Załamany Stoch dostał kartkę od nieznajomej i zaniemówił. "Czegoś takiego się nie spodziewałem"

Łukasz Jachimiak
- Z Turnieju Czterech Skoczni wracałem samolotem sam. A niedaleko siedziała pewna rodzina. Pani z tej rodziny podeszła do mnie, dała mi karteczkę, skinęła głową i odeszła. Ten liścik jeździ teraz ze mną wszędzie - mówi Kamil Stoch w długiej rozmowie ze Sport.pl. Trzykrotny mistrz olimpijski zaczyna swoje piąte igrzyska. W czwartek od godziny 13 treningi na skoczni normalnej w Pekinie.

Łukasz Jachimiak: Słyszałem, że mógłbyś być chorążym naszej olimpijskiej kadry, gdybyś uczestniczył w ceremonii otwarcia igrzysk. Nie żal ci, że nie poniesiesz biało-czerwonej flagi?

Kamil Stoch: Z jednej strony żal. Z drugiej strony nawet nie wiem czy ceremonia będzie przy kibicach czy przy pustych trybunach. Oczywiście i bez widzów na stadionie ceremonia będzie podniosła i zobaczą ją miliony ludzi w swoich telewizorach. Pewnie, że to byłby dla mnie zaszczyt, gdybym mógł w czymś takim uczestniczyć. Ale taka ceremonia trwa kilka godzin. Przez większość tego czasu się stoi. Dla sportowców z dyscyplin wytrzymałościowych to nie problem. Ale u nas chodzi o technikę i dynamikę. My musimy uważać, dla nas kilkugodzinne stanie tuż przed zawodami na pewno nie byłoby pozytywne.

Zobacz wideo Horngacher rozpętał prawdziwą wojnę tuż przed IO. "Perfidne zbliżenia"

A propos pozytywów - udział w ceremonii to chyba też pewne ryzyko covidowe?

- Jakieś zagrożenie jest, ale już tutaj, na igrzyskach, naprawdę znikome. Do wioski nie został wpuszczony nikt, kto miał chociaż podejrzenie zakażenia. Nawet niejednoznaczny test sprawia, że momentalnie się człowieka izoluje. Wszyscy tu non stop chodzą w maskach, wszyscy codziennie mają testy, wszyscy ciągle dezynfekują dłonie, a organizatorzy dezynfekują też powierzchnie wspólne. Dbają o każdy szczegół.

Aż do przesady, skoro Izabela Marcisz wpadła w taki poślizg na zdezynfekowanym korytarzu, że łapała się drzwi, żeby nie upaść.

- Nieźle! Trzeba uważać.

Jak psychicznie znosisz to ciągłe testowanie? Wypracowałeś sobie jakąś metodę, żeby się nie stresować czekaniem na wyniki? Umiesz o tym ciągle nie myśleć?

- Teraz już się denerwuję dużo mniej. Od momentu przyjazdu na igrzyska. Oczywiście cały czas mam to z tyłu głowy, ale to już nic przy tym, że jeszcze dwa tygodnie temu byłem kłębkiem nerwów. Bałem się testów i wyników. Chciałem czuć, że prawdopodobieństwo złapania pozytywnego wyniku jest mniejsze. Było spore, dlatego się stresowałem. Również w Willingen. Zwłaszcza że tam doszło jeszcze załatwianie wielu formalności związanych z wyjazdem. Było wypełnianie aplikacji i deklaracji, dogrywanie i koordynowanie wielu procedur ściśle określonych czasem, w którym to trzeba zrobić. Nie można się było skupić tylko na skakaniu. Całe przygotowania dały nam się w ostatnich dniach we znaki. Ale teraz, po przylocie na igrzyska, czuję się już naprawdę bezpieczny. Oczywiście nie przewidzę, jak będzie. Mogę ci mówić, że czuję się bezpieczny, a jutro mogę być pozytywny. Modlę się, żeby tak nie było!

Mika Kojonkoski nie pracuje już w Chinach. Kuriozalny sposób zwolnienia legendarnego trenera skoczkówLegendarny trener skoków do wzięcia. Czeka na oferty. "Było kilka telefonów"

Najtrudniej było ci pewnie wtedy, gdy pozytywne wyniki mieli najpierw Dawid Kubacki, a później Piotr Żyła? Byłeś z nimi na części tego treningu w Zakopanem, gdy podkręciłeś kostkę.

- Tak. Wtedy wszyscy się badaliśmy, jednym wyszedł wynik negatywny, innym pozytywny, a jeszcze innym niejednoznaczny. Takie sytuacje powodują niepewność. Nie ma sensu mówienie, że ja się czuję odporny, że mogłem to już tysiąc razy złapać, a nie złapałem. Takie mówienie nic dobrego nie przynosi. Ale wierzę, że uda mi się to ominąć, że będę mógł się cieszyć igrzyskami i że do końca sezonu będą mógł normalnie, w zdrowiu, skakać.

Kończąc tematy zdrowotne: czy z kostką jest już tak dobrze, że od pierwszych treningów w Pekinie będziesz przypominał sędziom, że jesteś stylistą na noty po 19,5, czy jednak będziesz lądował tak, by kostkę jeszcze pooszczędzać?

- Najpierw muszę wyczuć skocznię. Mam nadzieję, że zeskok będzie świetnie przygotowany. Warunki do tego są idealne, bo cały czas jest mróz i nie ma tu problemu ze śniegiem. Ale generalnie o tutejszej skoczni normalnej myślę całościowo, mając na uwadze, to co mi wszyscy mówiliście rok temu na mistrzostwach świata w Oberstdorfie. Wtedy dziennikarze powtarzali, że na normalnej skoczni mam przewagę, bo jestem stylistą, bo u mnie wszystko jest ładnie-pięknie i na tej normalnej to mi będzie łatwiej. A okazało się, że było mi bardzo trudno. Dlatego wolę być gotowy na wszystko, pracować i być maksymalnie skoncentrowanym, żeby skoki były od początku do końca takie, jakie być powinny.

Nie masz wrażenia, że 11 grudnia był dużo dawniej niż niecałe dwa miesiące temu? Od twojego podium w Klingenthal wydarzyło się u ciebie tyle, że emocjami można by chyba kilka sezonów obdzielić?

- Zdecydowanie tak jest! Od samego początku tego sezonu bardzo dużo się dzieje. Dla mnie ta zima jest roller coasterem emocji i przeżyć. Cóż, zbieram bardzo dużo doświadczeń.

W rozmowie ze skijumping.pl po konkursach w Willingen powiedziałeś, że dostałeś od ludzi bardzo dużo wsparcia, gdy szukałeś formy i leczyłeś kontuzję. Przytoczysz jakiś list, wpis, jakieś słowa, które zostały ci w głowie i w sercu?

- Naprawdę mnóstwo było dobrych wiadomości. Natomiast najbardziej przemówiła do mnie sytuacja z samolotu, którym wracałem z Turnieju Czterech Skoczni. Leciałem sam. A niedaleko siedziała pewna rodzina. Pani z tej rodziny podeszła do mnie, dała mi karteczkę, skinęła głową i odeszła. Na karteczce było napisane, że ta rodzina jest ze mną, że życzy mi wszystkiego dobrego i niezależnie od tego, jakie wyniki będę jeszcze osiągał, oni zawsze będą mi kibicować. Czegoś takiego się zupełnie nie spodziewałem! W tamtym momencie wracałem do domu z bardzo ciężką głową, wręcz z czarnymi chmurami w głowie. A to był promyk nadziei i promyk życzliwości, który się wlał w moje serce. Ten liścik jeździ teraz ze mną wszędzie.

Promyk życzliwości, ale też po prostu docenienie wszystkiego, co zrobiłeś. Wiesz, że w olimpijskich ankietach skoczków i skoczkiń jako inspiracja najczęściej pada twoje nazwisko?

- Nie wiedziałem. To bardzo miłe.

Ale trochę cię znam i myślę, że chciałbyś pokazać wszystkim, że jeszcze nie jesteś legendą. W galerii Kamiland chyba znalazłoby się miejsce na kolejną fajną pamiątkę z igrzysk olimpijskich?

- Legenda? Unikam myślenia i określania siebie w ten sposób. Legenda to dla mnie przede wszystkim coś przeszłego. Tak to odczuwam. A ja w dalszym ciągu jestem i czuję się czynnym sportowcem. Oczywiście to, co już osiągnąłem, jest piękną historią. Ale historią. A ja chcę jeszcze pisać coś nowego. I dopóki będę skakał na nartach, dopóki będę mógł robić to na najwyższym poziomie, dopóty będę walczył o najwyższe cele.

Składając ślubowanie w wiosce w Zhangjiakou, miałeś przed oczami jakiś szczególny obrazek ze swoich poprzednich igrzysk? Olimpijczykiem jesteś już piąty raz i ciekaw jestem czy twoje pierwsze skojarzenie z igrzyskami to pierwsze złoto z Soczi, ostatnie złoto z Pjongczangu, czy jeszcze coś innego.

- Powiem tak: jeszcze tydzień temu, a nawet jeszcze kilka dni temu jak słyszałem o igrzyskach, to zupełnie ich nie czułem. A nawet czułem zniechęcenie. Myślałem sobie: "Jezu, tyle tego wszystkiego trzeba zrobić, tyle jest ograniczeń i wyrzeczeń, a jeszcze ten sezon idzie, jak idzie". No naprawdę tak średnio się na to wszystko zapatrywałem. Ale jak już tu dolecieliśmy, to całkiem mi się zmieniło. Już podróż była dobra. A zakwaterowanie, aklimatyzacja, pierwsze wrażenia co do organizacji - to wszystko wlało we mnie dużo energii. Jest radość, że tu jestem, mam wielką chęć skakania, bardzo się cieszę, że po prostu mogę tu być, że na to zapracowałem, ale też, że mam szczęście. Wiem, że są sportowcy, którzy zapracowali, a nie mogą tu być i wystartować. Ja doceniam to, co mam. I z każdym dniem, z każdą godziną, mam w sobie więcej radości i chęci do skakania.

