Mateusz Borek ma dość. Toczy nierówną walkę. "Nie widzę już frajdy"

Antoni Partum
- Kocham boks, ale nie widzę w tym już frajdy. Widzę głównie nerwy i wydatki - mówi nam Mateusz Borek, który w piątek zorganizuje już dwunastą galę MB Promotions.

Antoni Partum: Sprzedał pan ostatnio jakieś mieszkanie?

Mateusz Borek: Nie sprzedałem. Czemu pytasz?

Kiedyś powiedział pan, że jeśli gala się nie zwróci, to najwyżej będzie pan musiał sprzedać jedno ze swoich mieszkań. Rozumiem, że organizacja gal bokserskich to jednak dobry biznes?

- Gale nie są na plus, ale jakieś słoiki mam pochowane. A tak poważnie, to organizowanie gal to dla mnie pułapka. Masz do wyboru: albo zrobić trzy walki swoje a resztę karty walk pozostawić zawodnikom wolnym, z tobą nie związanym, którzy sami sobie zapłacą za bycie na gali, albo działać, jak my. Mamy około 40 zawodników i musimy o nich dbać, by się nie buntowali, że u nas na galach boksują sami cudzy zawodnicy.

W polskich realiach boks jest za drogi. W Polsce na boksie się nie zarabia. W najlepszym wypadku nic nie dołożysz. Jeśli chcesz zrobić fajną imprezę i ją ładnie opakować, to nie zarobisz. A ja jestem niewolnikiem tego, że wywodzę się z telewizji.

Co to znaczy?

- Że jestem niewolnikiem jakości. Powiem ci, jak działa rynek. Na świecie wygląda to tak: telewizja mówi promotorowi, że chce taką i taką walkę, więc proszę nam wyliczyć koszty. Promotor wylicza koszty walk, organizacji i produkcji, a telewizja wykłada na to kasę. Każdy sprzedany bilet i pozyskany sponsor to jest zarobek promotora, bo to jest twoja praca. Nie powinno być tak, że Borek zarabia sobie na "Kanale Sportowym" i komentatorce, Mariusz Grabowski na oknach, a boks jest dla nich tylko dodatkiem. To boks powinien być wystarczającym źródłem dochodów.

Zobacz wideo Szpilka czeka na debiut w KSW. "To będzie ciekawa historia"

Czyli organizacje gal to walka z wiatrakami?

- Zależy, co chcesz. Jeśli chcesz zrobić galę, którą oświetli pięć żarówek i kilka ledów przemysłowych, to może dasz radę, bo organizację gali zapłacisz 50 tysięcy złotych. Możesz też zapłacić 150 tysięcy, jeśli chcesz, żeby to dobrze wyglądało w obrazku. Ja jestem człowiekiem telewizji, więc sam się stałem zakładnikiem swoich standardów. Nie chcę się później czegoś wstydzić. To nie jest tylko kwestia produkcji telewizyjnych, bo ktoś musi te ledy wynająć, ktoś musi je zawieźć, a ktoś powiesić i włączyć. 

A jaki pan przyjmuje model biznesowy?

- Chcemy łączyć sport i rozrywkę. Przede wszystkim chodzi nam o emocje. Bo nawet jeśli zawodnicy są troszkę gorsi, czytaj: nie zostaną mistrzami świata, to przy odpowiednim dobraniu rywali możesz zapewnić kapitalną, wyrównaną bitkę. Ludzie do dziś wspominają wojnę ringową pomiędzy Robertem Talarkiem a Patrykiem Szymańskim. Koniec końców kibicom chodzi o dobrą bitkę.

Ostatnio włączyłem walkę Krzysztofa Głowackiego i byłem zażenowany, że były mistrz świata musi mierzyć się z anonimem.

- To pytanie do telewizji. Czy telewizja powinna płacić za podtrzymywanie aktywności Głowackiego, brak emocji i tak naprawdę przygotowanie zawodnika do sprzedaży go za granicą do innej stacji? No bo po co Głowacki obijał jakiegoś kotleta z Meksyku? Co ma telewizja z tego, że Głowacki będzie miał zielone światełko na boxrecu i ostatecznie zaboksuje - o większe cele i za wiele większe pieniądze - na platformie DAZN?

Wiem, co ma z tego Andrzej Wasilewski. Zorganizuje dwie takie śmieszne walki, a potem jego zawodnik z nabitym rekordem zawalczy o pas i zarobi duże pieniądze. A pan jest dzisiaj promotorem bokserskim czy raczej organizatorem gal?

- Nie interesuje mnie podtrzymywanie aktywności zawodnika, obijanie bumów i późniejsza sprzedaż nieskazitelnego rekordu za granicę. Ja chcę dawać ludziom dobrą rozrywkę. 

Ale chyba też ma pan konkretny plan na kariery niektórych zawodników. Kiedyś mocno stawialiście na Roberta Parzęczewskiego czy Adama Balskiego. Nie udało się z nich zrobić gwiazd, ale ma pan kolejnych zdolnych w stajni, chociażby Sebastiana Ślusarczyka czy Kamila Łaszczyka.

- Zainwestowaliśmy dużo czasu i pieniędzy w Roberta i Adama, ale się na tym spaliłem. Ja nikogo nie zmuszę do podjęcia zagranicznego wyzwania. Tak jak Kamil Szeremeta jechał na walkę z Giennadijem Gołowkinem, tak Parzęczewski też mógł jechać na dużą walkę i jechać jak na ścięcie. Miał propozycję walki z Callumem Smithem czy Siergiejem Kowaliowem za bardzo dobre pieniądze, ale nie chciał jechać. Jeden będzie chciał po prostu zarobić dobrą kasę, choć ma pięć procent szans, a drugi kalkuluje: nie chcę jechać, wolę poczekać, bo wierzę, że kiedyś będę mistrzem. To wybór zawodnika. Parzęczewski był trzeci w rankingu WBO w kat. półciężkiej, ale nie skorzystał z ofert. Chwilę później uznał, że wróci do kategorii superśredniej. Ale tam dostał w łeb od Sherzoda Husanova, więc teraz uznał, że wraca do półciężkiej. Wszystkie pieniądze wydane na niego, choćby na młodzieżowe mistrzostwa świata, nie mają już żadnego znaczenia.

Dziś promotor powinien myśleć dwutorowo. I jako organizator gal, które mają cieszyć kibiców, i jako ten, który chciałby wychować kilku mocnych zawodników. W 2022 r. chciałbym stworzyć jakąś fajną okazję dla Łaszczyka, więc pewnie w niego zainwestujemy. Skupimy się na konkretnej federacji, by zawalczył o jakiś pas, a raczej pasek regionalny, dzięki czemu zaistnieje w rankingach, będzie miał szansę na zarobienie fajnej kasy i stoczenie dużej walki. W przypadku młodszych zawodników - jak np. Ślusarczyk i Nowicki - chcę, żeby mieli trudne wyzwania. Nie mam żadnej satysfakcji z obijania leszczy.

Ile pan chce się jeszcze w to bawić?

- Żona mi mówi, żebym w ogóle się już w to nie bawił. Pyta: po co ci to? Za czasów Adamka było przynajmniej show, zainteresowanie ludzi, pełna hala i media. Na walki "Górala" z Joey Abellem, Fredem Kassim czy z Solomonem Haumono przychodziło 7-8 tysięcy ludzi. A dzisiaj to mam wrażenie, że zrobiliśmy 11 gal, a widzę tylko regres.

Regres?

- Dzisiejsi pięściarze nikogo nie obchodzą. Promotorzy się cieszą, jak zawodnik sprzeda 200-300 wejściówek. Zobacz na największe gwiazdy. Ile biletów sprzedaje Głowacki, były mistrz świata? 250 biletów w Wałczu? A Michał Cieślak czy Maciej Sulęcki? To samo. Nie ma dziś zawodnika, który sprzeda ci galę na kilka tysięcy miejsc.

Trzech najpopularniejszych pięściarzy to Krzysztof Włodarczyk, Artur Szpilka i Tomasz Adamek. Jeden jest za kratkami, drugi szykuje się do debiutu w KSW, a Adamek od 2018 r. nie boksował. 

- Z dzisiejszych pięściarzy, którzy potrafią sprzedać bilety, wyróżniłbym Łukasza Różańskiego, który ma dobry biznesplan ze sponsorami, a także jest mocno związany z kibicami Stali Rzeszów. Zresztą, zawsze powtarzam zawodnikom, by identyfikowali się z kibicami klubów piłkarskich, jak w Wielkiej Brytanii.

Polski boks jest w kryzysie, bo jest mało naprawdę dobrych zawodników. Ale też dlatego, że zmieniły się czasy. Kiedyś - kilkanaście lat temu - w dwa-trzy dni sprzedawało się bilety w mniejszych miejscowościach, bo ludzie byli spragnieni show. Zwykła gala bokserska była powiewem innego świata, działała na wyobraźnię. Tym bardziej że w telewizji było mało gal. Dziś one spowszedniały. W roku mamy 52 tygodnie, a wydarzeń - mówię tu też o federacjach MMA, galach freakowych, czy walkach na gołe pięści - jest pewnie 100, a może i 150.

