Liverpool zdobył gola, a potem się rozpadł. Hit nad hity w Premier League

Liverpool był w stanie rywalizować na równi z Manchesterem City tylko w pierwszej połowie. W drugiej rozpadł się całkowicie, dał się zdominować. "The Citizens" zagrali perfekcyjnie po przerwie i w pełni zasłużenie wygrali z "The Reds" 4:1.

Oba zespoły są w roli tych goniących, ale po zupełnie inne cele. Ale niezależnie od tego, w jakiej są dyspozycji i na których miejscach w tabeli Premier League, należało oczekiwać, że Manchester City i Liverpool stworzą wspaniałe widowisko. Kibice nie mogli być zawiedzeni poziomem i atrakcyjnością spotkania, a w szczególności fani "The Citizens". Mistrzowie Anglii zdominowali szczególnie drugą połowę meczu.

Zobacz wideo "Polski Thomas Mueller". Lewandowski wreszcie będzie miał partnera

Intensywna pierwsza połowa na remis

Manchester City grał tak, żeby długo utrzymać się przy piłce i kontrolować środek pola, czyli w swoim stylu. Ale Liverpool potrafił grać szybko, wyprowadzać dynamiczne kontry. Na to gospodarze nadziali się w 17. minucie. Prostopadłą piłkę dostał Diogo Jota i przebiegł sam prawie całą połowę boiska. W porę dopadł do niego obrońca, zamknął mu tor biegu, ale Portugalczyk sprytnie przytrzymał piłkę i zostawił ją na strzał Mohamedowi Salahowi. Egipcjanin uderzył technicznie, nie do obrony dla Edersona i to Liverpool jako pierwszy objął prowadzenie.

Kilka minut później powinno być 2:0 dla "The Reds", ale Salah zepsuł wyborną kontrę zbyt słabym podaniem. To się zemściło praktycznie natychmiast. Manchester City wyprowadził podręcznikową, szybką akcję, z rozciągnięciem obrony. Piłka dotarła do wbiegającego w pole karne Juliana Alvareza, który z dużym spokojem zapakował piłkę do siatki na remis.

Gospodarze polowali na drugiego gola, by zejść do szatni przy prowadzeniu. Bardzo aktywny był Jack Grealish. On nadawał tempo grze ofensywnej "The Citizens", ciągle szukał okazji strzeleckich, zmuszał Alissona do wysiłku, a Fabinho ciągle za nim gonił. Zaangażowanie Anglika sprawiało, że w ogóle nie czuło się braku Phila Fodena czy Erlinga Haalanda.

Ostatecznie do przerwy mieliśmy remis 1:1, ale tak naprawdę na tym skończyły się pozytywy Liverpoolu. W drugiej połowie "The Reds" praktycznie nie wyprowadzali ataków, nie licząc sporadycznych wypadów Cody'ego Gakpo. Goście oddali po przerwie tylko jeden strzał, byli przy piłce mniej niż 1/4 czasu gry, a po poczwórnej zmianie w 70. minucie zagrali zaledwie kilka podań na połowie rywala.

Druga część to był koncert Manchesteru City. Wicelider Premier League już w pierwszej akcji po wznowieniu gry zdobył bramkę za sprawą trafienia Kevina De Bruyne ze środka pola karnego. Kilka minut później Ilkay Gundogan trafił z bliska, dobijając próbę Alvareza. Po siedmiu minutach drugiej połowy mieliśmy 3:1.

City dobiło Liverpool w 74. minucie kolejną mądrze rozegraną akcją, po której na listę strzelców wpisał się Jack Grealish. Obrona i pomoc Liverpoolu zostały zgubione jednym crossowym podaniem, po którym Grealish miał autostradę do zdobycia gola. Uderzył nisko, technicznie, pod ręką Alissona.

Anglik polował na kolejne gole, ale skończyło się na jednym trafieniu. Manchester City pokonał zdecydowanie Liverpool 4:1 i traci pięć punktów do Arsenalu, ale musi czekać na popołudniową odpowiedź "Kanonierów" w ich meczu z Leeds United.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.