Od tego zaczynają się problemy Stocha. "To widać". Poważny błąd

Jakub Balcerski
Drugi raz w ciągu dwóch sezonów Kamil Stoch jest wycofywany z Pucharu Świata i robi sobie przerwę przed najważniejszą imprezą. Rok temu były to igrzyska olimpijskie w Pekinie, a teraz mistrzostwa świata w Planicy. - Kamil jest w miejscu, w którym skoro jeden skok mógł mu wszystko zburzyć, to teraz jeden skok może pomóc wszystko odbudować - mówi Sport.pl pierwszy trener Adam Małysza, Jan Szturc i tłumaczy, co Polak musi poprawić, żeby wrócić do formy.

Decyzję w sprawie występu Kamila Stocha w Lake Placid podjął Thomas Thurnbichler - potwierdził to sam zawodnik w rozmowie ze Skijumping.pl. To austriacki szkoleniowiec w Eurosporcie jako pierwszy powiedział, że Stoch do USA nie leci.

Zobacz wideo Kamil Stoch potrzebował specjalnej zgody. Tak wygląda jego zakopiańskie królestwo

Thurnbichler podjął trudną, ale słuszną decyzję ws. Stocha. Nie zadziałało ekstremalne rozwiązanie

Wydaje się, że to jedyny słuszny wybór. Tu zgadzają się Stoch, trenerzy, eksperci i kibice. Przykro oglądać trzykrotnego mistrza olimpijskiego w takiej formie, a jemu męczyć się na skoczni. Nikt nie chce, żeby bezradnie nie łapał się do kolejnych konkursów Pucharu Świata tak, jak w niedzielę na skoczni w Willingen, gdy w kwalifikacjach klapnął na zeskoku na dwie nogi, uzyskując tylko 100,5 metra.

Dlatego Thurnbichler pozwoli mu odpocząć od skoków tyle, ile będzie potrzebował. Następnie wróci do spokojnego treningu - najprawdopodobniej z trenerami bazowymi, z Zakopanego albo już po weekendzie Pucharu Świata w Lake Placid, gdy do Polski wróci sztab kadry narodowej z Thurnbichlerem na czele. Choć nie mamy wątpliwości, że po odpowiedniej analizie Austriak widzi problem i ma pomysły na jego rozwiązanie, a je przygotuje zarówno sobie, jak i tym, którzy mieliby przepracować okres pauzy w startach ze Stochem. Jeden z nich testował ze swoim zawodnikiem w niedzielę - skoczek określił to jako "ekstremalne podejście do skoku", bo tak właśnie miał czuć się na najeździe i w powietrzu. Niestety, nie zadziałało, choć Stoch przyznał, że i tego rozwiązania nie zastosował w pełni poprawnie.

Jak to się popsuło? Stoch: "Gdybym nie pojechał na Kulm"

Wiele osób z otoczenia kadry polskich skoczków dziwi jedno: jeszcze dwa tygodnie podczas treningów w Zakopanem po zawodach w Sapporo, Stoch miał nie tylko skakać na swoim poziomie, ale wręcz prześcigać nim Dawida Kubackiego i Piotra Żyłę. Czyli znalazł się w prawdopodobnie najlepszej formie od początku zimy. Gdzie to wszystko się zmieniło?

Wszystko zaczęło się od zawodów w Bad Mitterndorf. Na skoczni Kulm, na której zazwyczaj mu nie idzie, Stoch zajął 17. i 19. miejsce. Niby bez tragedii, ale zdecydowanie bardziej martwiły słowa skoczka. - Nie ma zabawy, jest mordęga i brak znalezienia złotego środka. Nie wytłumaczę tego, gdzieś się pogubiłem technicznie. Zatraciłem dobrą bazę, nie potrafię tego znaleźć - mówił wówczas w rozmowie z Eurosportem.

Stoch na Kulm często nie może przyzwyczaić się do tamtejszego najazdu. Źle dobrana pozycja przy jeździe w dół rozbiegu potem odbijała się na zachowaniu po odbiciu, w locie, a mamuty nie wybaczają błędów. Polak już wielokrotnie w karierze miał tam problemy, przez które tracił równowagę w technice swoich skoków. W Willingen problemy się tylko pogłębiły - w sobotnich zawodach Stoch zajął 25. miejsce, a dzień później do nich nie awansował, był 51. w kwalifikacjach.

