Nowi właściciele znów będą musieli dołożyć do Wisły Kraków? Błaszczykowski: Straty dotkną wszystkich

Kiedyś uważał, że Kuba będzie dyrektorem lub prezesem Wisły. Teraz sam nim został, a młodszy brat jest jej współwłaścicielem. - Śmiejemy się z tego, kto i kiedy będzie czyim przełożonym - mówi Sport.pl Dawid Błaszczykowski, nowy prezes Wisły Kraków. Niebawem kontrakt z bratem będzie chciał przedłużyć. - Myślę, że rozmowy będą ciężkie, ale dojdziemy do ich finału - dodaje. Już poważniej mówi też o 5 mln złotych potrzebnych Wiśle jeszcze w tym roku.

Kacper Sosnowski: Dawid Błaszczykowski to inwestor, przedsiębiorca, organizator świątecznych turniejów piłkarskich, niegdyś prezes spółki Spectrum, od roku członek rady nadzorczej Wisły. Na fotelu prezesa siada się lekko czy z dużą niepewnością?

Dawid Błaszczykowski: Te aktywności, które prowadziłem do tej pory, nie wymagały tak wielkiej odpowiedzialności jak funkcja, którą teraz sprawuję. Roli prezesa Wisły nie porównywałbym do żadnej z nich. Ta decyzja wcale nie była łatwa. Długo się nad nią zastanawiałem, ale podjąłem ją i mam nadzieję, że sprostam wyzwaniom.

Zobacz wideo Czy Jakub Błaszczykowski powinien jechać na Euro 2020?

Był pan ważną osobą tzw. komitetu transferowego, więc na tym poletku ma pan chyba najlepsze rozeznanie.

- Nie jest tak, że wszystko wiem, ale to obszar, nad którym mocno chcę pracować i w który byłem bardzo zaangażowany. Mieliśmy tam zgrany zespół. Mam świadomość wakatu w tym dziale. Planuję się nad tym pochylić, ale nie chcę składać żadnych deklaracji czasowych o terminie zatrudniania kogoś, kto miałby przewodzić działowi sportu.

Co przydałoby się najbardziej w związku prezesurą w Wiśle? Doktorat z ekonomii?

- Być może tak. Myślę, że jakakolwiek wiedza biznesowa jest tu elementem, który może się przydać. Ważne dla mnie jest, aby mieć pod ręką odpowiedni zespół fachowców i umiejętnie rozdzielać obowiązki. Wiem, że taki zespół składający się z kompetentnych osób w Wiśle jest, więc będzie mi łatwiej podejmować decyzje.

Poprzednik, Piotr Obidziński, to ekonomista, specjalista od restrukturyzacji. Z pana perspektywy jako członka rady nadzorczej, Obidziński naturalnie zakończył swoją misję, bo bardziej wydajnie działać już się na Reymonta nie da?

- Nie chciałbym komentować kwestii związanych z odejściem Piotra i moim objęciu stanowiska prezesa. Piotr wykonał dla spółki dużo dobrej i ważnej pracy, a decyzje o rozstaniu zostały podjęte. Mogę powiedzieć, że zakończyliśmy współprace w przyjaznych stosunkach.

Przeglądając raport finansowym za 2019 rok, gdzie przy wynagrodzeniu członków zarządu było 260 tys. złotych, pomyślałem, że to może też element cięcia kosztów?

- Nie chciałbym komentować i wolał skoncentrować na tym, co będzie. Dla nas teraz najważniejsza jest przyszłość Wisły Kraków i na skrupulatnej realizacji celów się koncentrujemy.

A może pan zdradzić czy pan w te dotychczasowe pensje wskoczył, czy będzie prezesem z symbolicznym wynagrodzeniem?

- Ja też muszę z czegoś żyć. Nie posiadam takiego zaplecza finansowego, jak właściciele Wisły Kraków, więc pensję będę otrzymywał. Na początku swej działalności zadeklarowałem jednak 50 proc. cięcie swojego wynagrodzenia, co zostało oczywiście przyjęte. Nie wyobrażałem sobie innego rozwiązania. Dołączam tą decyzją do piłkarzy, sztabu czy menadżerów działu sportu.

