W końcówce sezonu 2022/23 Jesus Imaz, jeden z najlepszych zawodników w ekstraklasie, zapisał się w historii Jagiellonii Białystok. 32-letni Hiszpan, który w Jadze gra już 4,5 roku, został jej najlepszym strzelcem w historii występów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Z 55 bramkami Imaz wyprzedził pod tym względem Tomasza Frankowskiego (53), a sam "Franek" w sesji zdjęciowej zorganizowanej przez klub przekazał mu symboliczną "koronę", mianując hiszpańskiego napastnika "królem Jagiellonii".
W wywiadzie ze Sport.pl Jesus Imaz, otwierając się bardziej niż kiedykolwiek, podsumowuje okres spędzony w Białymstoku, mówiąc o lepszych i gorszych chwilach, a także o aktualnej sytuacji swojej drużyny.
Jesus Imaz (piłkarz Jagiellonii Białystok): Haha, jak uważasz! To był naprawdę miły moment. Pobicie tego rekordu nie było łatwe, ale jestem szczęśliwy, że to mi się udało i jestem częścią historii Jagiellonii. Postaram się wyśrubować ten rekord jak najbardziej.
Szczerze? Nie. Podpisałem wtedy długi kontrakt, ale nie myślałem, że będę w takim momencie, w jakim jestem obecnie. Gra w Polsce była moim pierwszym zagranicznym etapem w karierze – najpierw była Wisła Kraków, teraz jest Jagiellonia. Z Wisły odszedłem w dużej mierze z przyczyn ekonomicznych i trafiłem do klubu, który walczył wówczas o mistrzostwo Polski. Chciałem zdobyć jakieś trofeum, ale przez te lata wiele się wydarzyło. Klub mocno się zmienił, ale mimo tego wszystkiego naprawdę cieszę się, jak to wszystko dla mnie potoczyło.
Coś mi się obiło o uszy… Przede wszystkim to, że Jagiellonia chciała przede wszystkim Martina Kostala, potem chciała nas obu, a jeśli nie przyszlibyśmy obaj do Białegostoku, to nie przyszedłby do Jagiellonii żaden z nas…
Tak, to prawda. Miałem ofertę z Ferencvarosu, ale chwilę później pojawiła się oferta z Jagiellonii. Spotkałem się z władzami Wisły, które powiedziały mi wprost: „Chcemy cię sprzedać, bo potrzebujemy pieniędzy". Nie miałem z tym problemu, chciałem pomóc klubowi. Skończyło się tak, że obaj z Martinem trafiliśmy tutaj, do Białegostoku.
Przechodząc do Jagiellonii wielu mi mówiło, że to właśnie Martin był priorytetem, a ja przychodzę z nim. Ja jednak znałem swój poziom i wiedziałem, że będę tutaj grał i jestem w stanie dać temu klubowi naprawdę wiele.
Powiem więcej, to była dla mnie dodatkowa motywacja, żeby pokazać pełnię swoich umiejętności. Chciałem pokazać, że tak stawiając sprawę, się pomylono. Wyszło całkiem nieźle, prawda? Zarówno dla mnie, jak i dla Jagiellonii.
Czuję się tutaj jak w domu. Kibice mnie lubią, klub także, a ja odwdzięczam się za to swoją postawą na boisku. Myślę, że w ten sposób wywalczyłem sobie ten szacunek. Mam jeszcze dwa lata kontraktu i zobaczymy, co wydarzy się później.
Haha, skoro udało się zostać najlepszym strzelcem w historii Jagiellonii w ekstraklasie, to teraz trzeba gonić Flavio Paixao (najskuteczniejszy obcokrajowiec w historii ligi – red.). Oczywiście, będzie to bardzo trudne, bo strata jest spora, ale spróbuję. Dlaczego nie?
Myślę, że zdążyłem pokazać, że w każdym sezonie dla Jagiellonii strzelam minimum dziesięć goli. Tylko raz miałem ich mniej – w poprzednim sezonie zdobyłem dziewięć bramek, będąc przez pół roku kontuzjowanym. Udowodniłem, że jestem pod tym względem w lidze regularny i taki też chcę być w kolejnych latach.
Oczywiście, dobrze mi się tu występuje, choćby ze względu na mój styl gry i rozumienia piłki. Widać to po liczbach.