- Gdybym nie pojechał na Kulm, to być może rozmawialibyśmy w zupełnie innym tonie - mówił Skijumping.pl Stoch w niedzielę. Według naszych informacji przed zawodami w Austrii nie było dyskusji o tym, żeby nie pojechać tam, bo obiekt nie leży zawodnikowi. Co zrozumiałe, chciał walczyć o jak najlepszy wynik i miał nadzieję, że będąc w niezłej formie od kilku tygodni przełamie się także w tamtym, nieszczęśliwym dla niego miejscu. Niestety, stało się zupełnie inaczej. "Zakasamy rękawy, podnosimy głowę i walczymy dalej" - pisał po Kulm jeszcze zmotywowany, żeby się podnieść Stoch. Teraz przeważa w nim złość i gorycz, choć nadziei na powrót do dobrego skakania stara się nie tracić. I to dlatego po weekendzie wróci do Polski odpocząć od skoków, a potem spokojnie potrenować.

Szturc zauważył błąd Stocha. "U niego akurat tak to działa"

- Oczywiście, to widać - mówi nam Jan Szturc, gdy pytamy o błąd wykonywany przez Stocha. - Przy odbiciu pozycja najazdowa Kamila jest z tyłu, troszkę niska, jeśli chodzi o biodro. Trenerzy mówią na to, że skoczek "odbija się z tyłu do przodu". Widać, że u niego akurat tak to działa - tłumaczy pierwszy trener Adama Małysza wciąż pracujący z młodymi zawodnikami w Wiśle Ustroniance.

- Nie jest to dobre i myślę, że przerwa, odpuszczenie startu w Lake Placid bardzo dobrze powinna wpłynąć na to, co wydarzy się później. Widać, że na razie się męczy, nie czuje się z tym dobrze i potrzebne są zmiany. Musi znów czuć nogi w odbiciu - dodaje szkoleniowiec.

"To nie jest wielki kryzys. Nie potrzeba ogromu zmian, a jedynie spokoju"

Zatem jak poskładać pogubionego technicznie skoczka? - Kilka treningów na małych obiektach i powinien odzyskać dobre czucie. Czasem w skokach wiele się zmienia w bardzo krótkim czasie. Kamil jest w miejscu, w którym skoro jeden skok mógł mu wszystko zburzyć, to teraz jeden skok może pomóc wszystko odbudować - uważa Szturc.

- Nie dziwię się, że w tak trudnych warunkach, jakie panowały w Willingen, a także po zawodach na skoczni Kulm, która mu nie leży, wszystko się Kamilowi posypało. Decyzja trenera Thomasa Thurnbichlera jest jednak słuszna, podjęta w dobrym momencie. Pozostaje 20 dni do pierwszego konkursu mistrzostw świata, można dać mu odpocząć i potrenować, a potem ewentualnie przywrócić na zawody do Rasnova w Rumunii. To będzie czas, kiedy Kamil będzie mógł to wszystko przepracować i wróci do formy - wskazuje.

Sytuacja jest bliźniacza do tej z zeszłego roku, kiedy Stoch został wycofany po kwalifikacjach do trzeciego konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Innsbrucku. Wtedy przydarzyła mu się jednak jeszcze kontuzja przed zawodami w Zakopanem, kiedy miał ponownie przystąpić do rywalizacji po kilkunastu dniach przerwy. W Pucharze Świata przed igrzyskami olimpijskimi w Pekinie pojawił się jednak tylko w Willingen, wówczas ostatnich zawodach poprzedzających wylot do Chin. Teraz, jeśli wróci, to w Rasnovie, czyli także ostatnich zawodach PŚ przed mistrzostwami świata w Planicy, główną imprezą sezonu.

- To nie jest wielki kryzys. Sytuacja z wycofaniem jest dość podobna, jak rok temu, ale najważniejsze, że nie potrzeba ogromu zmian, a jedynie spokoju. Ta przerwa pozwoli Kamilowi wyczyścić głowę, zresetować się bez startów. Jeśli będzie w odpowiedniej formie, to wróci w Rasnovie. Jeśli będzie potrzebował jeszcze chwili, to pewnie ją dostanie. W końcu celem jest dobry występ w Planicy - zaznacza Jan Szturc.

Runął system przemiany Stocha. Znów potrzebuje liściku sprzed igrzysk

I faktycznie, ważnym wątkiem przerwy Stocha będzie psychika. Praca w tej sferze wydawała się największym pozytywem, jaki dało się dostrzec u Polaka w tym sezonie. Po skokach przychodził uśmiechnięty, nawet gdy do podium mu brakowało - czasem mniej, czasem więcej. Nie usatysfakcjonowany, ale szukający pozytywów, zadowalający się nawet detalami. Mówił, że nauczył się cieszyć nawet tymi nieco gorszymi wynikami. Walczył ze swoją naturą - ambicją, która w poprzednich latach nie pozwalała mu akceptować praktycznie żadnego miejsca poza podium. Teraz ma podobnie, bo budzi się w nim Stoch, którego wszyscy znamy. I on chce być najlepszy, to normalne. Jednak powrót na szczyt, to zawsze stawianie kilku lub kilkunastu małych kroków, a nie jednego, czy dwóch dużych.

- Czasami od bycia na wysokim, a na najwyższym poziomie dzieli skoczka naprawdę niewiele. To są najdrobniejsze szczegóły, choćby minimalne przesunięcie się w pozycji najazdowej, które pozwoli sprawić, że coś nie będzie spóźnione, a trafione na progu, że będzie więcej energii. To wszystko daje taką pewność siebie. I w pewnych momentach, gdy bardzo pragnie się być na szczycie, to kończy się jako nieszczęśliwy, bo ciągle się szuka i chce, a im bardziej to się od niego oddala, tym bardziej się frustruje, denerwuje. Tak miałem do tej pory. Postanowiłem jednak odwrócić myślenie o 180 stopni i cieszyć się innymi, mniejszymi rzeczami: kibicami, byciem na skoczni, tym, że skaczę na wysokim poziomie, do którego wielu wciąż dąży - mówił Stoch nieco ponad miesiąc temu, podczas Turnieju Czterech Skoczni.

- Wciąż dojrzewam - śmiał się Stoch i kontynuował opis swojej mentalnej przemiany. - To bardzo złożony proces. Mamy kontakt z psychologiem, różne ćwiczenia, zadania, które dostajemy, bo największą pracę wykonujemy sami. Psycholog nigdy nie jest w stanie wejść do naszej głowy i ot tak zmienić nasze myślenie. Sami się na to przygotowujemy, musimy zmienić coś i uwierzyć, że to przyniesie korzystny efekt. Na to pozwala mi też doświadczenie, które gromadziłem. Żeby czasem wrócić do tego, co rzeczywiście działa, a nie brnąć w ślepą uliczkę - wyjaśnił.

Wydaje się, że Stoch teraz znalazł się w ślepej uliczce. - Po prostu ja sam daje sobie za dużo na głowę, mam bardzo dużo ambicji. Z każdym dobrym konkursem, czy dobrymi skokami sam sobie jeszcze dokładam, czasami nieświadomie i przychodzi taki moment, że zaczynam nagle osiągać gorsze rezultaty - mówił w wywiadzie dla Skijumping.pl po weekendzie w Willingen.

Pewność siebie, o której wspomniał miesiąc temu została utracona lub osłabiła się wraz z problemami z techniką. I to spowodowało efekt domina. Wygląda na to, że runął też niemalże cały system myślenia, jaki przygotował sobie skoczek. Teraz brzmi, jakby do tej pory dusił w sobie tę aż zbyt ambitną wersję siebie i właśnie stracił nad nią kontrolę. Panowanie nad własnymi myślami i umysłem w takiej sytuacji musi być niezwykle trudne i sam Stoch mówi, że nie zawsze da się je utrzymać. - W pierwszej połowie sezonu byłem bardzo zapobiegawczy, musiałem sam siebie trzymać w ryzach. Blokować się, żeby nie dawać ambicji pola do popisu. Wiem, że najpierw się muszę skupić na tym, co mam zrobić, a dopiero potem myśleć o ambicjach, czy celach wynikowych. Tylko że nie zawsze się tak da. A to, że bardzo chcę, wydaje mi się pozytywną cechą - wskazał.

Rok temu, gdy Stoch był już po okresie przerwy w startach, a przed igrzyskami w Pekinie, mówił dziennikarzowi Sport.pl Łukaszowi Jachimiakowi, że gdy opuszczał Turniej Czterech Skoczni spotkał go piękny gest. Od rodziny siedzącej niedaleko niego w samolocie dostał liścik ze słowami wsparcia, który później wszędzie z nim jeździł i że był dla niego jak "promyk nadziei". Trzeba liczyć na to, że taka iskierka, czym by nie była, znów się pojawi. Albo przez ten czas Stoch sam ją znajdzie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.