Vancouver 2010. Bode Miller może iść na piwo

Gdybym chciał medali za wszelką cenę, zrobiłbym jak Tonya Harding. Pojechałbym do domów innych narciarzy i połamał im nogi. Aż tak bardzo mi nie zależało. I dlatego wygrałem - tłumaczy swoją olimpijską złotą filozofię Bode Miller.

- Zjechałem na 100 proc. Nie wstrzymywałem się ani trochę, pojechałem od serca. Wreszcie wyszło tak, jak chciałem, wreszcie się nie przewróciłem. Mam teraz satysfakcję, zapamiętam ten przejazd do końca życia - mówił Miller na mecie slalomu kończącego superkombinację. 32-letni Amerykanin wyprzedził Chorwata Ivicę Kostelicia (0,33 s straty) i Szwajcara Silviana Zurbriggena (0,40 s).

Po czterech złotych medalach MŚ, trzech olimpijskich srebrach i jednym brązie, dwóch Kryształowych Kulach za Puchar Świata, wreszcie, na koniec kariery, zdobył Miller wymarzone złoto na igrzyskach.

Zdobył je dokładnie pięć miesięcy po tym, gdy odstawił kufel z piwem i stwierdził, że jednak nie kończy jeszcze z nartami. We wrześniu siedział jeszcze gdzieś w Teksasie z córeczką, a wieczory spędzał, hodując lekki brzuszek przy chrupkach i innych atrakcjach z lokalnego Liquor Store. Austriacy ćwiczyli wtedy na lodowcu w Chile, Szwajcarzy robili próby w tunelu aerodynamicznym. Miller nie ćwiczył nawet pompek, do nart zbliżał się co najwyżej w sklepie.

Wrócił do nich, bo namówili go przyjaciele i trenerzy, a szczególnie Sasha Rearick, obecny głównodowodzący US Ski Team. Bode wrócił, bo amerykańska federacja wreszcie pozwoliła mu mieszkać w przyczepie kempingowej i pić piwo. - Jak już pozwolili, to mogę mieszkać w hotelu i mogę nic nie pić. Chodziło o zakaz, a nie o przyczepę - skwitował porozumienie Miller.

Człowiek, którego wychowali rodzice hipisi, na stoku i w życiu wszystko robił na opak.

W domu Millerów u zbocza góry w New Hampshire nie było telewizora, nintendo i ciepłej wody. Ale były narty, sanki, piłka i rakiety tenisowe. Andrzej Bachleda junior, który nieco później trenował trochę z Millerem podczas studiów w USA, opowiadał, że Bode kochał sport tak bardzo, że nawet w kółko biegać lubił. Tak spędzał wolny czas, ciągle w ruchu. I wcale nie był taki wyluzowany. - Pracowity chłopak z niego był - mówił Bachleda.

Ostatnie lata Millera w PŚ to rollercoaster wrażeń nie tylko narciarskich. Bode przyznał się do jazdy na kacu, wywołując burzę w USA. Zaatakował FIS, że za mało płaci narciarzom za ich ciężką pracę. Mówił, że doping w sporcie to jedna wielka hipokryzja, bo gawiedź oczekuje od gladiatorów wysiłku nadludzkiego, a jednocześnie zabrania wziąć lek na kaszel.

Jednocześnie na stoku Miller wygrywał niesamowicie - w Wengen, Bormio, Kitzbuehel, Val Gardenie. Bywało, że z podium zjazdu nie schodził miesiącami. - Facet w nogach ma stalowe sprężyny - tak najczęściej opisywano jego styl.

Dwa lata temu Miller postanowił wznowić treningi slalomowe, które zarzucił dawno temu. Efekt był taki, że pogorszył się w zjazdach, przestał wygrywać, a ze slalomów, jak wypadał, tak wypadał.

W niedzielę na stoku Blackcomb Mountain zatriumfowała jednak ta pokręcona filozofia Millera, której częścią nieodłączną było ryzyko i niezłomna wiara, że to, co robi, ma sens. O jego złotym medalu zdecydował bowiem nie zjazd, ale genialnie przejechany slalom. - Czekałem na idealny przejazd i wreszcie się doczekałem. Nigdy nie chciałem wygrać przypadkiem, bo tak się ułożyło na trasie. Chciałem wygrać po takim właśnie nokautującym przejeździe - mówił Bode do lasu mikrofonów pod stokiem.

Po ceremonii medalowej pytano go o Turyn, czemu nie wyszło cztery lata temu. - Igrzyska są dla mnie jak moneta. Z jednej strony są atrakcyjne sportowo, przyjeżdża cała czołówka, jest rywalizacja, są medale, ale z drugiej strony czujesz, że to jest cyrk, straszna hipokryzja, z całą tą telewizją, fałszem. Jeden wyścig ma nagle o czymś rozstrzygać? Wtedy nie czułem motywacji, źle mi było w Turynie. Teraz mi się chciało, miałem wewnętrzną energię, luz. Nie czułem potrzeby zdobywania medali za wszelką cenę. Wróciłem do korzeni, czyli do tego, by jazda na nartach sprawiła mi przyjemność. Sam złoty medal nie ma dla mnie znaczenia, ważny jest sposób, w jaki się go zdobyło - mówił Miller, a dziennikarze kiwali głowami, jakby to była nowa doktryna filozofii zen. Powiedział, że gdyby zależało mu na medalach, to odwiedziłby najgroźniejszych rywali i połamał im nogi, obierając strategię łyżwiarki Toni Harding.

Niektórzy mówią, że Miller znów zakłada maskę, a tak naprawdę to wreszcie wydoroślał. Zmieniła go córka, o której istnieniu dowiedział się rok po urodzeniu, ale teraz kocha ją nad życie. Ted Ligety, kolega z reprezentacji, mówi, że w przerwach między treningami na stoku Bode próbuje nauczyć córkę siusiać do nocnika.

Niedzielne złoto jest jego trzecim medalem na tych igrzyskach, bo wcześniej miał brąz w zjeździe i srebro w supergigancie. Czy teraz pójdzie się już upić, czy jeszcze powalczy w gigancie i slalomie? Zdania były w niedzielę podzielone. Ale kiedy wieczorem bohaterem hokejowego meczu z Kanadą, wygranego przez USA 5:3, został bramkarz Ryan Miller, ktoś rzucił: "It's Miller time!!!"[hasło reklamowe amerykańskiego piwa]. I szala przeważyła się w stronę opcji nr 1.

Amerykańscy dziennikarze zajmujący się w Vancouver narciarstwem alpejskim - tak naprawdę nie ma takich, "New York Times" wysłał korespondenta tenisowego, który jeździ na nartach - mówili o jeszcze jednej ważnej rzeczy. Miller tym jednym złotym medalem zyskał więcej w oczach rodaków niż przez dziesięć ostatnich lat, kiedy wygrał 32 razy w PŚ, więcej niż jakikolwiek Amerykanin. Narciarski geniusz urodził się bowiem w kraju, gdzie narciarstwo jako wyczynowy sport jest mniej popularne niż rzucanie na odległość tuńczykiem. - Przeciętny Amerykanin z Kentucky mógł dziś usłyszeć o Millerze po raz pierwszy w życiu, a i tak jest duże prawdopodobieństwo, że po pięciu minutach zapomniał. Jeden medal dla USA w tę, jeden w tamtą, kto by to zliczył - żartował jeden z dziennikarzy.

Co będzie dalej robił Bode Miller? Na igrzyskach w Soczi na pewno go nie zobaczymy, ale możliwe, że wyjdzie na korty Flushing Meadows w Nowym Jorku. Bode to były mistrz stanu New Hampshire w tenisie i zapowiedział, że spróbuje zakwalifikować się do US Open. Dla "New York Timesa" byłoby to rozwiązaniem idealnym!

A jeśli nie, pewnie patrz opcja nr 1.

Medale sprawiają, że zamiast być dumnym z tego, jak zjechałeś, jesteś dumny z tego, że masz medal. Nie chcę tak myśleć - Bode Miller

Na trasie slalomu Miller zaatakował, jakby kręcili z nim scenę z najnowszego Bonda - ESPN

LICZBA MILLERA

5 - medali zdobył na igrzyskach olimpijskich - dwa srebra w Salt Lake City, złoto, srebro i brąz w Vancouver. Tyle samo medali mieli Alberto Tomba i Lasse Kjus. Więcej Kjetil Andre Aamodt - osiem

Na sukces Ivicy Kostelica pracowała cała rodzina ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.