Pierwsze, zaskakujące ustalenia ws. wypadku Tigera Woodsa. "Auto pojechało prosto"

- Woods zjechał z drogi w taki sposób, jakby był nieprzytomny, miał jakiś problem medyczny albo zasnął i nie obudził się, dopóki nie zjechał z drogi. Wtedy nastąpiło naciśnięcie hamulca - czytamy w "USA Today", które szuka rozwiązania zagadki wypadku Tigera Woodsa.

Tiger Woods uległ wypadkowi we wtorek, gdy jego auto, Genesis GV80, z niewyjaśnionych dotąd przyczyn zjechało z drogi, uderzyło w drzewo, przekoziołkowało i dachowało na poboczu. 45-letni Woods, który po wypadku był przytomny, trafił do szpitala, gdzie przeszedł skomplikowaną operację prawej nogi.

Zobacz wideo Golfista pokazał nagranie z treningu. "Prawie zabiłem moją dziewczynę"

- Na całe szczęście, wnętrze samochodu pozostało praktycznie nienaruszone dzięki konstrukcji nadwozia, które stanowiło poduszkę bezpieczeństwa dla kierowcy. W przeciwnym razie to mógł być nawet wypadek śmiertelny - mówił o całej sytuacji szeryf hrabstwa Los Angeles, Alex Villanueva. Stwierdził on również, że kierujący pojazdem Woods nie był pod wpływem alkoholu czy też środków odurzających.

Nie wiadomo wciąż, co spowodowało wypadek z udziałem Woodsa. Choć droga, którą podróżował legendarny golfista, znana jest z przypadków przekraczania prędkości, w przypadku 45-letniego zawodnika mówi się raczej o niezachowaniu należytej uwagi na drodze. Wszystko dlatego, że samochód Woodsa zjechał z drogi, wjeżdżając na zakręcie prosto na pobocze.

Wprawdzie na drodze nie było śladów hamowania, tak eksperci przekonują, że ze względu na obecność w samochodzie systemu ABS, nie musiały one się pojawić. Za to poważne obrażenia prawej nogi sugerują, że w momencie wypadku nacisnął on hamulec, ale uczynił to zbyt późno, żeby uniknąć kolizji.

"To wygląda jak zaśnięcie za kierownicą"

- Dla mnie to wygląda na klasyczny przypadek zaśnięcia za kierownicą, ponieważ droga w tym miejscu zakręca, a auto pojechało prosto - mówił Jonathan Cherney, konsultant sądowy, analizujący wypadki samochodowe.

- Woods zjechał z drogi w taki sposób, jakby był nieprzytomny, miał jakiś problem medyczny albo zasnął i nie obudził się, dopóki nie zjechał z drogi. Wtedy nastąpiło naciśnięcie hamulca - tłumaczył były policyjny detektyw, który miał okazję zbadać osobiście miejsce wypadku.

- Moje wrażenie jest takie, że prędkość nie była przyczyną tego wypadku. To bardziej coś w rodzaju niezachowania ostrożności, co spowodowało uderzenie w krawężnik - dodawał Felix Lee z Expert Institute.

Po zjechaniu z pasa drogi pojazd Woodsa przejechał około 150 metrów, zanim się zatrzymał. Zdaniem Cherneya, nie ma dowodów na jakąkolwiek próbę uniknięcia wypadku przez kierowcę.

"Gdyby jechał zdecydowanie za szybko, nie miałby złamanej nogi. Byłby martwy"

Do podobnych wniosków doszedł również Rami Hashish z Narodowego Instytutu Biomechaniki. Jego zdaniem, wskazuje na to "bardzo opóźniona reakcja" Woodsa. "Sugeruje ona, że w ogóle nie zwracał uwagi na drogę."

Na drodze, z której wypadł Woods, obowiązuje ograniczenie prędkości do 45 mil na godzinę (około 70 kilometrów). - Z takiego wypadku można wyjść ze złamaną nogą, gdy jedzie się 45-50 mil na godzinę. Przy prędkości 60-65 mil (90-100 km) na godzinę i uderzeniu w jakiś obiekt, prawdopodobieństwo śmierci gwałtownie wzrasta - sugerował Hashish.

Gdyby Woods jechał 80 mil (130 kilometrów) na godzinę, "to nie miałby otwartego złamania nogi" - stwierdził Hashish. "Byłby po prostu martwy" - dodał.

Szeryf hrabstwa Los Angeles, Alex Villanueva, poinformował, że nie ma przesłanek do postawienia golfiście jakichkolwiek zarzutów. - To był zwykły wypadek - stwierdził. Obrażenia Tigera Woodsa mogą jednak spowodować jego zakończenie kariery.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.