Na torze, na którym rok wcześniej Ferrari było najszybsze we wszystkich treningach, zajęło pierwsze dwa miejsca w kwalifikacjach i wygrało wyścig, tym razem nie miało nic do powiedzenia. Sytuacja zrobiła się tak kiepska, że z ulgą przyjęto nawet awans obu czerwonych samochodów do Q2, bo groziło im odpadnięcie już w pierwszej części czasówki. Szef Mercedesa Toto Wolff przyznał, że to jest przykra sytuacja dla całej Formuły 1, a Christian Horner z Red Bulla dodał, że takie wyniki nie przystoją włoskiej stajni. - W ostatnich latach skupili się na niewłaściwych obszarach rozwoju. Dlatego teraz tak cierpią.
Niekwestionowanym liderem pozostaje Mercedes, za nim są Honda i Renault, a Ferrari zostało gdzieś z tyłu - stwierdził po GP Belgii. Tyle że na razie nic nie da się zrobić. Ferrari wciąż cierpi po zeszłorocznych manipulacjach silnikowych. Coraz więcej głosów ze świata Formuły 1 potwierdza teorię, że o naginaniu regulaminu technicznego poinformował jeden z pracowników, który przeniósł się z Ferrari do Mercedesa. Włosi nie zostali złapani na gorącym uczynku, w trakcie sezonu 2019, ponieważ wszystko wydało się nieco później. W normalnych okolicznościach zespół, który złamał regulamin techniczny, powinien być zdyskwalifikowany w wyścigach, w których dopuścił się nadużycia. Tymczasem skończyło się na jedynie na tajnym porozumieniu FIA ze Scuderią, która nie została ukarana w dotkliwy sposób, ale musiała porzucić nielegalne praktyki.
Efekt jest taki, że wszystkie samochody zasilane w silniki Ferrari (także Alfa Romeo i Haas) zdecydowanie zwolniły w tym roku. Ekipa, która rok wcześniej nawiązała walkę z Mercedesem o mistrzostwo, w obecnym bije się zaledwie o pojedyncze punkty (dwa podia Leclerka trzeba uznać za cud). Moment, w którym Kimi Raikkonen (były kierowca Ferrari), jadący Alfą Romeo, wyprzedził na Spa Sebastiana Vettela, musiał zaboleć wszystkich w Maranello. Tym bardziej że Vettel nie był w stanie na ten atak odpowiedzieć. - Na prostej Kemmel nie byliśmy w stanie wyprzedzać nawet z systemem DRS - mówił po wyścigu Charles Leclerc. Szef ekipy, Mattia Binotto potwierdził, że tracą “zarówno silnikowo jak i aerodynamicznie”. To nie koniec złych wiadomości dla Ferrari. W ich domowym wyścigu, na Monzy, pewnie będzie podobnie. Mogą jedynie odetchnąć z ulgą, że na trybunach zabraknie kibiców, bo zakochani po uszy w wierzgającym rumaku tifosi, pewnie zareagowaliby adekwatnie do sytuacji.
Światełka w tunelu nie widać z kilku powodów. Wygląda na to, że słabe wyniki są nie tylko kwestią ubytku mocy w silnikach, ale także złej koncepcji całego bolidu. Ferrari stawia zbyt duży opór, a do tego bardzo źle się prowadzi. Zwiększenie docisku powoduje jeszcze większy opór i jeszcze większe straty na prostych. Zmniejszenie docisku przekłada się na niestabilność samochodu i ślizganie po torze, a to z kolei powoduje kłopoty z oponami. - Nic więcej nie mogłem wycisnąć - przyznał przez radio Charles Leclerc, po beznadziejnych kwalifikacjach w Belgii. W związku z trudną sytuacją ekonomiczną, a także radykalną zmianą przepisów na 2022 rok, wprowadzono system talonów na rozwój samochodów. Oznacza to, że w tym i przyszłym sezonie, mogą się zmieniać w niewielkim zakresie. Ferrari musi się więc przygotować na półtora sezonu zawstydzających wyników. Jedynym pozytywnym sygnałem w czerwonym garażu jest na razie Charles Leclerc, który dwukrotnie potrafił wyczarować dla nich miejsce na podium.
Największym pechowcem wyścigu w Belgii okazał się Carlos Sainz z McLarena, który musiał wycofać się z wyścigu jeszcze przed startem (z powodu awarii układu wydechowego). Kiedy kamery pokazały smutnego Hiszpana, siedzącego w garażu, można się było zastanawiać, czy bardziej martwi go awaria i brak startu na ulubionym torze, czy też forma Ferrari, zespołu, do którego przejdzie w przyszłym sezonie. Klasą dla siebie był jak zwykle Lewis Hamilton, który odniósł 89 zwycięstwo i pewnie zmierza po siódmy mistrzowski tytuł oraz wszelkie, możliwe rekordy. 91 zwycięstw Michaela Schumachera powinien wyrównać podczas Grand Prix Toskanii, na torze Mugello, półtorej godziny jazdy od Maranello, gdzie mieści się fabryka Ferrari.
Największymi wygranymi GP Belgii zostali za to Pierre Gasly z Alpha Tauri, który nie tylko zajął 8. miejsce, ale także został kierowcą dnia, w głosowaniu kibiców oraz Daniel Ricciardo. Australijczyk z Renault dojechał na czwartym miejscu i zgarnął dodatkowy punkt za najszybsze okrążenie - Hahahahaha, było za...ste - krzyczał za linią mety. Dużymi krokami zbliża się do podium, a jeśli uda mu się w tym sezonie, wygra ciekawy zakład z szefem zespołu. Wzór wybierze Ricciardo, a Cyril Abiteboul zdecyduje o miejscu i wielkości pierwszego w życiu tatuażu.
Przeczytaj także: