Sensacyjny finał jednak bez sensacji. Cwaniak Florence wyciągnął Stal z dołka

Łukasz Cegliński
W zaskakującym finale mistrz Polski mierzył się z najsłabszym zespołem ekstraklasy i choć przez 25 minut zanosiło się na sensację, to ostatecznie górą był faworyt - koszykarze Stali Ostrów Wlkp. pokonali Start Lublin 83:76 i zdobyli Puchar Polski. Trener Igor Milicić w piątym kolejnym roku mógł wznieść trofeum - w dużej mierze dlatego, że miał w zespole Jamesa Florence'a.

W 2018 roku zdobył mistrzostwo Polski z Anwilem Włocławek, w 2019 ten sukces powtórzył. W 2020 roku wywalczył z włocławianami Puchar Polski, a w 2021 - pierwsze w historii klubu mistrzostwo ze Stalą Ostrów Wlkp. Rok 2022 dla Igora Milicicia też będzie owocny - jego Stal Puchar Polski już ma, a za kilka miesięcy będzie faworytem do mistrzostwa.

Ale po 12 minutach finału Milicić był bardzo zdenerwowany. Jego zespół przegrywał aż 12:28 – ostrowianie mieli 0/10 za trzy i momentami byli z łatwością ogrywani przez grających z ogromną energią gospodarzy. Można było przecierać oczy ze zdumienia, bo przecież Start to zespół, który z bilansem 4-15 zamyka tabelę ekstraklasy. W turnieju o Puchar Polski lublinianie znaleźli się tylko dlatego, że pełnili rolę gospodarza. W ćwierćfinale po rzucie w ostatniej sekundzie dogrywki wyeliminowali Zastal Zielona Góra, w półfinale pokonali King Szczecin, ale w to, że napędzą strachu mistrzom Polski w finale, raczej nikt nie wierzył.

Tymczasem od początku finału Start grał świetnie. Trener Tane Spasev najwyraźniej wskazał swoim graczom, gdzie szukać dziur w obronie Stali, a oni znajdowali je perfekcyjnie. Błyszczał szczególnie Mateusz Kostrzewski, były gracz Stali, który trzy lata wcześniej zdobył puchar z zespołem z Ostrowa i był MVP ówczesnego finału. Teraz, w barwach Startu, już do przerwy miał 12 punktów.

Tylko że Stal miała Jamesa Florence’a.

14 punktów Jamesa, dwie kluczowe trójki Anderssona

33-letni Amerykanin to jedna z największych gwiazd ligi ostatnich lat – dwukrotny mistrz Polski, MVP sezonu i finału, zdobywca pucharu. Jego największym atutem są rzut z dystansu, doświadczenie i cwaniactwo - i właśnie te wszystkie elementy Florence pokazał w trudnym momencie dla Stali. Między 13., a 20. minutą niedzielnego finału Amerykanin zdobył aż 14 punktów i to w dużej mierze dzięki niemu Stal zbliżyła się do Startu – do przerwy lublinianie prowadzili już tylko 41:34.

Po zmianie stron Start jeszcze przez kilka minut się trzymał, ale słabł. Mnożyły się faule, z czasem zaczęło brakować sił, szersza kadra i przewaga Stali pod względem talentu na każdej pozycji zaczęły być coraz bardziej widoczne. Ostrowianie zaczęli też regularnie trafiać za trzy i w 29. minucie już byli na prowadzeniu za sprawą Denzela Anderssona. Szwed trafił dwie trójki z rzędu, w tym jedną z faulem i po jego czteropunktowej akcji było 57:53 dla Stali.

Start długo nie mógł się podnieść po tych ciosach, a ostrowianie rozkręcali się z akcji na akcję. Przełom trzeciej i czwartej kwarty mistrzowie Polski wygrali aż 29:4! Z 44:53 zrobiło się 73:57 - Start walczył do końca i zmniejszył straty, więc ostatecznie ostrowianie wygrali niewysoko, 83:76.

Stal potrafiła ograniczyć rozgrywających rywali

Turniej w Lublinie był w dużej mierze turniejem rozgrywających - znakomicie momentami grał Florence, który średnio zdobywał po 17,6 punktu, miał w sumie 13/33 za trzy, a trafiał zwykle w najważniejszych momentach - w półfinale ze Śląskiem rzucił aż 28 punktów. Ale świetne mecze rozgrywali też Jakub Schenk (King Szczecin), Marek Klassen (Czarni Słupsk), Travis Trice (Śląsk Wrocław) czy Mike Scott (Start).

Ale, co ciekawe, Milicić znajdował sposób na ograniczenie właśnie rozgrywających. W ćwierćfinale tylko cztery punkty rzucił im Roko Rogić z Twardych Pierników Toruń, który w lidze rzuca średnio po 14,3, a przeciwko Stali miał tylko 1/7 z gry. W półfinale nie pograł w starciu ze Stalą Trice - rozgrywający Śląska w ćwierćfinale z Czarnymi wypadł rewelacyjnie, do 28 punktów dodał dziewięć asyst. Przeciwko Stali - rzucił 10 (2/7 z gry) i braku punktów nie osłodziło kolejne dziewięć asyst.

W finale ostrowianie nie dali się rozkręcić natomiast Scottowi. Rozgrywający Startu w dwóch pierwszych meczach turnieju rzucał 21 i 28 punktów przy dobrej skuteczności, ale przeciwko Stali zdobył tylko 11. Miał słabe 4/13 z gry, niewiele poprawiło siedem asyst. 

Wspólny dorobek Rogicia, Trice'a i Scotta w meczach z ostrowianami to 25 punktów, 24 asysty i marne 7/27 z gry. Trzeba przyznać - Stal potrafiła ich ograniczyć.

Konkurs wsadów wygrany w ćwierćfinale

Ograniczone pod względem atrakcyjności były natomiast tradycyjne turnieje wsadów i trójek, które odbyły się w sobotę między półfinałami. Ten pierwszy wygrał James Eads z Twardych Pierników Toruń, ale od prób konkursowych zdecydowanie lepsze wrażenie pozostawił jego wsad z ćwierćfinału ze Stalą. Skrzydłowy z USA wyprowadził kontrę i władował piłkę do kosza nad Denzelem Andersonem – mierzącym 204 cm wzrostu czołowym blokującym ligi. W ułamku sekundy Amerykanin i Szwed stoczyli bitwę nad obręczą – pierwszy walczył o punkty, drugi o blok, ostatecznie triumfował Eads.

 

W samym konkursie Eads wykonał kilka niezłych prób, ale nikogo nimi nie porwał. Lepsze pomysły miał Ahmed Hill z HydroTrucka Radom, ładniejsze wsady prezentował Josh Sharma z Trefla Sopot. Ale i jeden, i drugi zepsuli zbyt wiele prób, by wygrać konkurs. Zwyciężył Eads, który był najbardziej regularny.

 

W trójkach triumfował za to Luke Petrasek z Anwilu Włocławek. W pierwszej rundzie Amerykanin zdobył 16 punktów, w finale uzyskał 17. W decydującej rozgrywce Petrasek pokonał Beau Beacha (Czarni Słupsk) oraz Andrzeja Plutę (Astoria Bydgoszcz), który mieli po 14 punktów.

Ten ostatni mógł tylko pomarzyć o takich wynikach, jakie śrubował przed laty jego ojciec, dziewięciokrotny triumfator konkursu rzutów za trzy. W 2010 roku, podczas Meczu Gwiazd w Lublinie, Pluta senior w eliminacjach zdobył 26 punktów, a w finale – 20. Tegoroczny turniej do poziomu mistrza Pluty zdecydowanie nie dorósł.

Przegląd kadr przed dwumeczem z Estonią

Turniej o Puchar Polski był też wstępem do tygodnia z reprezentacją Polski, którą czeka dwumecz z Estonią w eliminacjach mistrzostw świata. Biało-czerwoni po kadrowej rewolucji nowego trenera Igora Milicicia te eliminacje zaczęli źle, od porażek w Izraelu i z Niemcami. Teraz muszą szukać zwycięstw w spotkaniach z Estonią (bilans 1-1) – w piątek 25 lutego Polacy zagrają w Tallinie, trzy dni później rewanż w Lublinie.

W Hali Globus Milicić mógł obejrzeć sześciu z powołanych do kadry zawodników – czterech zaprezentowało się bardzo dobrze. Najpierw zachwycił wspomniany Schenk, który typową dla siebie energią „podpalił" swój zespół Kinga Szczecin i dał impuls do imponującej pogoni w ćwierćfinale z Anwilem. King przegrywał już różnicą 26 punktów, a jednak doprowadził do dogrywki – ostatecznie wygrał 98:94, a Schenk zdobył w tym meczu 21 punktów i miał osiem asyst. I choć w półfinale ze Startem (70:77) już tak nie błyszczał – zakończył spotkanie z dziewięcioma punktami i czterema asystami – to potwierdził, że jest czołowym polskim rozgrywającym i reprezentacja będzie na nim polegać.

Dobrze wypadli też kadrowicze ze Śląska – podkoszowy Aleksander Dziewa zdobył 12 punktów z Twardymi Piernikami, a potem świetnie walczył w półfinale ze Stalą. Rzucił 23 punkty – miał 7/10 z gry i 8/8 z wolnych. Na polskim podwórku Dziewa jest wyróżniającym się graczem, pora na przełamanie w reprezentacji. Podobnie jest z Jakubem Karolakiem – rzucający Śląska w ćwierćfinale zdobył dziewięć punktów, a w półfinale aż 19. Warto podkreślić jego dobrą skuteczność za trzy – w Lublinie, skąd zresztą pochodzi, Karolak trafił sześć z 12 rzutów z dystansu.

I na koniec błysnął Jakub Garbacz, który przez organizatorów został wybrany MVP turnieju w Lublinie. Można dyskutować, czy ważniejszym zawodnikiem Stali nie był jednak Florence, ale władze ligi znane są z tego, że do najważniejszych nagród lubią promować Polaków. Nie ma jednak wątpliwości, że w skali całego turnieju Garbacz był jednym z najważniejszych graczy Stali.

Strzelec, którego Milicić ogląda w Ostrowie Wlkp. na co dzień, w trzech meczach zdobywał kolejno 16, siedem i 20 punktów. W trzech meczach Garbacz miał 13/27 z gry, w tym 9/20 za trzy. Te liczby mogą się podobać w perspektywie meczów reprezentacji, w której ostatnio snajper Stali pudłował na potęgę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA