Krzysztof Włodarczyk: Nie było łatwo. Powrót na salę był ciężki, bo w listopadzie chorowałem na koronawirusa i w czasie treningów łapie mnie jeszcze zadyszka.
- To była dla mnie duża lekcja pokory. Obiecałem sobie, że już nigdy tam nie wrócę. Bardzo dziękuję Krystianowi, Sebastianowi, Markowi, Zbyszkowi, Jarkowi i wielu, wielu innym osobom, które mi pomogły i były blisko mnie i mojej rodziny. To była nieoceniona pomoc. Ten okres chciałbym wymazać z pamięci.
- Nie chcę o tym opowiadać.
- O rodzinie, o dziecku, o boksie, o mojej karierze. A także o tym, że czas nie czeka na mnie.
- Wiem, że każdy żyje swoim życiem i jakbyśmy się przejmowali wszystkimi, którzy tam wchodzą i wychodzą, to byśmy stracili głowę. Ale dowiedziałem się, kto jest ze mną, a kto obok mnie. Gdy wyszedłem z zakładu karnego, to słyszałem: cześć, miło cię widzieć. Ale za przeproszeniem miałem gdzieś, kto jak reaguje po moim wyjściu na wolność. Ważne było to, kto co zrobił, jak tam trafiłem. Do końca życia zapamiętam tych, którzy odezwali się do mojej narzeczonej, do moich rodziców. To są osoby, które będą w moim sercu i będę o nich zawsze pamiętał. Ich wsparcie była dla mnie ogromnie ważne.
- Mam nadzieję, że nie. Robię wszystko, aby odbić się od tego w każdej sferze życia. Bezdyskusyjne jest to, że popełniłem błąd i zrobiłem coś wbrew prawu. Dałem zły przykład społeczny. Nie można tak się zachowywać, ponieważ w państwie prawa prędzej czy później ponosi się konsekwencje – bez względu na to, kim jesteś. Sąd zakazał mi przez cztery lata prowadzenia pojazdów mechanicznych i bezwzględnie stosuję się do tego. Gdy byłem w zakładzie karnym, mój kolega Krzysztof zadeklarował się, że będzie mi pomagał jako kierowca i obecnie korzystam z jego pomocy.
- Przez moje prywatne wyczyny pojawiam się w mniej prestiżowych gazetach. Obrzucali mnie błotem, a później mówili, że nic się nie stało. Dotykało to mnie i moich najbliższych. Zdaje sobie sprawę, że kilka razy dostarczyłem pożywkę mediom. Jednak wysyłanie do mnie prywatnych wiadomości na moich profilach społecznościowych typu: "życzę ci śmierci", "niech twoje dzieci zdechną" lub wielu, wielu innych obraźliwych tekstów jest chorym zachowaniem ludzi, którzy w ogóle mnie nie znają, ale czytają głupoty w mediach. Tak właśnie działa mowa nienawiści i hejt.
- Nie mogę tego komentować.
- Gdybym nie czerpał satysfakcji z boksu, to już nie byłoby mnie na sali. Ale jak wchodzę do ringu, to odczuwam trochę inne emocje niż wcześniej. Młody żołnierz jak idzie na front, to nie myśli, co się stanie, tylko idzie. A doświadczony żołnierz kalkuluje: tu się ukryje, tam przeczeka, w końcu strzeli. W boksie jest podobnie. Młody pięściarz nie ma nic do stracenia, wchodzi do ringu i bije. Doświadczony pięściarz więcej analizuje i rozmyśla, co by było, gdyby. Teraz więcej rozmyślam, wcześniej mniej kalkulowałem.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Czasu się nie oszuka, ale wydaje mi się, że jeszcze nie odstaję od młodszych zawodników. Mam doświadczenie, siłę, nie zatraciłem umiejętności zadawania ciosów. Czuję, że młodzi depczą mi po piętach, ale jeszcze nie aż tak bardzo.
- Chcę zdobyć pas mistrza Europy. To jest priorytet. Nie wiem, co będzie później. Pomyślę o tym, jak już będę mistrzem Europy. Na razie skupiam się na tym celu. Chciałbym odejść z boksu z jakimś pasem. Nie chcę kończyć kariery po walce o pietruszkę.
- Największą motywacją są dla mnie moje dzieci, ale motywują mnie także trenerzy: Andrzej Liczik i Jerzy Baraniecki oraz moje niespełnione ambicje. Zdobyłem wiele tytułów, ale nie czuję się do końca spełniony w boksie. Jak będę spełniony, to zakończę karierę.
- Tak, jestem gotowy na pojedynki z nimi. Możemy zrobić show, ale nie mam pojęcia, czy w najbliższym czasie uda się zorganizować te walki. Z wielu względów.
- Andrzej Liczik dziś może być trenerem tego osobnika, a jutro może nie być. Wszystko jest zmienne. Tak w ogóle to ja pierwszy zgłosiłem się do tego trenera. To było jeszcze przed pandemią. Mieliśmy wstępne ustalenia, a tamten osobnik wszedł bez kolejki. Najlepiej porozmawiaj z trenerem Liczikiem i spytaj, jak on to widzi.
- Inaczej, luźno. Jest dyskusja i zrozumienie siebie. Nie chcę powiedzieć, że jest luz na sali, bo go nie ma, ale chodzi mi o luz w innych kwestiach. Na treningach uczymy się oddychać, chodzić, bić podczas chodzenia i wielu, wielu innych rzeczy. Trener chce, żebym boksował i był aktywny w ringu. Na pewno to mi pomaga.
Zobaczymy, czy 17 lipca nie wrócą stare demony, które od wielu lat siedzą w mojej głowie, ale na razie współpraca z trenerem Liczikiem wygląda bardzo dobrze.
- Nie były to zbyt przyjemne chwile. Poza tym nie chcę za bardzo wypowiadać się na ten temat. Tak musiało być i koniec.
- Zdecydowanie tak. O co najmniej dziesięć lat za późno. Zmiany trenera są potrzebne, zwłaszcza, jak coś się rozchodzi i brakuje iskry. Wtedy trzeba coś zmienić i iść dalej.
- Będąc mistrzem świata czułem, że pan Fiodor Łapin się zmienia, ale nie chcę rozgrzebywać tego tematu. Widzę, że pan Łapin o tym nie opowiada, więc ja też będę milczał. Niech to pozostanie między nami. Było kilka sytuacji, gdy byłem nieładnie potraktowany i to również przyczyniło się do naszego rozstania. Nasza przygoda zakończyła się w 2019 roku, tuż przed pandemią przestałem przychodzić na salę.
- Oboje dużo sobie zawdzięczamy. To była symbioza, byliśmy od siebie trochę zależni. Było również dużo pięknych chwil, które zostaną ze mną do końca bez względu na nasze dzisiejsze relacje. Życzę panu Fiodorowi powodzenia, niech się rozwija i pracuje tam, gdzie mu najlepiej.
- Mam plany, ale na razie koncentruję się na tym, co jest tu i teraz. Gdy odejście z boksu będzie się zbliżać wielkimi krokami, to wtedy zacznę o tym rozmyślać intensywniej.
- Jak najbardziej.