Nowa rola Vitala Heynena. "Wszystkiego muszę się nauczyć"

Jakub Balcerski
- Jeśli ludzie traktują to jako podcast, to mam tylko nadzieję, że jest dobry. Staram się pomagać widzom coś zrozumieć. I nawet mi się to podoba - mówi Sport.pl o swojej nowej roli komentatora meczów siatkówki były trener polskiej kadry siatkarzy Vital Heynen. Belg zdradza też, że otrzymuje coraz więcej ofert powrotu do pracy i czy w niedzielę jego sąsiad zostanie mistrzem świata w Formule 1.

Od oficjalnego odejścia Vitala Heynena z roli trenera reprezentacji Polski siatkarzy wraz z końcem umowy z polskim związkiem minęły 42 dni. Belg zdobył z nią mistrzostwo świata w 2018 roku, srebrny i brązowy medal Ligi Narodów, srebro Pucharu Świata, a także dwa brązowe medale mistrzostw Europy.

Zobacz wideo Świderski zaskoczony propozycją Heynena. "Nie skaczmy z kwiatka na kwiatek"

O odejściu z kadry i sportowych aspektach końcówki kadencji mówił nam już wcześniej. Teraz porozmawialiśmy z nim o jego małym rodziale "życia po życiu", pojawiających się ofertach powrotu do roli trenera, czy nowego zajęcia: komentowania meczów siatkówki

Jakub Balcerski: Jak pan się czuje na trenerskim bezrobociu?

Vital Heynen: Bardzo dobrze, moje życie zaczyna się toczyć z coraz większą dynamiką.

Został pan komentatorem "Volleyball World", czyli spółki i strony w większości zarządzanej przez FIVB, gdzie obecnie można obejrzeć klubowe mistrzostwa świata i wybrane mecze ligi włoskiej u kobiet i mężczyzn. Jak do tego doszło?

- Poprosili, żebym skomentował KMŚ kobiet i mężczyzn, za tydzień będziemy na miejscu turnieju siatkarek w Ankarze. Wcześniej zrobiliśmy mały test na jednym meczu ligi włoskiej, żebym mógł się do tego przyzwyczaić i zgrać z moim współkomentatorem, Claytonem Lucasem. Więc dwa tygodnie temu skomentowałem swój pierwszy mecz w życiu. Jakie są reakcje ludzi?

Rozpoznają pana po tym, że mówi pan o belgijskim piwie na antenie. Widziałem też jedną opinię, wedle której komentuje pan, jakby był gościem jakiegoś podcastu.

- Co do piwa: założyłem się wtedy z Claytonem. Podczas każdego meczu przynajmniej raz się o coś zakładamy. Mówię: teraz rozgrywający wystawi piłkę do szóstej strefy. I nie obchodzi mnie, jeśli tak się nie stanie. To po prostu zwrócenie uwagi na pewien element. Chcę, żeby widz się na nim skupił. Dlaczego drużyna popełnia tak dużo błędów na zagrywce w pierwszej części meczu? Bo ryzykuje, chce wywrzeć presję, a to nie takie proste. Chcę, żeby kibic zobaczył tego typu szczegóły z punktu widzenia trenera. Wtedy więcej rozumie.

Jeśli ludzie traktują to jako podcast, to mam tylko nadzieję, że jest dobry. Staram się pomagać widzom coś zrozumieć. I nawet mi się to podoba. Zobaczymy, gdzie w tym zabrnę. Mówię mojemu współkomentatorowi: wskaż mi moje błędy. Tylko nie bądź ostrożny, chcę wiedzieć, co robię źle, a co dobrze. Staram się poprawiać. Odbieram to zresztą tak samo, jak trenowanie. Przed meczem myślę o wszystkim, co powinienem zrobić. Gdy zaczniemy transmisję, o wszystkim zapominam. W przyszłym tygodniu będę musiał zostać ekspertem od kobiecej siatkówki w cztery dni, więc jestem ciekaw, jak sobie z tym poradzę. Nie znam nazwisk, charakterystyki gry. Wszystkiego muszę się nauczyć. 

Jak dużo już pan wie?

- Ostatnio przyglądam się grze Vero Volley Monza. Tam gra Magdalena Stysiak, którą lubię oglądać i Lise Van Hecke z Belgii. Walczą o miejsce na tej samej pozycji na boisku, więc to ciekawy pojedynek do obserwowania. Oglądałem kilka meczów, w kilku w wyjściowej szóstce grała Stysiak, potem Van Hecke zaczynała większość spotkań, więc potraktowałem to jako taki mały smaczek, którym warto się zająć. Teraz muszę trochę pilniej przysiąść do tych zespołów, które zagrają na KMŚ w Ankarze. Moim dobrym przyjacielem jest Giovanni Guidetti, który trenuje Vakifbank, więc znam jego zespół. Może on pomoże mi zrozumieć, jak gra się w siatkówkę kobiet. Muszę się jej nauczyć od samych zawodniczek.

Miał pan już chyba najgorszy moment dla każdego komentatora, kiedy nie włączy mikrofonu i mówi sam do siebie?

- Pewnie, już w pierwszym meczu KMŚ. Przez pierwsze siedem minut widzowie nie mogli mnie usłyszeć, a mój współkomentator szczęśliwie zauważył, że lampka przypisana do mojego mikrofonu się nie świeci. Przy półfinale przez dobrych kilka minut nie miałem ani obrazu, ani dźwięku z hali. Dobrze, że miałem przy sobie dziennikarza z 20-letnim doświadczeniem w komentowaniu meczów.

 

Robi pan dużo notatek?

- Nie jestem w tym dobry, nie zapisuję zbyt wielu rzeczy.

Więc miał pan je w głowie, tak?

- Tak. Staram się dobrze przygotować. Przy męskiej siatkówce jest dość łatwo. W piątkowy wieczór komentowałem mecz dwóch włoskich drużyn. No to przejrzałem materiały z zeszłego roku i wiedziałem niemal wszystko o każdym zawodniku, bo prowadziłem Sir Safety Perugię i sam musiałem analizować ich grę. Ale choćby z irańskim zespołem, które też grał w męskich KMŚ ktoś mógłby mieć już większy problem. Mam jednak dobrego przyjaciela w Iranie, z którym rozmawiałem o tamtejszej siatkówce przez cały dzień. Ale to u mnie normalne. Czasem mam problem z oglądaniem meczów, jeśli nie mam do tego większego powodu. Muszę sobie go znaleźć. Teraz muszę sprawdzać każdego zawodnika i wiedzieć o nim jak najwięcej się da przed początkiem spotkania.

To jaki jest pana następny krok? Jako dziennikarze patrzymy na pana poczynania z małą obawą, bo zaraz wyjdzie na to, że wygryzie pan wszystkich z branży.

- Ale dziennikarze piszący chyba nie muszą się obawiać, bo w to raczej nie wejdę. Twierdzę, że jestem na to za głupi.

Prowadził pan jednak swojego bloga w trakcie mistrzostw Europy.

- Tak, ale ja tylko przekazywałem komuś swoje przemyślenia, a on je spisywał tak, jak w przypadku tej rozmowy. Bo umiem mówić, rozmawiać, ale chyba słabo piszę. Komentowanie też będzie raczej czymś chwilowym. To dla mnie kolejne doświadczenie i chcę to traktować tylko w ten sposób. Może będę do tego wracał, ale wątpię, że w 2022 będę się tym zajmował tak, jak teraz. Zgodziłem się tylko na grudzień. Może jeszcze trochę pokomentuję, ale powiem tak: jeśli zobaczycie mnie tylko w tej roli latem 2022, to byłoby dla mnie niespodzianką.

Tak? A to czym ma się pan zamiar zająć? Wskoczyło jeszcze coś nowego obok komentowania?

- Niekoniecznie, ale byłem na kilku spotkaniach dla firm w Polsce, na których przemawiałem. I wydaje mi się, że jestem w tym coraz lepszy. To coś nowego. Wcześniej nie miałem na to wiele czasu i po jednym, czy dwóch spotkaniach czułem się po prostu dobrze. Wiedziałem, że zrobiłem wszystko w porządku. Ale po czterech, pięciu, sześciu spotkaniach? Widzę, że coraz lepiej sobie radzę w tłumaczeniu ludziom tego, w jaki sposób pracuję i jakie mam metody. Komunikacja polega na tym, że twój przekaz raczej się nie zmienia, ale starasz się być lepszy w tym, jak go przekażesz.

A poza tymi spotkaniami? Cóż, nie robię kompletnie nic. Tylko niewielkie rzeczy w porównaniu do tego, jak pracowałem przez ostatnie lata. Spotykam się z ludźmi ze środowiska siatkówki w Belgii, do tego pracuję z tutejszą telewizją nad programem noworocznym. Nie ma nic fundamentalnego. A to mi się podoba, bo gdybym miał coś takiego, musiałbym wstawać od siódmej i ciężko pracować. Odzwyczaiłem się od tego. Prowadzę zupełnie inne życie. Śmieszne, że w sumie jeśli spytasz mnie, co robię w kolejnym tygodniu, to spojrzę w kalendarz i widzę, że jest absolutnie wypełniony. Ale to małe sprawy, które często wręcz sprawiają mi przyjemność. Choćby pomoc trenerowi z Belgii, który poprosił mnie o rady w prowadzeniu drużyny i jadę do niego obserwować tę drużynę.

A sam nie chce pan jeszcze wrócić do większej intensywności i objąć jakiś zespół?

- Chcę. To proste: miałem sporo telefonów w sprawie powrotu do trenowania, a niektóre z nich bardzo interesującymi propozycjami, wręcz gotowymi zaproszeniami do rozpoczęcia pracy. Gdy zapytam swój umysł, otrzymam odpowiedź: Tak, jestem zainteresowany, czekam na ten powrót. Czuję znów rozpalony ogień i chciałbym wdrożyć swoje nowe pomysły w jakiejś drużynie. Ale gdy zapytam ciało, pojawi się problem. Nie czuję się gotowy, żeby zacząć pracę, powiedzmy, od przyszłego tygodnia. Jednak szanse rosną i myślę, że wrócę do pracy w 2022 roku. Nie wiem dokładnie kiedy, ale to coraz bardziej prawdopodobne. I chyba tam, gdzie niewielu się mnie spodziewa.

Może pan powiedzieć coś więcej? Były oferty pracy w Polsce?

- To nie byłoby w porządku wobec ludzi, z którymi rozmawiałem. Było jednak kilka ofert, a parę z nich na miarę naprawdę poważnych myśli w stylu: Mógłbym tam być.

A jak zmieniło się pana postrzeganie siatkówki, odkąd odszedł pan z polskiej kadry? Komentuje pan mecze, wspomniał pan o pomocy przy lokalnym zespole. To inny obraz niż ten, kiedy Vital Heynen ma sporo pracy na najwyższym poziomie?

- Wciąż przeglądam ten kalendarz i widzę, że w sumie oglądałem dość mało meczów na żywo. Najwięcej z udziałem moich córek.

Jak wypadały?

- Nieźle. Staram się śledzić postępy tych dwóch, które jeszcze grają. I to faktycznie prawie jedyne mecze na żywo, jakie widziałem. Reszta to te na laptopie. A ta praca przy lokalnej drużynie to przyszługa dla przyjaciela, którego znam już kilkanaście lat. Zadzwonił i powiedział: "Hej Vital, chciałbym zbudować naprawdę spory klub z małego. Mógłbyś mi w tym pomóc, coś doradzić?". I dlatego się z nim spotykam, próbuję dostarczyć wiedzy, trochę pogadać, bo wiecie, że to lubię. Ale w sumie wciąż nie czuję, jakbym miał jakąś konkretną pracę. W tym momencie nawet nie zarabiam. Nie wiem też, jaki jest mój status. Dla mnie prosty do zrozumienia, ale dla innych pewnie trudny do wytłumaczenia. Na wszystkie prośby, czy zaproszenia odpowiadam po prostu "tak", albo "nie".

Rzadko w moim życiu było tak, żebym przez cały dzień miał do skomentowania tylko jeden mecz, a resztę dnia spędzał na rozmowach z moimi dziećmi, czy wyprowadzaniu psa. 20 lat byłem poza domem, teraz na nowo się go uczę. To takie miłe. Spotkałem się z moim przyjacielem jeszcze z czasów, gdy sam grałem i to on miał ciśnienie, żeby gdzieś wyjść. Normalnie to ja wszystkich namawiam. I to się zmieniło, teraz nie jestem do niczego zobowiązany.

Po mistrzostwach Europy mówił pan, że śledzi, jak grają pana zawodnicy. Skoro teraz ogląda pan mniej meczów, to odpuścił pan też te polskich siatkarzy, czy wciąż stara się być z nimi na bieżąco?

- Mecze moich chłopaków? W sumie chyba już nie powienienem tak mówić, ale wciąż nazywam ich "moimi". Cały czas śledzę, jak sobie radzą. Zazwyczaj oglądam je jednak częściowo, na tyle, żeby ocenić, w jakiej są formie i czy wszystko w porządku z ich grą. Czasem w transmisjach na żywo, czasem z odtworzenia. W zeszłym tygodniu zadzwoniłem też do jednego z moich asytentów w Polsce, żeby zapytać, jak leci i podyskutować trochę o zawodnikach. Nie zapominam o tym. Pozostaję na bieżąco, to na pewno. Wciąż staram się rozumieć, co się dzieje w Polsce, zależy mi na tym. I jestem dobrze poinformowany.

Skoro tak to może wie pan kto zostanie pana następcą jako nowy trenera kadry polskich siatkarzy?

- Na pewno wiem lepiej od was, ha ha! Prezes Sebastian Świderski zaprosił mnie niedawno na rozmowę, w której podziękował mi za ostatnie lata pracy. Rozmawialiśmy też o wyborze nowego trenera i mój wniosek jest prosty: to będzie osoba, która pomoże jej pozostać na wysokim poziomie i walczyć o najwyższe cele. Tego chciałem dla chłopaków, gdy się rozstawaliśmy. Tu zgadzamy się z prezesem, który moim zdaniem wprowadzi do federacji wiele dobrego. A o tę drużynę się nie boję. Zaoferowałem też, że jeśli mogę jakkolwiek pomóc: nawet przekazać jakieś dodatkowe dane, to chętnie to zrobię.

Przejdźmy na chwilę do Belgii. Ostatnio pojawiła się tu spora afera związana z byłym trenerem reprezentacji kobiet, Gertem Vande Broekiem. Jego zawodniczki w odcinku serialu dokumentalnego opowiedziały o jego surowych metodach, które uważają za zbyt silnie oddziałujące na ich psychikę. W ich oczach był tyranem. Oglądał Pan ten dokument?

- Trudno znaleźć w Belgii osobę, która nie oglądała. Padają tam mocne słowa, a cała sprawa to temat numer jeden w kraju. Siatkówka praktycznie nigdy wcześniej nie była tak nagłośniona tak, jak teraz. Dokument puszczają na okrągło w telewizji, a dziennikarze codziennie publikują minimum dwa-trzy długie wywiady z zamieszanymi w to osobami. Ja jestem w trudnym położeniu do oceny: wszystkie te osoby co najmniej kojarzę, a większość dobrze znam. Ale nie byłem w środku tej drużyny, niewiele o niej wiem.

W Polsce konflikt w kobiecej siatkówce też na chwilę postawił ją na pierwszym miejscu w mediach. Ludzie wręcz domagali się nowych szczegółów sprawy.

- Tu sprawa jest o wiele głębsza i chyba bardziej dotyka ludzi. Jest bardzo delikatna i trudna do rozwiązania. Mogę się tylko cieszyć, że moi zawodnicy nie mają problemu ze mną, więc najwyraźniej moje metody są dla nich w porządku. Z tego można nie zdawać sobie sprawy. Naprawdę uśmiechnąłem się, czytając rozmowę z Katrien Gielen, siatkarką plażową, którą kiedyś prowadziłem. Uważała, że byłem kompletnym przeciwieństwem spraw przedstawionych w dokumencie. Że jeśli ktoś chce zobaczyć pozytywnie nastawionego trenera, to musi iść na zajęcia Vitala Heynena. To miłe.

Skoro większość czasu jest Pan w Maaseik muszę zapytać: po niedzieli będzie Pan mógł powiedzieć, że przy Pana ulicy mieszkało dwóch mistrzów świata?

- Ha, ha! Będę oglądał wyścig o GP Abu Zabi i liczył, że Max Verstappen, którego rodzina od strony matki mieszka dwa domy obok mnie, wygra tytuł mistrza świata kierowców w Formule 1. Właściwie w ten weekend spotkałem jego mamę i życzyłem jej powodzenia. Stawiam na Maxa! Myślę, że pokona Lewisa Hamiltona.

"Sport.pl Live" - Nowy program Sport.pl startuje już w poniedziałek!

W poniedziałek, 13 grudnia o godz. 20:00 zadebiutuje nowy program wideo premium – "Sport.pl Live". Będzie go można oglądać co tydzień na stronach głównych Gazeta.pl i Sport.pl, a także na platformie YouTube i Twitchu Sport.pl. W pierwszym odcinku głównym tematem będzie forma polskich skoczków narciarskich i rewolucyjna zmiana w sprzęcie, z której korzystają już nasi rywale. Naszym gościem będzie m.in Apoloniusz Tajner (prezes PZN). Więcej informacji dostępne tutaj:

 
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.