Wszyscy czujemy się tu bardzo komfortowo. Mamy wszystko, czego nam potrzeba. Zarówno żona, jak i synek, a to jest dla nas bardzo ważne. W przeciwnym razie myślałbym o transferze i przeprowadzce, ale tak nie jest.
Haha, jeśli zostaniemy tu na dłużej, to kto wie! Na pewno go zapytam, czy chce grać w piłkę, a wtedy jest to niewykluczone.
Oj tak, to mój największy kibic, razem z moim synkiem. Zawsze mnie wspiera, zawsze jest ze mną. Gdy wracam do domu po porażce, stara się wyciągać jakieś pozytywy i pomaga mi w trudnych momentach. Mam pod tym względem wielkie szczęście, bo nie wymusza przy tym zmiany jakiejś decyzji dot. kariery, tylko zawsze mówi, że gdziekolwiek pójdę, ona idzie razem ze mną. Oczywiście, były też oferty, które rozważaliśmy wspólnie i podejmowaliśmy decyzję, np. że przeprowadzka do danego kraju nie będzie dobrym rozwiązaniem. Ale nigdy nie stawia mnie pod ścianą, nie zamyka żadnych drzwi na siłę, a zawsze mnie wspiera.
Na pewno! Szczególnie w trudnych momentach, bo potrafi też odsunąć moje myśli od piłki, co wcale nie jest łatwe.
Prawdę mówiąc, tak. To było sześć miesięcy, w trakcie których nie grałem tyle, ile chciałem. Trener w dodatku mówił mi jedno, a potem w praktyce, na boisku wychodziło co innego. Nie będę ukrywał, myślałem wówczas o odejściu, rozważaliśmy to z rodziną. Myślę, że nie do końca było w porządku to, że najlepszy strzelec drużyny nie zawsze grał w podstawowym składzie. Na moje szczęście, latem nastąpiła zmiana trenera, przyszedł Bogdan Zając i szczerze porozmawialiśmy o mojej sytuacji. Powiedziałem mu, że za mną nie najlepszy okres i myślę o zmianie klubu. On powiedział mi wówczas "Zostań, będziesz dla mnie ważnym piłkarzem". Po tej rozmowie zdecydowałem się zostać, a reszta jest historią.
Chciałem grać. I myślę, że zasługiwałem na to ze względu na moje liczby. U trenera Petewa nie było tak, jak tego chciałem, ale trener Zając szybko pokazał, że naprawdę mi ufa, a ja mogłem się skupić tylko na swojej postawie na boisku, odwdzięczając się kolejnymi bramkami i asystami. Wróciła mi radość z piłki.
Tak. Nawet poprzedniego lata, gdy kończył mi się kontrakt i miałem różne oferty, wiedziałem, że jak Jagiellonia mi da to, czego oczekiwałem, to będę tu grał dalej. Chodziło przede wszystkim o długi kontrakt i stabilizację, bo w tematach finansowych doszliśmy do porozumienia. Tak też się stało.
Przez cały czas moim celem tutaj jest zdobycie jakiegoś tytułu. W moim pierwszym sezonie byliśmy tego bliscy – graliśmy w finale Pucharu Polski. A jak nie, to chciałbym wystąpić w europejskich pucharach, bo nie jestem zawodnikiem, który przyjeżdża na trening, kończy go, jedzie do domu i go zupełnie nic nie interesuje. Jestem ambitny, mam swoje cele i chciałbym, żeby w klubie było podobnie. Na starcie każdego sezonu chcę grać o tytuły, przede wszystkim Puchar Polski, bo oprócz zdobycia trofeum jest to też najszybsza droga do gry w Europie.
Oj tak... Zawsze, gdy gram w Pucharze Polski, przypomina mi się tamten dzień. Przegraliśmy po golu w ostatniej minucie, to było trudne do przełknięcia, tym bardziej, że uważam, że w tamtym meczu byliśmy zespołem lepszym. Powinniśmy zapewnić sobie zwycięstwo jeszcze zanim doszło do tej nerwowej końcówki, gdy Lechia strzeliła najpierw nieuznanego gola, a następnie już prawidłowego i zwycięskiego. Sami mieliśmy naprawdę dobre okazje przy stanie 0:0, a koniec końców ten puchar, a wraz z nim szansa na grę w europejskich pucharach, wymsknęły nam się z rąk.
Cóż, mimo wszystko byliśmy w nich drudzy i to zostanie mi w pamięci, ale zdecydowanie bardziej wolałbym zdobyć puchar.
I to jak! Myślę, że my wszyscy przeżywaliśmy mocno tę porażkę. To był dla nas potężny cios, po którym drużyna zupełnie się zmieniła. Zaczęliśmy przegrywać, nie byliśmy tym samym zespołem, co wcześniej.
Na szczęście, teraz możemy powiedzieć, że zostajemy na dłużej w ekstraklasie, i skupić się na kolejnym sezonie. Chciałbym, abyśmy mogli w nim powalczyć o jak najwyższe cele. Wiem, że klub ma swoje problemy, ale wierzę, że uda się stworzyć tutaj silny zespół, który powalczy o czołową szóstkę i przede wszystkim o Puchar Polski, bo tu możemy w sześć meczów wywalczyć trofeum i przepustkę do europejskich pucharów.
Bez dwóch zdań. Zespół będzie tego potrzebował, ale nie zapominajmy też, że wielu piłkarzom kończą się kontrakty. Wierzę, że mimo tego w przyszłym sezonie będziemy silniejsi i zdołamy grać o zdecydowanie wyższe miejsca niż obecnie.
Myślę jednak, że gdyby więcej zawodników zostało, to byłoby z większą korzyścią dla nas. Wszystko dlatego, że się znamy, a przykładem takiej pozytywnej stabilizacji jest Raków – drużyna, która przeszła drogę od drugiej ligi do ekstraklasy, a w czwartym sezonie w niej została mistrzem Polski. A nie brakowało tam zawodników, którzy grali w tym zespole jeszcze w pierwszej lidze. Kontynuacja tego projektu mogłaby być dla nas korzystna, bo uważam, że wymiana co sezon trenera i dziesięciu zawodników niczego dobrego nie przyniesie. Stworzenie i zgranie zespołu wymaga czasu, dlatego myślę, że dobrze by było, gdyby część z tych zawodników, którym kończą się kontrakty, jak Tomas Prikryl czy Israel Puerto, jednak z nami zostali. Znają tę drużynę i klub, dają z siebie wszystko na boisku, mają odpowiednie doświadczenie, by móc od początku nowego sezonu na nich liczyć.
To prawda, tym bardziej że kilka dni po odpadnięciu z Pucharu Polski pojechaliśmy do Warty Poznań i tam również przegraliśmy po bardzo złej grze. Bardzo długo nie potrafiliśmy wygrać na wyjeździe. Drużyna ewidentnie nie potrafiła się pozbierać, trenerowi Stolarczykowi też się nie udawało nas przywrócić na dobrą drogę. Obraliśmy bardzo zły kurs, z którego zejście kosztowało nas bardzo wiele i przez który musieliśmy mocno walczyć o utrzymanie, co w takim klubie jak Jagiellonia nie powinno się zdarzać. Na szczęście, wszystko skończyło się szczęśliwie i teraz trzeba zrobić wszystko, aby to się nie powtórzyło w przyszłym sezonie.
Nie ma co ukrywać – wiedzieliśmy, że to może się zdarzyć, bo nie wygrywaliśmy wielu meczów. W niewytłumaczalnie wielu spotkaniach potrafiliśmy wyjść na prowadzenie, a potem i tak tracić punkty. Nie potrafiliśmy też dobrze zareagować na niepowodzenia. W takich okolicznościach musisz brać nawet najgorszy scenariusz pod uwagę, ale na każdy mecz wychodziliśmy po zwycięstwo, by móc wyrzucić z szatni to złe uczucie. W walkę o utrzymanie było zaangażowane wiele zespołów, jeden – dwa dobre mecze potrafiły odmienić sytuację, ale nie będę kłamał – w szatni obawialiśmy się tego, że spadniemy.
Nie czułem się z tym dobrze, bo z trenerem Stolarczykiem pracowaliśmy jeszcze w Wiśle i mamy naprawdę dobre relacje, ale potrzebowaliśmy zmiany, bo trzeba było odwrócić zły trend, w którym się znaleźliśmy. A gdy sprawy nie idą tak, jak się tego oczekuje, to w piłce nożnej zazwyczaj pierwszy za to płaci trener. Przyszedł trener Adi, młody trener, z wielkimi chęciami i pasją, który robił wszystko, aby nam pomóc. Poczuliśmy, że możemy na niego liczyć, a on na nas. I to wszystko poskutkowało, zaczęło nam iść znacznie lepiej. Nie miał wiele czasu na pracę, bo przyszedł w trakcie ligi, a od razu potrzebowaliśmy zacząć zwyciężać. Udało się to nawet na wyjeździe, po raz pierwszy w sezonie, mimo że musieliśmy odwrócić wynik od 0:2. Zrobiliśmy krok do przodu, bez dwóch zdań.
Kiedy przychodzi nowy trener, to siłą rzeczy każdy stara się pokazać z jak najlepszej strony, żeby później grać. Dostaliśmy od niego dodatkową motywację, a sami zareagowaliśmy naprawdę dobrze. Nasza jakość gry się poprawiła, przystępowaliśmy do meczów z lepszym nastawieniem i dawaliśmy z siebie wszystko, aby nowy trener mógł to poukładać tak, byśmy wrócili na dobre tory.
Przede wszystkim zyskał wiele doświadczenia z pracy w drugiej drużynie, czy wcześniej będąc asystentem w wielu klubach. Teraz dostał zadanie poukładania pierwszego zespołu i myślę, że jak najbardziej ma do tego predyspozycje. Jest młody i widać u niego wielki zapał do pracy i nauki. A my, ci najbardziej doświadczeni zawodnicy, postaramy się mu w tym tylko pomóc. Razem możemy zdziałać naprawdę wiele.
Najważniejsze, że jest to mój trener. Reszta się nie liczy. A że jest młodszy ode mnie? Cieszę się, że już w tym wieku odniósł trenerski sukces, jakim jest trenowanie drużyny w ekstraklasie i wywalczenie z nią utrzymania.
To przede wszystkim problem dla drużyny i samego trenera, który zawsze potrzebuje czasu i spokoju, żeby poukładać zespół po swojemu. Bez takiej presji, że nie wie, czy za chwilę będzie tu pracował, czy nie. Myślę, że zwalniając Ireneusza Mamrota pod koniec 2021 roku, klub się pomylił. Zespół był z trenerem, nawet jeśli wtedy znaleźli się w trudnym momencie. Trener znał zespół, miał jasny cel i byliśmy z nim, a mimo to doszło do zmiany.
To był dla mnie bardzo trudny moment, bo byłem w ostatnim roku kontraktu z Jagiellonią i byłem w trakcie negocjacji z klubem na temat nowej umowy, miałem też inne oferty. A tu jeden moment i dostałem potężny cios, który wywrócił to do góry nogami i wyeliminował mnie na pół roku. Straciłem praktycznie całą rundę wiosenną, nie mogłem pomóc kolegom, którzy musieli walczyć o utrzymanie. Było bardzo ciężko i całe szczęście, że przez cały czas miałem przy sobie Marię. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Prawdę mówiąc, od początku wiedziałem, że powrót po tak ciężkiej kontuzji i operacji może potrwać te sześć miesięcy. Po otwarciu kolana lekarze dostrzegli kilka rzeczy więcej, które musieli naprawić. Sam się nastawiałem na pół roku przerwy i tak do tego podchodziłem. Ciężko pracowałem, by móc wrócić na ostatnie mecze w maju i to mi się udało.
Tak, bo trener Lechii dzwonił do mnie naprawdę często i namawiał mnie na ten transfer. Czyniły to również inne osoby z klubu, które pokazywały, jak mocno są mną zainteresowane. Musiałem naprawdę mocno się zastanowić, ale koniec końców im odmówiłem. Patrząc na ten sezon, myślę, że dobrze zrobiłem…
Nie myślę już o tym. Uważam, że podjąłem dobrą decyzję, bo czuję się tutaj naprawdę dobrze, nawet pomimo faktu, że za nami bardzo trudny sezon.
Tak, od początku sezonu chciałem pełnić w nim ważną rolę, będąc jednym z kapitanów drużyny. Spędziłem tu dużo czasu, chciałem nie tylko dobrze grać w piłkę, ale też być ważną postacią w szatni - chociażby pomagać młodszym zawodnikom czy piłkarzom, którzy ledwo co do nas dołączyli. To było dla mnie istotne.
