Już siedmiu skoczków upadło na mamucie w Planicy od czwartku: podczas treningów za progiem upadł Siergiej Tkaczenko z Kazachstanu, w kwalifikacjach przy lądowaniu przewrócili się Casey Larson z USA i Fin Eetu Nousiainen, w piątkowym konkursie indywidualnym Anze Lanisek ze Słowenii, a w sobotniej rywalizacji drużynowej Amerykanin Decker Dean, Włoch Giovanni Bresadola i Słoweniec Timi Zajc. Do tego można dodać także wypadek Luisy Goerlich w treningach przed finałem PŚ kobiet na normalnej skoczni w czwartek.
Spośród tych wszystkich ośmiu groźnych sytuacji aż w czterech przypadkach skończyło się nie tylko na zadrapaniach, a jednak na mniej lub bardziej poważnych urazach. Nousiainen, Bresadola i Goerlich uszkodzili swoje kolana, a Zajc rękę. Tylko Deanowi, Laniskowi i Tkaczence nic się nie stało, ale Kazach bał się dalej skakać na Letalnicy.
Obiekty w Słowenii były niebezpieczne dla zawodników i zawodniczek głównie ze względu na zeskok, którego odpowiedni stan był niemal nie do osiągnięcia przez pogodę. Od dwóch miesięcy bardzo rzadko panowała tu zimowa aura, a dominowało raczej wiosenne słońce i wysoka temperatura. To zdecydowanie nie pomaga w przygotowaniu obiektu, zwłaszcza tak dużego jak mamut. Na zawodników działają tam też większe siły i nabierają znacznie większej prędkości w powietrzu. Kombinacja tych czynników sprawia, że gdy dochodzi do upadków, robi się bardzo niebezpiecznie.
Organizatorzy i tak zrobili wszystko, żeby skocznia wyglądała jak najlepiej. Zawodnicy mówią jednak, że w trakcie zawodów myślą przede wszystkim o lądowaniu i odjeździe: żeby skończyć sezon bezpiecznie, bez żadnych kontuzji. - To może nie wina tej pogody, ale bardzo trudno utrzymać zeskok w odpowiedniej formie, o czym rozmawiamy od początku weekendu - mówi Kamil Stoch. - Rano on jest bardzo zmrożony, zbity i twardy, a teraz słońce bardziej opiera się o ten zeskok i go rozmiękcza. Na miękkim śniegu tworzą się spore dziury, zostają na rano i potem są zmrożone. Dlatego trzeba na to uważać przy lądowaniu. W zawodach każdy trzyma do końca, wystawia nogę w ostatnim momencie, to po prostu ryzyko, które podejmujemy - przyznaje Polak.
W sobotnich zawodach drużynowych Decker Dean i Giovanni Bresadola upadli jeden po drugim. Na skoczni zapadła absolutna cisza, która powtórzyła się jeszcze kilkanaście minut później. Wtedy słoweńscy kibice drżeli co z Timim Zajcem. Szczęśliwie ich ulubieniec uszkodził tylko rękę, ale przez chwilę zwijał się z bólu i trudno było nie zmartwić się jego stanem.
To wszystko udzieliło się także Sandro Pertile, który ze wściekłą miną po tych upadkach instruował organizatorów, jak mają poprawiać zeskok. - Na te upadki wpłynęło wiele czynników. Przede wszystkim mamy narty, które stają się coraz lżejsze. To coraz bardziej narzędzia do latania, a nie do jazdy na nartach. To jeden element. Drugim na pewno jest zbyt duży luz u zawodników przy podejściu do lądowania. To moje odczucie, ale np. przy upadku Eetu Nousiainena miałem takie wrażenie. A skok nie kończy się z dotknięciem zeskoku, tylko wyjściem przez exit gate. Czasem skoczkowie chcą też wyśrubować odległość i aż za bardzo go wyciągają. W Planicy mamy ekstremalne warunki przez ostatnie tygodnie i bardzo ciężko dobrać odpowiednie przygotowanie skoczni. Możesz użyć soli, ale wtedy będzie za twardo, albo nie i nagle zrobi się za miękko. Myślę, że coraz bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że zmiana klimatu ma spory wpływ na sporty zimowe i musimy nauczyć się czegoś na podstawie tych doświadczeń - mówi dyrektor Pucharu Świata.