Już 18 czerwca odbędą się w tym samym czasie gale KSW, FEN-U i Armii Fight Night. Ciasno.

- No właśnie. I przebij się teraz z boksem. To praktycznie nierealne, bo każdy zawodnik MMA, nie mówiąc już o freakach, ma znacznie większe zasięgi od przeciętnego pięściarza.

Rynek freaków cały czas jest bardzo chłonny. Ten wszechświat wciąż będzie się powiększał czy jednak dojdzie do przesytu?

- Nie wiem. Obserwuję właścicieli Fame i nawet jeśli zainteresowanie ich galami spadnie, to widzę, że oni już zaczynają w międzyczasie prowadzić inne biznesy na tej bazie. Zobacz na Prime Show MMA. Z biletami mieli duży problem, ale sprzedaż PPV okazała się bardzo dobra [podobno sprzedali ponad 300 tysięcy subskrypcji]. To też pokazuje, że to jest materia ludzi wychowanych i żyjących w internecie. Ich kibice zaczynają dzień i kończą wpatrując się w telefon. Jestem dużym pesymistą jeśli chodzi o rozwój i pozycję boksu na tle innych federacji MMA. Ale mówię tylko o Polsce, bo w Anglii ludzie żyją boksem. Mają mistrzów świata, mistrzów olimpijskich i biznes się kręci.

Gdyby w Polsce pojawiła się platforma jak DAZN i płaciłaby promotorom takie pieniądze jak chociażby we Włoszech czy Hiszpanii, to są to pieniądze licencyjne jakieś pięć razy większe niż w Polsce. Od polskiego promotora oczekuje się, by zrobił galę sportową, chociażby tak atrakcyjną jak we Włoszech. Myślę, że często robimy lepsze gale, ale polskie telewizje płacą znacznie mniej. Dlatego Włoch może zrobić fajną, dopieszczoną kartę walk, a produkcyjnie nie mają do nas podjazdu. Oni wolą pieniądze z produkcji wydawać na pasy różnych federacji, co też podnosi prestiż wydarzenia.

Jeszcze kilka miesięcy temu istniała idea, żeby MB Promotions, Tymex i Knockout Promotions zorganizowały wspólną galę, dajmy na to: pod szyldem TVP Boxing Night. Jakbyście połączyli siły, to karta walka mogła być atrakcyjna. Ale chyba nie ma co liczyć na współpracę Borka z Wasilewskim?

- To niemożliwe z wielu względów, nie tylko prywatnych. Mamy zawodników w różnych kategoriach wagowych. Przykładowo: pan Wasilewski nie miałby dobrego rywala dla Kamila Łaszczyka, a my moglibyśmy mieć problem w drugą stronę z jakimś zawodnikiem. Poza tym są inne kłopoty.

Podejrzewam, że pan Wasilewski zawsze chciałby układać kartę walk pod siebie. To znaczy: jego zawodnik musi mieć 80 procent szans na zwycięstwie i żeby po takiej walce nadal miał zero w rekordzie, by sprzedać to zero później za granicę. Taka jest jego filozofia, więc nie ma sensu na ten temat rozmawiać.

Oprócz boksu organizował pan z Mariuszem Grabowskim gale Gromda, czyli walk na gołe pięści. Ostatni trailer jednak wywołał sporo kontrowersji i odszedł pan z Gromdy. Zabolało?

- Muszę się przyzwyczaić do tego, że żyjemy w takim świecie, a nie innym. Musisz liczyć się z reakcją ludzi, a nikt nie ocenia cię przez pryzmat tego, co zrobiłeś, za to jak zachowujesz się na co dzień. Mnie, jak każdemu człowiekowi, zdarzają się błędy. 

Stojąc w roli adwokata diabła muszę przyznać, że stylistyka najnowszego trailera nie różniła się prawie niczym względem poprzednich.

- Stylistyka Gromdy była podobna od zawsze, ale akurat ostatni trailer mi się nie podobał. Był słaby, prymitywny i niepotrzebny. Ale było tak, że nagrałem dwie swoje sceny i pojechałem na wakacje do Tajlandii. Nie widziałem zmontowanego filmiku. Wróciłem do kraju i zostałem podstawiony pod ścianą. No bo co miałem tłumaczyć? Że nie widziałem tego wcześniej? Ktoś by powiedział, że jestem idiotą, skoro pracowałem w telewizji tyle lat, a nie wiedziałem finalnej wersji, że trzeba sprawdzać takie rzeczy.