Viktor PolasekDramat skoczka przed konkursem IO. "Jestem zdruzgotany"

Zdecydowanie możesz czuć wdzięczność, że jesteś na igrzyskach, gdy popatrzysz choćby na historię najlepszej w tej chwili skoczkini świata, Marity Kramer [jedna z najlepszych skoczkiń w historii, liderka PŚ i faworytka do złota nie pojechała do Pekinu przez pozytywny wynik testu na koronawirusa].

- Otóż to. Bardzo jej współczuję. I pozdrawiam wszystkich sportowców, którzy są w podobnej sytuacji. Wiadomo, że my się musimy skupić na sobie, ale jednak myśli uciekają do sportowców, którzy mają ogromnego pecha. Trzeba ich wesprzeć chociaż dobrym słowem. Mógłbym powiedzieć, że moim zdaniem igrzyska w czasie pandemii nie powinny się odbywać. Że to wypaczanie rywalizacji, bo ktoś jest w świetnej formie, czuje się dobrze, a wychodzi mu pozytywny test i zostaje w domu. I kolejną szansę będzie miał dopiero za cztery lata.

Albo nigdy.

- Tak, niektórzy już nie dotrwają. Ale z drugiej strony będąc tutaj, czując tę atmosferę, mając już na sobie strój reprezentacji Polski i widząc innych sportowców w tych strojach oraz mając w sobie chęć poznania nowego obiektu, który widziałem tylko na obrazkach, bardzo chcę, żeby to wszystko się odbyło. To jest takie rozdwojenie.

Zrozumiałe rozdwojenie. Przecież igrzyska to coś na co wy pracujecie, to ważna część waszego życia i nagle miałoby się to po prostu nie odbyć?

- No tak. To jest druga strona medalu. Strasznie to wszystko jest trudne do pojęcia. Ale jakoś wszyscy musimy sobie z tym poradzić.

Wróćmy do twoich olimpijskich wspomnień. Masz jakiś obrazek, który w głowie wyświetla się jako pierwszy, gdy słyszysz hasło "igrzyska"?

- Pewnie, że mam takie wspomnienia. Najlepsze są z Soczi. Nie tylko dlatego, że tam miałem najlepsze wyniki [dwa złote medale]. Tam była najlepsza atmosfera, tam spotykałem świetnych ludzi, tam świetnie wszystko funkcjonowało organizacyjnie. Muszę powiedzieć, że teraz w Pekinie jestem też pod ogromnym wrażeniem. I szczerze mówiąc, mam nadzieję, że stąd wywiozę jeszcze lepsze wspomnienia.

To już wojna. Stoch bezlitośnie o zachowaniu Horngachera. Jak nie onTo już wojna. Stoch bezlitośnie o zachowaniu Horngachera. Jak nie on

To na koniec pomówmy o wojnie. Sprzętowej. Oceniając protesty Stefana Horngachera z Willingen, powiedziałeś grupce polskich dziennikarzy w Pekinie, że wasz były trener zachował się dziecinnie, jak w przedszkolu, gdzie się donosi, że ktoś podebrał kredki. Horngacher cię wkurzył? Rozczarował?

- Nie. Absolutnie. Nie chcę tego roztrząsać. Moim zdaniem zagłębianie się w ten temat jest bez sensu. Stało się, jak się stało. Zrobił to, co zrobił. A ja powiedziałem, co myślę. Moim zdaniem takie donoszenie, takie podchody, to wszystko nie powinno mieć miejsca. Ale ja rywalizuję na skoczni i to jest mój cel. Z drugiej strony można zrozumieć Stefana, że broni interesu swojej drużyny i robi wszystko, żeby im było najlepiej. No i zrobił tak, jak zrobił.

Z ulepszonych butów na igrzyskach nie skorzystacie. Myślisz sobie "kurczę, ale szkoda, bo naprawdę były super!"?

- Uważam, że mamy naprawdę bardzo dobry sprzęt. Taki, który daje nam możliwość rywalizacji o najwyższe cele. Przede wszystkim to my, zawodnicy, musimy wykonać robotę, a dopiero wtedy sprzęt może nam pomóc. Uważam, że naprawdę mamy sprzęt, który umożliwia nam realizację celów.

Życzę ci takiej realizacji. Jeśli osiągniesz sukces w Pekinie, to dla reżyserów z Hollywood nawet tylko ten jeden sezon z twojej kariery byłby jak gotowy scenariusz na hit.

- Ha, ha! Co ci mam powiedzieć? Niech się tak stanie. Amen!

Więcej o: