W piątkowe popołudnie środowiskiem skoków narciarskich wstrząsnęła wiadomość o śmierci Antonina Hajka. Rekordzista Czech w długości lotu (236 m) był poszukiwany od 2 października 2022 roku. Media donosiły, że tropy prowadzą do Malezji, gdzie po rozstaniu z żoną Veroniką Pankovą wybrał się 35-latek. Te informacje się potwierdziły. Właśnie w tym kraju odnaleziono zwłoki byłego skoczka. Teraz nowe, a zarazem szokujące wieści w sprawie przekazał portal Blesk.
Czescy dziennikarze zasugerowali, że miejsce śmierci Hajka wcale nie musiało być przypadkowe. To właśnie tam były skoczek co roku jeździł na wakacje z żoną Veroniką. Media przytoczyły również jego słowa z 2019 roku, które mogą sugerować, że Czech wcześniej zaplanował swoją śmierć. "Czas zbierze wszystkie elementy układanki - filozofował kiedyś poszukiwacz przygód [Hajek, przyp.red.], który zniknął bez śladu zeszłej jesieni. Teraz jego zdanie brzmi przerażająco, bo także jego tajemniczą śmierć można ułożyć w całość ze znanych już wskazówek" - czytamy.
Na ten moment nie wiadomo, co dokładnie było przyczyną śmierci Hajka. Media donoszą, że wybrał się do Malezji na wakacje, podczas których chciał oddać się jednej ze swoich pasji, surfowaniu. Według Blesku rodzina skoczka miała otrzymać informację, że w dniach, w których zawodnik najprawdopodobniej zmarł, morze było bardzo wzburzone i mogło porwać każdego.
Więcej treści sportowych na stronie głównej Gazeta.pl.
Bardzo emocjonalnie na śmierć Hajka zareagował jego były kolega z reprezentacji, Jan Mazoch. - Za życia cieszył się pewną popularnością, ale nie było tak, żeby media o niego walczyły. Pisały o nim głównie wtedy, kiedy pojawiały się kontrowersje. Nie mam pojęcia, co się z nim stało. Jedni mówią, że po prostu podróżował, inni, że zawaliło mu się życie - stwierdził w rozmowie z WP SportoweFakty.