Pierwszy czynnik, na który wskazał Pertile - zbyt niebezpieczny sprzęt przygotowywany właśnie na zawody w lotach - to, jak mówi "jego perspektywa i myśl". Wypowiedź Włocha brzmi jednak wręcz absurdalnie. Działacz zarzuca w ten sposób skoczkom i ich sztabom, że sami działają na swoją szkodę, że to oni są winni obecnej sytuacji. - Kontroler sprzętu na zawodach PŚ Christian Kathol pilnuje tego tematu. Dzielimy obowiązki, więc to on wie o sprawie najwięcej, ale oczywiście z nim rozmawiam. Mamy też naszą sprzętową grupę z producentami sprzętu, gdzie o wszystkim dyskutujemy. Potrzebujemy danych na papierze i wtedy będziemy mogli wyciągać odpowiednie wnioski - twierdzi Pertile.
Pytamy go jeszcze o reakcję kadr i ich sztabów, bo ze środowiska usłyszeliśmy, że Pertile w jakiś sposób przekazał im swoją opinię na temat przyczyn upadków w Planicy. I nie zdobyła ona wśród nich zbyt wielu fanów. - To moje odczucia. Staram się mieć otwartą głowę i myśleć o wszystkich możliwych powodach, czy rozwiązaniach dla jakichś problemów. Nie można mówić tylko, że chodzi o śnieg, czy błędy przy lądowaniach. To kombinacja różnych spraw. Nie mówiłem nikomu z zespołów o tej sprawie i z tobą rozmawiam o tym pierwszy raz - podkreśla Pertile.
Ktoś zatem kłamie: albo on, albo członkowie kadr. Tylko czemu Pertile wymienił ten element jako pierwszy w odpowiedzi na nasze pytanie i czemu ktoś ze środowiska reprezentacji miałby wsadzić mu w usta takie słowa?
Dyskusja na temat lekkich nart ciągnie się już przez pewien okres. Na stole cały czas jest oferta firmy Fischer, która chciałaby wprowadzenia obniżenia wagi nart z 2 do 1,6 kilograma - na Sport.pl nazwaliśmy ten pomysł "ultralekkimi nartami" - co pomogłoby w jeszcze większym rozwoju sprzętu. Sprawianie, że narty są lżejsze to jeden ze sposobów na przystosowanie sprzętu do lotów narciarskich w celu uzyskiwania coraz lepszych odległości, ale trudno uważać, że producenci idą w tym zbyt daleko. Muszą znać granicę i umiar. Przecież to oni finansują swoje projekty i jeśli te zostaną uznane za niebezpieczne, to firmy stracą zarówno klientów - skoczkowie nie będą ufać dystrybutorom sprzętu, jak i pieniądze - zakazanego sprzętu już w żaden sposób nie sprzedadzą.
- Oferta Fischera będzie poddana dyskusji na komisji sprzętowej wiosną. Lżejsze narty w takich warunkach jak dziś na pewno sprawiają problemy - twierdzi Sandro Pertile.
Ciekawe, że Daniel Huber, który skacze na nartach Fischera, więc powinien mieć je najbardziej dopracowane i nastawione pod loty, ustał w sobotę lot na 244 metry i jak mówi, nie martwił się o swoje narty, a stan zeskoku. Podkreślał jednak także zaangażowanie organizatorów w jego przygotowanie i prosił, żeby je docenić. Ustanie skoku, choć martwił się o nie nieco po upadku Timiego Zajca, nie sprawiło mu większych problemów. To wszystko jeszcze bardziej podważa tylko teorię Sandro Pertile.