Pseudofeta kibiców Widzewa. Poniżyli piłkarzy. Nadszedł czas rozliczeń

Świętowania awansu nie było w planach, bo po takim sezonie nikt nie miał na nie ochoty. Ale sobotnia porażka Widzewa, mimo że w awansie nie przeszkodziła, stała się dla łódzkich kibiców okazją do odreagowania na drużynie. Zawodnicy zostali poniżeni, usłyszeli, że mają "wyp***dalać", potem uciekali do szatni. Jak w takiej atmosferze wzmacniać drużynę, by sezon w pierwszej lidze jej nie przerósł?

Widzew przegrał w niedzielę w ostatniej kolejce sezonu II ligi ze Zniczem Pruszków 0:1. Awansował do I ligi tylko dzięki potknięciu rywali - GKS-u Katowice. Od straty gola w 27. minucie łodzianie wyprowadzali atak za atakiem, ale żaden nie zakończył się golem. Widzew przestał być zależny tylko od siebie, musiał czekać na informacje o wyniku meczu GKS-u Katowice z Resovią. Przez pięć minut zawodnicy Marcina Kaczmarka stali na środku boiska i słuchali wyzwisk z trybun. Kibice zorganizowali pseudofetę. Kazali im "wyp*******", a później kilku z nich wpadło na murawę i podbiegło do zawodników. Uderzony został Robert Prochownik, a paru innym zabrano koszulki.

Zobacz wideo Co się dzieje z Widzewem? "Może doszło do zlekceważenia sytuacji"

GKS ostatecznie zremisował 1:1. Widzew awansował, piłkarze odetchnęli i uciekli świętować do szatni, gdy umożliwiły im to służby porządkowe. Tańczyli i śpiewali, a wszystko uwiecznili w mediach społecznościowych. To oczywiście znów ich narazi na ataki: jak można tak świętować awans odniesiony w mało chlubnych okolicznościach? Ale czy byłoby normalne, gdyby tego awansu nie świętowali? Widzew ma ostatnio piętno klubu, w którym jeśli coś może pójść nie tak, to pójdzie. A jednocześnie wszyscy zakładają, że jego awans jest obowiązkiem. Żyją historią klubu, zapominając, że przeszłość nie wygrywa meczów. To nie jest dla piłkarzy ciężar łatwy do uniesienia. 

Rok temu po porażce z GKS-em Bełchatów, przekreślającej szanse na awans, kibice krzyczeli do piłkarzy przez barierki i kordon policji: "Wy nie wiecie, gdzie wy jesteście. Tu jest Widzew i tu się zap***dala", rzucali jajkami. - Presja w Widzewie była, jest i będzie. Praca tam nie jest łatwa, jeśli ktoś decyduje się tam przyjść, musi być tego świadomy. Ale tu trzeba dać ludziom czas, żeby coś naprawili. My sezon temu dostaliśmy zespół w spadku i z trenerem Mroczkowskim wiedzieliśmy, że drużyna potrzebuje przebudowy. Ale ją się robi w co najmniej trzy okna transferowe, potem można być rozliczanym - oceniał niedawno dla Sport.pl były dyrektor sportowy Widzewa, Łukasz Masłowski.

- Gdyby z tamtego roku wyciągnąć dobrze wnioski, teraz byłoby inaczej. Widzew w zeszłym roku był beniaminkiem, ale w klubie nikogo to nie interesowało. Klub żyje przeszłością, a pewne rzeczy trzeba stworzyć na nowo. Niektórzy działacze zmiany muszą zacząć od siebie - mówi Sport.pl jeden z byłych trenerów Widzewa.

Po wznowieniu rozgrywek Widzew wyhamował. Do klubu zgłaszało się kilkunastu trenerów dziennie

Widzew liderem został dopiero po 19. kolejce. Do tamtego momentu stracił łącznie aż 17 punktów, przegrał z Bytovią, Skrą Czestochowa i Resovią, cztery razy remisował. Cztery kolejki później łodzianie wygrali prawdopodobnie najważniejszy mecz sezonu - 2:1 z Górnikiem Łęczna w Łodzi. To jedyne w sezonie zwycięstwo Widzewa z rywalem, który też miał ambicje awansu. Wydawało się, że to moment przełomowy. Ale epidemia koronawirusa wymusiła przerwę w rozgrywkach.

Po wznowieniu sezonu przyszła zapaść łodzian. Gdyby po pandemii każda z najlepszych trzech drużyn II ligi zdobywała punkty w takim tempie, jak przed pandemią, Widzew na koniec rozgrywek miałby ich 73, Górnik Łęczna 64, GKS Katowice 63. A jak się skończyło? Górnik 63 pkt, Widzew i GKS po 59. Tylko Widzew z tej trójki zwolnił tak wyraźnie tempo. Z 2,13 pkt na mecz do 1 pkt na mecz. Wygrał tylko trzy z dwunastu spotkań. 

W klubie zaczęła się pojawiać niepewność. Po remisie z Elaną Toruń władze rozmawiały z trenerami, którzy mogliby zastąpić na stanowisku Marcina Kaczmarka. A szkoleniowcy przychodzili sami. - Zgłaszało się po kilkunastu trenerów dziennie - zdradzała prezes Martyna Pajączek w rozmowie z Widzew.FM. Najbardziej zaawansowane negocjacje prowadzono z Leszkiem Ojrzyńskim, ale ostatecznie nie podpisano z nim umowy. Zadecydować miały głosy osób wewnątrz klubu, które nie chciały współpracować z tym szkoleniowcem. 

Czas rozliczeń

Ostatecznie awans udało się wymęczyć i utrzymać drugą pozycję w tabeli. Głównie dzięki pomocy rywali, a zwłaszcza GKS-u Katowice, który zmarnował ogromną szansę na wyprzedzenie Widzewa w dwóch ostatnich kolejkach. Wtedy wyniki łodzian układały się idealnie dla zawodników Rafała Góraka. Ci przegrali jednak ze Stalą Stalowa Wola i zremisowali z Resovią i czekają ich teraz baraże ze Stalą Rzeszów.  

W Widzewie właśnie przyszedł czas rozliczeń. Trener Marcin Kaczmarek zrealizował cel, ale zrobił to w najgorszy możliwy sposób. W otoczeniu klubu przewidują co najmniej kilka zmian personalnych - zarówno w strukturach zarządzania, jak i drużynie. Widzew miał najstarszą kadrę w drugiej lidze, a o w pełni zadowalającej formie możemy mówić tylko w przypadku Marcina Robaka - strzelca 21 goli w 34 meczach. To on schodził z boiska jako jeden z ostatnich, zapłakany. 

Z zawodników poniżej 23. roku życia najwięcej występów w wyjściowym składzie miał Konrad Gutowski - 29. W najlepszej trójce znaleźli się też Kornel Kordas - 23 i Adam Radwański - 21. W drużynie dominowali starsi piłkarze, niektórzy z przeszłością w ekstraklasie, z nierzadko kilkukrotnie większymi kontraktami niż młodzi. Czy ten model się sprawdził? Na kogo teraz postawią władze klubu? Decyzje muszą zapaść w najbliższych dniach. Bo presja na pewno nie zniknie. Znając życie, Widzew będzie takim beniaminkiem, który uważa, że wpadł do I ligi na chwilę, bo widzi się już o szczebel wyżej. 

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.