Kamil Sokołowski stoczył w karierze 42 walki, ale wygrał tylko 11 z nich. Aż 28 razy przegrywał, a trzy razy remisował. Pewnie wielu z was pomyśli: co to za "ogórek"? Ale prawda jest skomplikowana, bo "Sokół" to naprawdę przyzwoity pięściarz. Niedawno zremisował z Marcinem Siwym, uznawanym za jednego z lepszych polskich ciężkich. Wcześniej Sokołowski mierzył się z wieloma uznanymi zawodnikami królewskiej dywizji. Rywalizował z Otto Wallinem, Davidem Princem, Martinem Bakole, Dillian Whyte.
Po prostu nie każdy pięściarz może zostać mistrzem świata, a bokserski biznes jest tak skonstruowany, że potrzeba w nim bumów, czyli dostarczycieli zwycięstw, oraz tzw. journeymanów, czyli pięściarzy, którzy też głównie przekrywają, ale robią to w dobrym stylu. Walki z Sokołowskim pozwalały promotorom ocenić realny potencjał swoich zawodników, bo Polak nie padał po pierwszym ciosie. A i samemu potrafi wyprowadzić mocne uderzenie.
Dlaczego o nim piszemy? Bo okazało się, że pięściarz z Częstochowy został złapany na niedozwolonych środkach po walce z Frazerem Clarke'em, brązowym medalistą olimpijskim wagi super ciężkiej z Tokio.
Za podwyższony poziom testosteronu Polak został zdyskwalifikowany na trzy lata, a Sokołowski - według portalu bokser.org - miał się przyznać, że zażywał suplement, który jego zdaniem zawierał zakazaną substancję.
Kara, czyli trzyletnia dyskwalifikacja, nie będzie jednak dotkliwa dla "Sokoła", bo w czerwcu zakończył karierę.
Jedni nie potrafią nawet poprawnie uderzyć prostym, a i tak dostają zaproszenia do kolejnych walk. Inni potrafią się bić na tyle dobrze, że choć przegrali ponad 200 walk w karierze, przetrwali to w dobrym zdrowiu. Kim są tzw. bumy i dlaczego są niezbędni w bokserskim biznesie? Odpowiedź znajdziecie TUTAJ.