Myślę, że przede wszystkim ten ze stadionu Cracovii, który został wybrany potem golem sezonu (2020/21 – red.). Nie dość, że został on nagrodzony, to jeszcze strzeliłem go największemu rywalowi Wisły. To naprawdę miłe wspomnienie.
Na pewno. Zawsze będę miał sentyment do tego klubu, bo to była moja pierwsza drużyna spoza Hiszpanii. Pobyt w Krakowie zawsze będę dobrze wspominał, nawet pomimo tych kłopotów finansowych, które z czasem dotknęły Wisłę. Ale jej kibice są świetni, mam tam również wielu przyjaciół, z którymi do dziś utrzymuję kontakt i piszą do mnie np. po strzelonych golach. Mam wielką nadzieję, że Wiśle uda się już teraz wrócić do ekstraklasy, bo chciałbym jeszcze zagrać na jej stadionie.
Cóż, to były po prostu złe momenty dla mnie. Kiedy przyszedłem do Jagiellonii, strzeliłem pięć czy sześć karnych z rzędu i mówiono, że jestem w tym najlepszy w całej lidze. Teraz nie strzeliłem trzech z czterech i mówi się, że mam ich nie strzelać. Podchodzę do tego spokojnie, teraz oczywiście oddałem strzelanie rzutów karnych innym, bo miałem złą serię, a zespół był w trudnym momencie, ale jeśli w przyszłym sezonie będzie trzeba podejść do jedenastki, to nie będę miał z tym żadnego problemu. Teraz kilku nie strzeliłem, kiedyś strzeliłem kilka z rzędu, ale nie jestem w tym ani tak zły, jak się wydaje obecnie, ani nie byłem tak dobry wtedy, jak się mówiło. Nie mam jednak problemu z wzięciem odpowiedzialności za zespół. Nie zamierzam się tego bać, dlatego w każdej chwili mogę wrócić do ich strzelania.
Przy transferze Marca do Legii nie ma nic nadzwyczajnego. Kończy mu się kontrakt, rozegrał tutaj świetnie półtora roku i to normalne, że miał różne oferty. Zarówno zimą, jak i teraz. Nie ma w tym nic dziwnego, że takie kluby jak Legia się nim interesują, skoro jest królem strzelców ekstraklasy. A on sam podjął taką decyzję, która uznał za najlepszą dla siebie. Będzie mógł przecież grać w europejskich pucharach, cieszę się jego szczęściem.
A zachowanie w Warszawie? Zdecydował się nie celebrować strzelonego gola, choć sam jako kolega mówiłem mu, ze na razie u nich nie gra i nie byłoby nic złego w świętowaniu bramki, skoro jeszcze jest zawodnikiem Jagiellonii. Uznał inaczej, pewnie na wszelki wypadek, żeby nie zacząć źle przygody w nowym klubie. Cóż, było, minęło. Porozmawialiśmy o tym, ale niepotrzebnie było o to tak dużo szumu. I tyle. Podpisał ten kontrakt już jakiś czas temu, a i tak wiosną strzelił kilka bardzo ważnych goli i mocno pomógł Jagiellonii w utrzymaniu. Jest profesjonalistą i uważam, że w ten sposób kibice powinni go oceniać.
Szczerze mówiąc, sam dokładnie tego nie wiem, bo on przez cały czas trenował i zachowywał się tak samo. Im więcej się o tym mówiło, tym bardziej dochodziło do nas, że ten transfer faktycznie dojdzie do skutku. Jednak przez cały czas Marc pokazywał nam wszystkim tutaj, jak dobrym jest piłkarzem. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Być może tym bardziej chciał pokazać nowemu klubowi, że ten wykonał dobry ruch, pozyskując go. Myślę, że biorąc pod uwagę jego liczby w decydujących meczach o utrzymaniu, nikt nie powinien wątpić w jego zaangażowanie.
Oho… Myślę przede wszystkim, że w moim wieku takiej nie dostanę, bo kluby szukają już młodszych piłkarzy. Mam swoje lata i to sprawia, że wiele klubów nie brałoby pod uwagę sprowadzenia mnie do siebie, a ja sam skupiam się tylko na swoich występach dla Jagiellonii i nic więcej mnie za bardzo nie interesuje.