Decyzję w sprawie występu Kamila Stocha w Lake Placid podjął Thomas Thurnbichler - potwierdził to sam zawodnik w rozmowie ze Skijumping.pl. To austriacki szkoleniowiec w Eurosporcie jako pierwszy powiedział, że Stoch do USA nie leci.
Wydaje się, że to jedyny słuszny wybór. Tu zgadzają się Stoch, trenerzy, eksperci i kibice. Przykro oglądać trzykrotnego mistrza olimpijskiego w takiej formie, a jemu męczyć się na skoczni. Nikt nie chce, żeby bezradnie nie łapał się do kolejnych konkursów Pucharu Świata tak, jak w niedzielę na skoczni w Willingen, gdy w kwalifikacjach klapnął na zeskoku na dwie nogi, uzyskując tylko 100,5 metra.
Dlatego Thurnbichler pozwoli mu odpocząć od skoków tyle, ile będzie potrzebował. Następnie wróci do spokojnego treningu - najprawdopodobniej z trenerami bazowymi, z Zakopanego albo już po weekendzie Pucharu Świata w Lake Placid, gdy do Polski wróci sztab kadry narodowej z Thurnbichlerem na czele. Choć nie mamy wątpliwości, że po odpowiedniej analizie Austriak widzi problem i ma pomysły na jego rozwiązanie, a je przygotuje zarówno sobie, jak i tym, którzy mieliby przepracować okres pauzy w startach ze Stochem. Jeden z nich testował ze swoim zawodnikiem w niedzielę - skoczek określił to jako "ekstremalne podejście do skoku", bo tak właśnie miał czuć się na najeździe i w powietrzu. Niestety, nie zadziałało, choć Stoch przyznał, że i tego rozwiązania nie zastosował w pełni poprawnie.
Wiele osób z otoczenia kadry polskich skoczków dziwi jedno: jeszcze dwa tygodnie podczas treningów w Zakopanem po zawodach w Sapporo, Stoch miał nie tylko skakać na swoim poziomie, ale wręcz prześcigać nim Dawida Kubackiego i Piotra Żyłę. Czyli znalazł się w prawdopodobnie najlepszej formie od początku zimy. Gdzie to wszystko się zmieniło?
Wszystko zaczęło się od zawodów w Bad Mitterndorf. Na skoczni Kulm, na której zazwyczaj mu nie idzie, Stoch zajął 17. i 19. miejsce. Niby bez tragedii, ale zdecydowanie bardziej martwiły słowa skoczka. - Nie ma zabawy, jest mordęga i brak znalezienia złotego środka. Nie wytłumaczę tego, gdzieś się pogubiłem technicznie. Zatraciłem dobrą bazę, nie potrafię tego znaleźć - mówił wówczas w rozmowie z Eurosportem.
Stoch na Kulm często nie może przyzwyczaić się do tamtejszego najazdu. Źle dobrana pozycja przy jeździe w dół rozbiegu potem odbijała się na zachowaniu po odbiciu, w locie, a mamuty nie wybaczają błędów. Polak już wielokrotnie w karierze miał tam problemy, przez które tracił równowagę w technice swoich skoków. W Willingen problemy się tylko pogłębiły - w sobotnich zawodach Stoch zajął 25. miejsce, a dzień później do nich nie awansował, był 51. w kwalifikacjach.
- Gdybym nie pojechał na Kulm, to być może rozmawialibyśmy w zupełnie innym tonie - mówił Skijumping.pl Stoch w niedzielę. Według naszych informacji przed zawodami w Austrii nie było dyskusji o tym, żeby nie pojechać tam, bo obiekt nie leży zawodnikowi. Co zrozumiałe, chciał walczyć o jak najlepszy wynik i miał nadzieję, że będąc w niezłej formie od kilku tygodni przełamie się także w tamtym, nieszczęśliwym dla niego miejscu. Niestety, stało się zupełnie inaczej. "Zakasamy rękawy, podnosimy głowę i walczymy dalej" - pisał po Kulm jeszcze zmotywowany, żeby się podnieść Stoch. Teraz przeważa w nim złość i gorycz, choć nadziei na powrót do dobrego skakania stara się nie tracić. I to dlatego po weekendzie wróci do Polski odpocząć od skoków, a potem spokojnie potrenować.
- Oczywiście, to widać - mówi nam Jan Szturc, gdy pytamy o błąd wykonywany przez Stocha. - Przy odbiciu pozycja najazdowa Kamila jest z tyłu, troszkę niska, jeśli chodzi o biodro. Trenerzy mówią na to, że skoczek "odbija się z tyłu do przodu". Widać, że u niego akurat tak to działa - tłumaczy pierwszy trener Adama Małysza wciąż pracujący z młodymi zawodnikami w Wiśle Ustroniance.
- Nie jest to dobre i myślę, że przerwa, odpuszczenie startu w Lake Placid bardzo dobrze powinna wpłynąć na to, co wydarzy się później. Widać, że na razie się męczy, nie czuje się z tym dobrze i potrzebne są zmiany. Musi znów czuć nogi w odbiciu - dodaje szkoleniowiec.
Zatem jak poskładać pogubionego technicznie skoczka? - Kilka treningów na małych obiektach i powinien odzyskać dobre czucie. Czasem w skokach wiele się zmienia w bardzo krótkim czasie. Kamil jest w miejscu, w którym skoro jeden skok mógł mu wszystko zburzyć, to teraz jeden skok może pomóc wszystko odbudować - uważa Szturc.
- Nie dziwię się, że w tak trudnych warunkach, jakie panowały w Willingen, a także po zawodach na skoczni Kulm, która mu nie leży, wszystko się Kamilowi posypało. Decyzja trenera Thomasa Thurnbichlera jest jednak słuszna, podjęta w dobrym momencie. Pozostaje 20 dni do pierwszego konkursu mistrzostw świata, można dać mu odpocząć i potrenować, a potem ewentualnie przywrócić na zawody do Rasnova w Rumunii. To będzie czas, kiedy Kamil będzie mógł to wszystko przepracować i wróci do formy - wskazuje.
Sytuacja jest bliźniacza do tej z zeszłego roku, kiedy Stoch został wycofany po kwalifikacjach do trzeciego konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Innsbrucku. Wtedy przydarzyła mu się jednak jeszcze kontuzja przed zawodami w Zakopanem, kiedy miał ponownie przystąpić do rywalizacji po kilkunastu dniach przerwy. W Pucharze Świata przed igrzyskami olimpijskimi w Pekinie pojawił się jednak tylko w Willingen, wówczas ostatnich zawodach poprzedzających wylot do Chin. Teraz, jeśli wróci, to w Rasnovie, czyli także ostatnich zawodach PŚ przed mistrzostwami świata w Planicy, główną imprezą sezonu.
- To nie jest wielki kryzys. Sytuacja z wycofaniem jest dość podobna, jak rok temu, ale najważniejsze, że nie potrzeba ogromu zmian, a jedynie spokoju. Ta przerwa pozwoli Kamilowi wyczyścić głowę, zresetować się bez startów. Jeśli będzie w odpowiedniej formie, to wróci w Rasnovie. Jeśli będzie potrzebował jeszcze chwili, to pewnie ją dostanie. W końcu celem jest dobry występ w Planicy - zaznacza Jan Szturc.
I faktycznie, ważnym wątkiem przerwy Stocha będzie psychika. Praca w tej sferze wydawała się największym pozytywem, jaki dało się dostrzec u Polaka w tym sezonie. Po skokach przychodził uśmiechnięty, nawet gdy do podium mu brakowało - czasem mniej, czasem więcej. Nie usatysfakcjonowany, ale szukający pozytywów, zadowalający się nawet detalami. Mówił, że nauczył się cieszyć nawet tymi nieco gorszymi wynikami. Walczył ze swoją naturą - ambicją, która w poprzednich latach nie pozwalała mu akceptować praktycznie żadnego miejsca poza podium. Teraz ma podobnie, bo budzi się w nim Stoch, którego wszyscy znamy. I on chce być najlepszy, to normalne. Jednak powrót na szczyt, to zawsze stawianie kilku lub kilkunastu małych kroków, a nie jednego, czy dwóch dużych.
- Czasami od bycia na wysokim, a na najwyższym poziomie dzieli skoczka naprawdę niewiele. To są najdrobniejsze szczegóły, choćby minimalne przesunięcie się w pozycji najazdowej, które pozwoli sprawić, że coś nie będzie spóźnione, a trafione na progu, że będzie więcej energii. To wszystko daje taką pewność siebie. I w pewnych momentach, gdy bardzo pragnie się być na szczycie, to kończy się jako nieszczęśliwy, bo ciągle się szuka i chce, a im bardziej to się od niego oddala, tym bardziej się frustruje, denerwuje. Tak miałem do tej pory. Postanowiłem jednak odwrócić myślenie o 180 stopni i cieszyć się innymi, mniejszymi rzeczami: kibicami, byciem na skoczni, tym, że skaczę na wysokim poziomie, do którego wielu wciąż dąży - mówił Stoch nieco ponad miesiąc temu, podczas Turnieju Czterech Skoczni.
- Wciąż dojrzewam - śmiał się Stoch i kontynuował opis swojej mentalnej przemiany. - To bardzo złożony proces. Mamy kontakt z psychologiem, różne ćwiczenia, zadania, które dostajemy, bo największą pracę wykonujemy sami. Psycholog nigdy nie jest w stanie wejść do naszej głowy i ot tak zmienić nasze myślenie. Sami się na to przygotowujemy, musimy zmienić coś i uwierzyć, że to przyniesie korzystny efekt. Na to pozwala mi też doświadczenie, które gromadziłem. Żeby czasem wrócić do tego, co rzeczywiście działa, a nie brnąć w ślepą uliczkę - wyjaśnił.
Wydaje się, że Stoch teraz znalazł się w ślepej uliczce. - Po prostu ja sam daje sobie za dużo na głowę, mam bardzo dużo ambicji. Z każdym dobrym konkursem, czy dobrymi skokami sam sobie jeszcze dokładam, czasami nieświadomie i przychodzi taki moment, że zaczynam nagle osiągać gorsze rezultaty - mówił w wywiadzie dla Skijumping.pl po weekendzie w Willingen.
Pewność siebie, o której wspomniał miesiąc temu została utracona lub osłabiła się wraz z problemami z techniką. I to spowodowało efekt domina. Wygląda na to, że runął też niemalże cały system myślenia, jaki przygotował sobie skoczek. Teraz brzmi, jakby do tej pory dusił w sobie tę aż zbyt ambitną wersję siebie i właśnie stracił nad nią kontrolę. Panowanie nad własnymi myślami i umysłem w takiej sytuacji musi być niezwykle trudne i sam Stoch mówi, że nie zawsze da się je utrzymać. - W pierwszej połowie sezonu byłem bardzo zapobiegawczy, musiałem sam siebie trzymać w ryzach. Blokować się, żeby nie dawać ambicji pola do popisu. Wiem, że najpierw się muszę skupić na tym, co mam zrobić, a dopiero potem myśleć o ambicjach, czy celach wynikowych. Tylko że nie zawsze się tak da. A to, że bardzo chcę, wydaje mi się pozytywną cechą - wskazał.
Rok temu, gdy Stoch był już po okresie przerwy w startach, a przed igrzyskami w Pekinie, mówił dziennikarzowi Sport.pl Łukaszowi Jachimiakowi, że gdy opuszczał Turniej Czterech Skoczni spotkał go piękny gest. Od rodziny siedzącej niedaleko niego w samolocie dostał liścik ze słowami wsparcia, który później wszędzie z nim jeździł i że był dla niego jak "promyk nadziei". Trzeba liczyć na to, że taka iskierka, czym by nie była, znów się pojawi. Albo przez ten czas Stoch sam ją znajdzie.