Myślę, że trzeba oddzielić dwie rzeczy. Po pierwsze, sama walka na gołe pięści to dla wielu o jeden most za daleko. My zaryzykowaliśmy i stworzyliśmy Gromdę. Nam się to podobało...

... ludziom chyba też. Inne federacje nie przebiły się tak, jak Gromda.

- Zainteresowanie było kilka razy większe niż boksem, choć wielu zawodników było anonimowych. I teoretycznie gorszych sportowo. Dla wielu ludzi była to jakaś szansa na nowe życie, jakiś rodzaj resocjalizacji. Ale to nie jest tak, że Mateusz Borek zajmuje się w Gromdzie wszystkim od A do Z. I że czytam życiorys każdego zawodnika. Jest ktoś odpowiedzialny za umowy prawne, ktoś za sprawdzenie sportowego CV, ktoś za zrobienie promocji, a ktoś za produkcję. Podjąłem decyzję, że odchodzę. Ktoś się może dziwić, że angażowałem swój czas i pieniądze w promocję Gromdy, a dziś nic z tego nie mam. Dostałem w łeb wizerunkowo i pijarowo, bo ktoś nieudolnie zmontował jakiś trailer. Z Mariuszem Grabowskim już nawet nie rozmawiam na temat Gromdy. Ale może się dobrze stało, bo i tak czułem, że w 2022 r. będę musiał zrezygnować z jakiejś działalności. Jak dwa lata temu odchodziłem z Polsatu, to czułem, że chcę pracować trochę mniej. A w praniu wyszło, że tych obowiązków jest coraz więcej. Człowiek cały czas żyje za szybko.

Wszedł pan do świata internetu, gdzie jest zdecydowanie bliższy kontakt z kibicami. Mam wrażenie, że dla wielu przestał pan być panem z telewizji, a stał się Matim z "Kanału Sportowego". Jednak dostrzegam też tego zagrożenia, bo w luźniejszej rozmowie można sobie pozwolić na więcej, ale później wizerunek może ucierpieć przez wulgaryzmy czy już słynny "barszczyk". 

- Z perspektywy czasu wiem, że popełniłem kilka błędów, pewnie niektórych już nie naprawię. Zawsze byłem otwartą osobą do ludzi, więc pomyślałem, że może pójdę o jeden przystanek za daleko. Pokażę się kibicom z luźniejszej strony. Chciałem być w 3-4 formatach profesjonalnym, a w jednym z formatów pozwolę sobie na zachowanie takie, jak z kumplem w barze.

Zmierzam do tego, że trzeba oddzielić 200 głośnych osób z Twittera, którzy anonimowo ciebie pojadą, od zwykłych kibiców, którzy cenią sobie skrócenie kontaktu. Spotykam ich na ulicy, na stadionie i zawsze jest miło i sympatycznie. Im się to podoba. Ja świata nie zmienię. Nie będę walczył z ludźmi z social mediów, bo to walka z wiatrakami. Na szczęście zawsze można kogoś zablokować i mieć czystą głowę. Wszystkim nie przypasujesz.

Ale w telewizji nadal pan pracuje. I to w kilku stacjach. 

- Rozmawiając z Markiem Szkolnikowskim i Pawłem Wilkowiczem [szefowie TVP Sport i Viaplay - red.] oświadczyłem, że nie chcę być komentatorem na kontrakcie. Powiedziałem uczciwie: u was robię to, u was robię to, a jeśli wam nie pasuje, to dajcie znać.

W TVP kręcą mnie wielkie turnieje, reprezentacja Polski czy Liga Mistrzów. W przypadku Viaplay jest moja ukochana Bundesliga czy Liga Europy. Miałem nawet ofertę od TVP, by komentować ekstraklasę, ale odmówiłem. Chciałbym powoli wyciszać pewne projekty. 

Z czego najłatwiej będzie zrezygnować?

- Pewnie z... boksu. Ale chciałbym spuentować tę przygodę czymś fajnym. Niech to będzie walka o pas mojego zawodnika, albo chociaż fajna, solidna wypłata. Nie mogę się wypisać z dnia na dzień, bo czuję się odpowiedzialny za tych chłopaków. Kocham boks, ale nie widzę w tym już frajdy. Widzę głównie nerwy i wydatki.

Więcej o: