To nie miało prawa się udać. A jednak! Choć Korona Kielce w rundzie jesiennej zdobyła tylko 13 punktów i była zagrzebana w strefie spadkowej, wiosną pod wodzą Kamila Kuzery zaliczyła fantastyczny marsz po utrzymanie. Stworzyła u siebie prawdziwą twierdzę, zdobywając tam aż 22 punkty na 27 możliwe, a że w sumie osiągnęła w rundzie wiosenną szósty wynik całej ligi (28 punktów), to koniec końców finiszowała na 13. pozycji, spychając w ostatnich kolejkach do strefy spadkowej Wisłę Płock.
Kamil Kuzera: Nie, nie. To było trudne zadanie, ale nie byłem w tej sytuacji sam. Miałem sztab, który stworzył nam warunki, żebyśmy mogli się rozwijać. Wielu ludzi nie wierzyło, że to może się udać i zdaję sobie z tego sprawę, ale równie wielu nas wspierało i wspólnie daliśmy radę.
Praktycznie co tydzień graliśmy finał i to obciążenie psychiczne było duże, ale zrobiliśmy to. Ciężka praca, która wykonaliśmy, przekuła się na to, jak ta drużyna prezentowała się na boisku. Wygrywała, ale też grała w piłkę. Widać, że ten zespół chce się rozwijać i to zamierzamy utrzymać.
To zawsze jest trudne. Tym bardziej że po raz pierwszy wchodziłem w takiej sytuacji do zespołu. Z drugiej strony wszyscy byliśmy zdeterminowani, żeby uratować się przed degradacją. Cieszę się, że z perspektywy czasu ta decyzja okazała się słuszna.
Widziałem, że ten zespół czuje nową energię, ale też trochę patrzył na mnie jak na ufoludka, gdy przez cały czas, na każdym kroku powtarzałem, że wszystko jest w naszych rękach i musimy być świadomi tego, co robimy. To była ciężka praca, bo naprawdę musieliśmy zacząć od podstaw. Dlatego też ważne było, żeby od wszystkich ludzi w klubie wychodziło jedno przesłanie: „Damy radę!". Mimo wszystkich przeciwności musieliśmy w to wierzyć i ciężko na to zapracować, bo nikt nam prezentów nie zamierzał rozdawać. Tylko wtedy mieliśmy szansę zrealizować nasz cel. Trzeba było zrobić wszystko, żeby przede wszystkim być uczciwym wobec samych siebie. W ten sposób się budowaliśmy na co dzień.
Szczerze mówiąc, po tych spotkaniach miałem zupełnie różne wrażenia. Po meczu z Wartą wiedziałem, że sam zawaliłem ten mecz i to z mojej winy ten zespół tak wyglądał. Nie bałem się tego przyznać także przed zespołem. Wszedłem do szatni i powiedziałem, że to moja wina. Zespół bardzo chciał to spotkanie wygrać, ale ja w pewnych kwestiach przekombinowałem. W przypadku meczu z Lechem widziałem w zespole ogromną determinację i chęć gry w piłkę, natomiast Lech okazał się dla nas nie do ruszenia. Piłkarsko nas zniszczył. Mimo to powiedziałem zespołowi, że jestem dumny, ale czasami trzeba uznać wyższość przeciwnika. Tego dnia zrobiliśmy wszystko, jednak przeciwnik okazał się wyraźnie lepszy. To nie wstyd, czasami trzeba to uszanować i pracować dalej.
Spotkanie z Miedzią Legnica u siebie. To był taki mecz, przed którymś już coś zrobiliśmy, wszyscy oczekiwali od nas łatwego zwycięstwa, ono miało być naszym obowiązkiem. Ale ja wiedziałem, że to nie będzie proste. Gdybyśmy tego meczu nie wygrali, mielibyśmy duże kłopoty – mentalne i punktowe. Ta wygrana była przeskoczeniem przeszkody, po którym mogło być już tylko lepiej. To była dla nas duża pułapka, w którą jednak nie wpadliśmy. Dźwignęliśmy to.
Mentalność była kluczowa, natomiast musieliśmy też zmienić całą organizację naszej gry. Pod tym względem też trzeba było trafić do świadomości piłkarzy. Nie mogliśmy być nijacy, nie mogliśmy wychodzić na kolejne mecze bez planu, myśląc, że po prostu się uda. No nie, trzeba było to ciężko wypracować i cały zimowy okres przygotowawczy to było ścieranie się z zespołem, bo zaczęliśmy od absolutnych podstaw piłki nożnej. Wiedzieliśmy jednak, że to dołoży cegiełkę do tego, byśmy byli lepsi. Myślę, że to było kluczowe, by zawodnicy byli tego świadomi i odpowiedzialni w tym, co robimy. Zdawaliśmy sobie sprawę, jak długa i kręta droga przed nami, jakie popełniamy błędy, przez co tracimy bramki, co robimy z piłką, bez piłki…
Takie rzeczy po prostu widać. Z jednej strony czujesz, jak ludzie cię wspierają, a z drugiej widzisz, że niektórzy czekają na twoje potknięcie i w ciebie nie wierzą. My jednak potrafiliśmy na to dobrze zareagować. Na nas zadziałało pozytywnie.
Nasz stadion jest naszym domem, w którym czuliśmy wielkie wsparcie kibiców. Wewnętrznie wiedzieliśmy o tym, że aby się utrzymać, musimy przede wszystkim świetnie punktować u siebie i jak najmniej przegrywać na wyjazdach. Dzisiaj mogę o tym powiedzieć głośno, bo również w sztabie liczyliśmy, że jeśli będziemy wygrywać u siebie, to na wyjazdach trzeba będzie np. wygrać jeden mecz i zdobyć tylko punkty, które dadzą nam spokój.
A zwycięstwo wyjazdowe i wysoki poziom sportowy na boisku przyszły w decydującym dla nas momencie. Przed meczem z Widzewem widziałem ogromne zaangażowanie, wielką chęć gry, ale też dużo nerwów. I to mimo że z tą presją graliśmy już naprawdę długo. Widziałem reakcje zawodników, już po tym jak rozmawialiśmy, że wszystko jest w naszych rękach i będzie dobrze. Sam przed pierwszym gwizdkiem byłem spokojny, bo widziałem, jak ten zespół jest zdeterminowany.
Tak to wyglądało. Widziałem przed tym meczem dużo nerwów, ale przez cały tydzień, który przed tym przepracowaliśmy, widać było ogromną koncentrację i pozytywne chciejstwo. Nerwy udało nam się szybko opanować również dzięki szybkiej reakcji sztabu. Widzieliśmy, że żadne krzyki nam nic nie dadzą i trzeba to wszystko stonować, uspokoić. Trzeba było powiedzieć chłopakom, że wszystko będzie dobrze, a oni wyszli na boisko i pokazali, że naprawdę potrafią grać w piłkę. Kontrolowaliśmy ten mecz w stu procentach i pomimo równolegle toczących się innych spotkań, mogłem siedzieć na ławce totalnie spokojny, wiedząc, że tego dnia nie ma prawa stać się nam nic złego.
Dlatego nie zamierzam chwalić zawodników za to, że byli zaangażowani. Dzisiaj w piłce nożnej trzeba być pod tym względem przygotowanym na 200 proc. i tyle! To nie jest zaleta, to obowiązek. Zawsze musisz być pod tym kątem przygotowany do zawodu, przeciwnik cię nie może w tym zdominować. Jeśli to będziesz miał, to będzie duża szansa, że pokażesz to, co potrafisz z piłką. Podsuwaliśmy jako sztab zawodnikom to, co chcemy robić z piłką i bez niej, bo obie rzeczy są równie ważne. Szczególnie na tym drugim polu wciąż jeszcze wiele pracy przed nami. Potrafimy nieźle radzić sobie z piłką, ale mamy swoje problemy z pozycjonowaniem się na boisku. Gdy to nam z kolei wychodzi, trzymamy się naszych założeń taktycznych, to to się z przyjemnością ogląda. Z piłką wszystko zależy od ciebie, ale bez niej musisz się trzymać planu i wszystkie ogniwa muszą się spinać.
Dla mnie najważniejszy jest zespół. I wszyscy dobrze o tym wiedzieli, że nie będę stawiał jednostek ponad drużynę. Wydarzyły się pewne rzeczy, przez które z Bartka zrezygnowaliśmy, natomiast dopiero co rozmawialiśmy o tym z dyrektorem Golańskim, że choć Bartek jest negatywnym bohaterem tego wszystkiego, to wciąż jest naszym zawodnikiem. Na pewno nie jest mu łatwo, trzeba go zrozumieć i wesprzeć, bo on też jest tylko człowiekiem. A w piłce nożnej niewiele potrzeba, żeby to, co złe, w końcu się odmieniło. Tego też Bartkowi po ludzku życzę.
Bartek jest naszym zawodnikiem, dlatego będziemy się z nim spotykać i rozmawiać, by znaleźć odpowiednie rozwiązanie w tej sytuacji dla nas wszystkich. Na razie na nic się nie zamykamy, bo Bartek potrzebuje wsparcia, a w takich okolicznościach nie można go zostawiać samego.
To dobre pytanie. Wszyscy musimy się określić, czego my naprawdę chcemy. Wiem, jak wiele osób Korona w tym mieście jednoczy. Wiem też, jak wiele dla nich znaczy. Jeśli pozostaniemy w takiej pozycji, w jakiej jesteśmy dzisiaj, i nie będziemy chcieli się rozwijać, to znowu będziemy mieli problemy. Wszyscy jesteśmy tego świadomi, mamy jeszcze kilka dni, bo za dwa tygodnie wracamy do pracy, ale musimy wracać z czystymi głowami i z chęcią rozwijania klubu. Jeśli się zatrzymamy, to będzie początek naszego końca. Mam nadzieję, że wszyscy są tego świadomi. Potrzeba wyjaśnienia pewnych kwestii, ale wierzę, że to nastąpi i będziemy mogli iść do przodu.
Każdy widzi, jak ważną rolę w życiu kielczan odgrywa Korona. Widać to po ostatniej frekwencji. Każdy chce być z Koroną, a dla takiego miasta, jak nasze, jest to duże wyróżnienie być w ekstraklasie i móc w niej namieszać. Wszystkie ręce na pokład.
Widzę tu jedną kluczową rzecz, której nie widziałem od dawna. Wychodzę na ulice Kielc i widzę dzieciaki biegające w koszulkach Korony, krzyczące, że chcą być tym czy innym jej piłkarzem. To jest budujące.
Jest Szykawka, Ronaldo, nieśmiertelny Kiełb… Jest wiele nazwisk, które padają! Najważniejsze jest to, że chcemy się z Koroną utożsamiać. Mamy Nono, który jest malutki, ale serducho ma tak wielkie, że ludzie go tu uwielbiają. Tworzy się coś fajnego i musimy iść w tym kierunku.
Po wywalczeniu utrzymania mój kontrakt automatycznie przedłużył się na kolejny sezon, więc o to kibice mogą być spokojni.
Tak to wyglądało, ale wiem, że to, w jakim miejscu jestem obecnie, zawdzięczam również w dużej mierze trenerom, z którymi dane mi było współpracować. Maciej Bartoszek, Leszek Ojrzyński, Dominik Nowak, Mirosław Smyła – to naprawdę fantastyczni ludzie i dobrzy trenerzy. Wiedza i doświadczenie, które przy nich zdobyłem, są bezcenne. Bardzo to sobie cenię, dlatego nie mogę mieć pretensji. Uważam, że dzięki temu dzisiaj jestem mądrzejszy i wierzę, że moi asystenci będą mogli to samo powiedzieć o sobie po współpracy ze mną.
Bo zmieniło się praktycznie wszystko. Wymagam od zespołu na treningach i w meczach maksymalnie dużo, natomiast odczuwam to tak, że gdy zawodnik wychodzi na boisko, musi mieć spokój, a także gościa, który stoi z boku i ten spokój mu daje. Uważam, że jakiekolwiek nerwy czy frustracja z mojej strony nie są tu potrzebne. Aczkolwiek przyznaję – czasem nie jest łatwo utrzymać to wszystko na wodzy, jednak tak właśnie to odczuwam i to przekazuje zespołowi.
Wiem, że to jest odpowiednia droga, potrzebna moim zawodnikom. W dodatku po sobie wiem, że jeśli człowiek da się wciągnąć w jakieś niepotrzebne nerwy i przestaje siebie kontrolować, to nie jest w stanie kontrolować tego, co się dzieje między 22 facetami na boisku.
Myślę, że pasji i energii nie brakuje nikomu, ale faktycznie pojawił się nowy trend. Jako całe środowisko chcemy się zmieniać, chcemy się rozwijać, a do tego pojawia się element rywalizacji. W poniedziałek na Gali Ekstraklasy stałem obok Dawida Szulczka i sobie trochę porozmawialiśmy. Na sam koniec powiedziałem mu: „w przyszłym sezonie w końcu cię trafię", bo ostatnio przegraliśmy z Wartą oba mecze. Myślę, że ta wewnętrzna rywalizacja, ale z uśmiechem i przekąsem, to coś pozytywnego. Tego się musimy trzymać.
Haha, mam inny temat pracy, ale także dotyczy Korony i jej funkcjonowania. Niedługo w końcu do niej siądę, bo ostatnio nie było na to czasu. Ale to byłby fajny temat. W Szkole Trenerów, na ostatnim zjeździe uczestników kursu UEFA Pro, czułem, że ta cała grupa jest ze mną i mi kibicuje.
Wiele zależy od rozmów, o których już wspomniałem. Ja mogę sobie stawiać cele, ale co z tego, jeśli nie będzie nas na nie po prostu stać? Pieniądze odgrywają ogromną rolę w futbolu i od nich zależą realia, w których będziemy się obracać. Dzisiaj zdobyliśmy swoje mistrzostwo, ale wciąż musimy być czujni, bo zatrzymanie się w rozwoju będzie początkiem naszego końca. Każdy trener chciałby mieć więcej jakości w swoim zespole, ale trzeba też mierzyć siły na zamiary.
Oczywiście, mam swoje marzenia. Nawet w roli piłkarza nigdy nie zdarzyło mi się grać w Lidze Mistrzów. Dzisiaj mam 40 lat i chcę iść po swoje marzenia! Chcę rozwijać siebie i klub, a wtedy kto wie – może te marzenia okażą się możliwe do spełnienia?