Po rozegraniu 27. kolejki ekstraklasy stało się jasne, że Raków Częstochowa zakończy sezon 2020/21 na ligowym podium i już latem zagra w eliminacjach Ligi Konferencji Europy. Piłkarze Marka Papszuna wciąż są w grze o wicemistrzostwo Polski, o które powalczą z Pogonią Szczecin, a także są jedynym zespołem, który ma jeszcze matematyczne szanse na wyprzedzenie prowadzącej Legii Warszawa. Raków, który jeszcze cztery lata temu występował w II lidze, zagra także w finale Pucharu Polski. Rywalem drużyny z Częstochowy będzie pierwszoligowa Arka Gdynia, a mecz zostanie rozegrany w niedzielę 2 maja na stadionie w Lublinie.
Marek Papszun, trener Rakowa Częstochowa: Muszę powiedzieć, że jeszcze to do mnie do końca nie dociera. Sezon trwa, jeszcze zostały trzy kolejki do rozegrania, a przed nami nawet cztery mecze. W znakomitym stylu osiągnęliśmy zdecydowanie największy sukces w dziejach klubu. Przed sezonem uważałem, że każde miejsce powyżej ósmego będzie sukcesem, a już teraz mamy zapewnione podium i udział w europejskich pucharach. To jakiś sen! Cieszę się, że jest on rzeczywistością, a przecież ten sezon może być dla nas jeszcze lepszy. Mamy szanse na wicemistrzostwo i zdobycie Pucharu Polski. Ten sezon już jest dla nas bardzo udany, a może być jeszcze bardziej.
Raczej bym sugerował, że ktoś powinien schłodzić głowę i zaczął wypowiadać się racjonalnie! W tamtym momencie takie sukcesy wydawały się nam zupełnie nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę ówczesny poziom rozgrywkowy, poziom sportowy i warunki, które mieliśmy. To było dla nas wówczas coś nierealnego.
Nie ma co się czarować. Na mistrzostwo nasze szanse są już jedynie matematyczne, dlatego nie damy się zwariować. Mamy za to realne szanse na wicemistrzostwo Polski. Mamy jeden punkt straty do Pogoni, jeden mecz zaległy i wszystko wskazuje na to, że ta kwestia rozstrzygnie się dopiero w ostatniej kolejce, gdy zagramy w Szczecinie. Do tego czasu jednak mamy jeszcze trzy mecze, w których trzeba zdobyć jak najwięcej punktów, a w międzyczasie także finał Pucharu Polski. Nie ma co się oszukiwać, to będzie dla nas najważniejsze spotkanie, bo tu nie może być pomyłki. W każdym innym meczu możemy się pomylić, ale nie w tym.
Na każdy kolejny mecz musi być pełna mobilizacja, bo odpuszczanie jeszcze nic dobrego nikomu nie przyniosło. Rzeczywiście, to będzie dość szczególny dla mnie wyjazd pod kątem rodzinnym, ale to nie zmienia faktu, że zdecydowanie będziemy chcieli wygrać, aby w dobrych nastrojach przygotowywać się do finału Pucharu Polski.
Na pewno tak. Takie są fakty, z którymi nie ma co dyskutować. Jesteśmy faworytem i od tego nie uciekniemy. Musimy sobie z tą rolą poradzić. Nie jest to dla nas nic złego, ani nic nowego. Zdążyliśmy się już nauczyć z tym grać i musimy to przełożyć na większą pewność w naszych poczynaniach na boisku. Nie ma mowy o jakimkolwiek lekceważeniu rywala, podejdziemy do tego spotkania z pełną koncentracją. Chcemy wykorzystać to, że jesteśmy faworytem, i wygrać ten finał. Zdajemy sobie jednak sprawę, że Arka nie będzie miała nic do stracenia i uda się do Lublina, aby pokrzyżować nasze plany.
Żałujemy przede wszystkim, że nie będzie na nim naszych kibiców. To będzie dość specyficzna sytuacja. Trafiliśmy najgorzej, jak się dało, że w tym roku tych kibiców w ogóle nie będzie na trybunach, bo nawet rok temu w Lublinie rozgrywano finał z ograniczoną liczbą widzów, ale jednak ci kibice mogli być na stadionie i stworzyć atmosferę meczu. Ubolewamy, że nie będzie na tym finale naszych kibiców, ale mimo to czujemy ich wsparcie i postaramy się dla nich wygrać ten mecz.
Myślę, że jest nim właściciel klubu – Michał Świerczewski. To dzięki niemu Częstochowa może być dumna z Rakowa. Cała częstochowska społeczność może być mu wdzięczna, bo to przede wszystkim jego zasługą jest to, że jesteśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy. To on stworzył warunki do tego, aby mogła się tu zebrać grupa ludzi, która ostatecznie doprowadziła klub i drużynę do tych sukcesów.
Myślę, że przede wszystkim jest to nasza infrastruktura. Nie mamy nowoczesnego stadionu czy bazy. To dla nas największa trudność w tej chwili.
Z jednej strony przyzwyczailiśmy się do tego, ale z drugiej wiadomo, że lepiej grać u siebie, bez względu na panujące warunki. Odpadają podróże, hotele, a przy takim natężeniu meczów ma to olbrzymie znaczenie. Nawet ten dzień, w którym nie musimy podróżować w tą i z powrotem, to jest dla nas bardzo dużo, gdy gramy dziewięć meczów w 30 dni.
Prawdę mówiąc, niewiele było takich trudnych chwil. A jeśli były, to były to rzeczywiście momenty. Myślę, że najtrudniejszy dla nas był czas tuż po awansie do pierwszej ligi i początek pierwszego sezonu na tym poziomie (Raków wygrał wówczas tylko jeden z pierwszych sześciu meczów na starcie rozgrywek – przyp.red.). Wówczas pojawiła się niepewność, czy sobie na tym poziomie poradzimy, ale dość szybko stanęliśmy na nogi i to ruszyło. Muszę przyznać, że mało było tych trudnych momentów, a zdecydowanie więcej tych dobrych w postaci wygranych meczów. Dzięki jesteśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy.
Trudno powiedzieć. Sezon jeszcze trwa, a okno transferowe jeszcze się nie otworzyło. Sam jestem ciekawy, jaką drużynę uda się nam skompletować. Będzie to dla nas duże wyzwanie – zarówno organizacyjne, jak i sportowe.
Nie jestem w stanie na to pytanie teraz odpowiedzieć, bo nie wiem, ilu zawodników zostanie w klubie. Od tego będzie zależało to, ilu piłkarzy będziemy chcieli pozyskać.
Oczywiście, że tak. Jasne jest, że po takim sezonie będą mieli różne propozycje, nad którymi właściciel klubu będzie się zastanawiał. Będziemy musieli do tego się dostosowywać.
Nigdy nie sięgałem myślami tak daleko. Muszę przyznać, że za to niektórzy mieli też do mnie pretensje – że nie myślałem np. o ekstraklasie ani o pucharach. Taki już jestem, nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Pracujemy, planujemy oczywiście z wyprzedzeniem, myśląc też o kolejnym sezonie, ale nie dalej. To nie ma większego sezonu. Czy będę w Rakowie za pięć lat? Jest to możliwe, pewnie nawet bardziej niż pięć lat temu możliwe było to, że dzisiaj kończymy sezon na podium ekstraklasy i będziemy w pucharach.