innym już zatrudnionym w skokach, ale tylko wtedy, kiedy te zmiany nie wiązałyby się z żadną degradacją – opowiada Haavemoen.
Braathen wraz z adwokatem mieli zaproponować w czwartek taką właśnie ugodę. Jednak prawniczka związku Nina Sandnes odpowiada, że nic takiego nie miało miejsca. – Nie dostrzegliśmy żadnej nowej oferty ze strony Braathena. Powtórzył raczej wniosek, który został złożony przed rozpoczęciem negocjacji i został odrzucony w środę rano. Potem prawnicy negocjowali półtora dnia. Innymi słowy, wrócił do punktu wyjścia.
- To nieprawda – ripostuje Haavemoen. – Podczas negocjacji Braathen powiedział, że jest gotów zawrzeć nową umowę tymczasową zamiast stałej, co było absolutnym wymogiem kiedy rozpoczęły się negocjacje. Braathen był gotów zaakceptować to ze względu na sportowców i chęć zapewnienia spokoju w bardzo ważnym sezonie z igrzyskami olimpijskimi i mistrzostwami świata u siebie w lotach narciarskich.
Wszystko wskazuje więc na to, że sprawa trafi do sądu. Norweski związek ma jeszcze jeden problem. Chodzi o sponsorów. Oni również grożą odejściem, jeśli konflikt nie zostanie zażegnany. "Z zewnątrz cała sytuacja wygląda kuriozalnie: skoki w Norwegii po historycznych sukcesach dążą do autodestrukcji dobrze działającego systemu ze względu na interesy federacji" – komentuje Jakub Balcerski ze Sport.pl.