W tym ostatnim raporcie finansowym czytamy, że klub do końca tego roku potrzebuje 5 mln złotych. Sprzedaż akcji stanęła. Na razie przyniosła nieco ponad 2 mln, z zakładanych 4 mln. Co dalej?

-Sytuacja nie pomaga w sprzedaży wyemitowanych akcji. Na razie przyglądamy się, jakie skutki uboczne przyniesie pandemia koronawirusa. Straty dotkną wszystkich - nikt w swoich prognozach finansowych ich nie zakładał. Będziemy się koncentrować na tym, by skala naszych strat była jak najmniejsza. Jeśli nie uda się pozyskać zakładanego finansowania pomostowego w postaci emisji akcji, może się okazać, że problem utrzymania płynności finansowej ponownie spadnie na właścicieli klubu.

Czyli to oni, znów coś będą musieli dołożyć.

- Tak może się zdarzyć. Proszę jednak zrozumieć, że przez koronawirusa dalej trudno cokolwiek planować. Powinniśmy założyć, że poniesiemy straty finansowe, gdyż jeśli wrócimy do gry, to bez publiczności. To właśnie dzień meczowy z kibicami na trybunach przynosił nam duże zyski ze sprzedaży biletów, to wtedy wypracowywaliśmy największe obroty w klubowym sklepie. To futbol przyciągał kolejnych sponsorów. Nie wiemy, w jakiej formie zostaną wznowione rozgrywki, kiedy rozpocznie się kolejna edycja i czy mecze będą odbywać się z udziałem publiczności. Tych niewiadomych, które mógłbym mnożyć, jest wiele, więc kwestia planowania finansów klubu jest trudna.

Żaden ze sponsorów nie podjął na razie rozmów o zmniejszeniu przelewów do klubu?

- Na chwilę obecną nie, ale mamy świadomość, że jeśli pandemia nie ustąpi, to taka sytuacja może mieć miejsce. Staramy się jednak we współpracy z naszymi sponsorami i partnerami szukać odpowiednich rozwiązań tak, aby przynajmniej w jakimś stopniu realizować świadczenia wynikające z umów.

W Wiśle Płock analizują, jak konstruować nowe kontrakty z graczami zabezpieczając się w nich na rzeczy dotychczas nieprzewidziane. Też myślicie o umowach, które zabezpieczą klub?

- To kwestia rozmowy z prawnikami. My pewnie też nie unikniemy tego tematu. Jeśli nie będzie jakiś odgórnych wytycznych, to pewnie będziemy zmuszeni sami pochylić się nad tą kwestią. To ważny punkt przy kolejnych umowach. Mamy świadomość, że koronawirus nie przestanie zagrażać nam z dnia na dzień, a boję się, że sytuacja może utrzymywać się jeszcze długo. O naszych personalnych planach, na tyle ile się da, będę w najbliższym czasie rozmawiał z trenerem Arturem Skowronkiem.

Jest jakaś koncepcja na to, co zrobić z wypożyczonymi do Wisły Kraków graczami i tymi, którym kontrakty kończą się 30 czerwca? Przecież ten sezon może trwać do lipca, a szesnastu piłkarzom kończą się kontrakty.

- To kolejne niewiadome. Czekamy na wytyczne, dyrektywy od UEFY czy FIFY. Nieoficjalne informacje sugerują, że rozwiązanie tych kwestii spadnie na kluby, więc rozwiązań będziemy pewnie szukać sami.

Będziecie chcieli zostawić w klubie Nikolę Kuveljica (bardzo perspektywiczny piłkarz, który jest wypożyczony do Wisły, a polski klub wygrał o niego walkę m.in z Partizanem Belgrad)?

- Przez ostatnie dwa, trzy miesiące byliśmy zgodni, że chcemy, aby został w klubie. Decyzja o tym, że zostaje miała być podjęta do końca maja. Sytuacja, którą obecnie mamy nam jednak ją komplikuje. Mamy świadomość, że musimy za niego zapłacić. Były na to zaplanowane środki, ale obecnie trudno nimi dysponować, ponieważ są tematy, które wymagają pilnej reakcji. Będę nad tą sprawą w najbliższym czasie pracował i zrobię wszystko, żeby go w klubie zatrzymać. Jeśli miałoby się to nie udać, to tylko z takiego względu, że nie sprostamy finansowo.

PZPN ma przeznaczyć 30 mln dla drużyn Ekstraklasy, czyli prawie 2 mln na klub, jeśli podział będzie równy. To pieniądze celowe na szkolenie dzieci i młodzieży. Waszych najbardziej palących potrzeb to nie rozwiąże.

- Nie wyobrażam sobie, by tych pieniędzy nie podzielić między klubami równo. Każde wsparcie, które dostaniemy jest cenne i pomoże nam przetrwać tę trudną sytuację.

Pana brat był jednym z pierwszych, którzy w marcu zaapelował, by przez wzgląd na zdrowie nie grać. Jak na procedurę wznowienia sezonu teraz patrzą piłkarze?

- Z całą drużyną jeszcze nie rozmawiałem, dopiero mam to w planach. O ogólnej sytuacji w szatni dyskutowałem natomiast z Kubą. Dla wszystkich to jest ciężki czas. Z jednej strony każdy by chciał grać. Po to się trenuje, aby rywalizować o punkty, każdy już za tym tęskni. Z drugiej strony piłkarze muszą czekać. Dostosować się do sytuacji i wykonywać zalecenia. Ten czas, w którym jesteśmy, jest w pewnym sensie historyczny. Koronawirus zostawi po sobie ślady w gospodarce i w sporcie.

Procedurę wznowienia sezonu wdrożyliście bez komplikacji?

- Rozpocząłem pracę w klubie w poniedziałek, wtedy też zostałem wdrożony w bieżące tematy, w tym te dotyczące izolacji. Procedura została wdrożona zgodnie z wytycznymi przesłanym przez Ekstraklasę.

Jak pan patrzy na bliską panu i bratu Bundesligę, to myśli sobie, że plan powrotu może zadziałać i u nas czy że Niemcy to ryzykanci.

- Słyszałem, że Bundesliga ma wrócić 9 maja. To jakie będą efekty działań różnych organizacji, to się dopiero okaże. Czy zyskają, czy bardziej stracą Holendrzy, którzy nie zagrają do końca sierpnia? A może Niemcy? To pewnie będziemy wiedzieć za jakiś czas. Trudno teraz ocenić, to dwa różne rozwiązania. Od początku apelowaliśmy, że osoby biorące udział w rozgrywkach trzeba odpowiednio zabezpieczyć, aby zminimalizować ryzyko zarażenia. Na to nie ma jednak gotowych rozwiązań. Przecież może być tak, że po kilku kolejkach trzeba będzie grę przerwać. Co wtedy?

W biografii brata z 2014 roku prognozował pan, że Kuba może jeszcze wróci do Wisły, że może ona zaproponuje mu posadę dyrektora sportowego lub prezesa. Wyszło tak, że Kuba jest właścicielem, a pan prezesem. To, co będzie za kilkanaście miesięcy?

- Teraz nie będę prorokował, choć wszystkie opcje są zawsze możliwe. W momencie decyzji o dołączeniu do akcji ratunkowej i udzieleniu pożyczki przez Kubę, Tomka i Jarka, rozmawialiśmy nad składem rady nadzorczej. Wówczas nawet nie pomyślałem, że zostanę prezesem Wisły. Życie potoczyło się tak, jak się potoczyło.

Teraz to pan jako prezes będzie rozmawiał z Kubą o przedłużeniu kontraktu. Czyli będzie pan przedłużał kontrakt na grę klubowego właściciela.

- Śmiejemy się z tego, kto i kiedy będzie czyim przełożonym. Zależeć to będzie od perspektywy, z jakiej będziemy patrzeć - Kuby właściciela i Kuby zawodnika. Przy przedłużaniu kontraktu będę negocjował z Kubą - zawodnikiem. Myślę, że rozmowy będą ciężkie, ale dojdziemy do ich finału (śmiech).

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.