Wielkie zmiany w kalendarzu F1. Kibice mogą być niezadowoleni. Co innego zespoły

Nowy podział kalendarza, wyrzucenie legendarnego toru i powrót na piąty kontynent - tak w skrócie ma wyglądać kalendarz Formuły 1 na sezon 2024. Choć zespoły i kierowcy mogą odebrać go pozytywnie, kibice niekoniecznie muszą być zadowoleni.

Choć sezon 2023 w Formule 1 dopiero się rozkręcił, szefowie najważniejszej serii wyścigowej na świecie zastanawiają się już nad układem przyszłorocznego kalendarza. Coraz więcej wskazuje na to, że świat królowej motorsportu czekają duże zmiany. Mowa tu przede wszystkim o zgrupowaniu poszczególnych wyścigów na podstawie regionów, wyrzuceniu legendarnego toru z kalendarza oraz powrocie F1 do Afryki.

Zobacz wideo Czy Magiera uratuje Śląsk?

Poprawa logistyki i zgrupowanie wyścigów na podstawie regionów

Pierwszą, najważniejszą zmianą szykowaną przez Liberty Media jest zupełne przewrócenie kalendarza wyścigowego do góry nogami. Wszystko za sprawą logistyki, która dla najszybszych zespołów na świecie jest w ostatnich latach dużym wyzwaniem. Mowa tu o zgrupowaniu wyścigów w zależności od regionów, w których kierowcy mieliby rywalizować.

Zgodnie z tradycją rywalizacja w sezonie 2024 miałaby rozpocząć się od wyścigu na Dalekim Wschodzie. Po kilku latach startów rywalizacji w Bahrajnie karuzela F1 ponownie miałaby rozpocząć zabawę od GP Australii na torze Albert Park. Później jednak kierowcy, mechanicy i działacze mieliby nie przenosić się na Bliski Wschód, a zostać nieco chłodniejszej części Eurazji. Już na początku sezonu mielibyśmy więc obejrzeć ściganie w Chinach, Japonii oraz Singapurze. 

Wraz z biegiem rywalizacji, stawka Formuły 1 miałaby przenosić się coraz bardziej na zachód, dochodząc do Europy, by w ostatnich rundach sezonu na dobre zakotwiczyć w obu Amerykach. Niewykluczone, że z tego powodu obejrzelibyśmy trzy wyścigi w Stanach Zjednoczonych z rzędu, lub też między nie wtrącono by GP Kanady i Meksyku. Niepewny byłby też tradycyjny wielki finał na torze Yas Marina w Abu Zabi.

Wyrzucenie legendarnego Grand Prix

Choć w kalendarzu na sezon 2024 ma znaleźć się miejsce dla aż 24 wyścigów, najprawdopodobniej zabraknie w nim jednej z legendarnych rund, uwielbianej przez kibiców. Zgodnie z plotkami, wielka historia F1 i toru Spa-Francorchamps dobiega końca.

Mimo przebudowy obiektu w ostatnich latach obecne władze Formuły 1 nie są zadowolone ze współpracy z Belgami, którzy m.in. nie oferują właścicielom cyklu równie dużych pieniędzy co wyścigi na Bliskim Wschodzie. Tym samym GP Belgii ma przejść w tryb czuwania i pojawiać się w kalendarzu na przemian z GP Holandii oraz GP Francji.

Potencjalne powroty po latach

Nie oznacza to jednak, że obędzie się bez spektakularnych powrotów. Wręcz przeciwnie. Według informacji portalu "The Race" już w przyszłym sezonie Formuła 1 powinna odwiedzić piąty z kontynentów, na którym nie ścigano się od kilkudziesięciu lat.

Umożliwić to ma przebudowany tor Kyalami pod Johannesburgiem, gdzie w przeszłości pojawiali się już najszybsi kierowcy na świecie. Przymiarki do powrotu F1 do Afryki miały trwać już od kilku lat, lecz dopiero teraz obie zainteresowane strony podobno doszły do porozumienia. 

Coraz więcej mówi się też o potencjalnym powrocie najszybszych samochodów wyścigowych do Korei Południowej. Grand Prix tego kraju odbyło się kilkukrotnie na początku poprzedniej dekady, gdy największe sukcesy święcił Sebastian Vettel. W tym przypadku jednak nie wiadomo, czy Liberty Media uda się dogadać z potencjalnymi organizatorami rundy.

Przypomnijmy, że już w najbliższy weekend Formuła 1 odwiedzi niedawno zalaną przez powódź włoską Imolę. Tam o kolejne zwycięstwo w sezonie 2023 powalczy Max Verstappen, który w klasyfikacji generalnej ma już czternaście punktów przewagi nad Sergio Perezem i 44 punkty przewagi nad Fernando Alonso.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.