Justyna Kowalczyk: Ja w siebie ciągle wierzę

- Już od drugiego tygodnia sezonu wiem, że Puchar Świata jest dla mnie stracony, że to nie jest to. Od dziesięciu lat słyszałam, że powinnam odpuszczać, szykować się na mistrzostwa. Właśnie to robię - mówi Justyna Kowalczyk w wywiadzie dla Sport.pl i "Gazety Wyborczej"

Paweł Wilkowicz: Dobiegniesz?

Justyna Kowalczyk. Gdzie?

Tam gdzie planowałaś. Do mistrzostw świata w Falun na przykład?

- A skąd takie pytanie?

Bo można było mieć wrażenie, że ostatnie kilkanaście dni to była dla ciebie trudna próba. Miejsca poza podium, również w biegach klasykiem, zmiana planów, rezygnacja ze startu w Davos w ten weekend.

- Jeśli z moim zdrowiem nie stanie się nic nieprzewidzianego, to moim celem jest dobiec do Falun, i to dobiec w dobrej formie. A to czy tam dobiegnę trasami Pucharu Świata, czy trasami Pucharu Kontynentalnego, jak teraz, gdy startuję w Hochfilzen, czy może tylko trasami treningowymi, to już jest drugorzędna sprawa. Przynajmniej dla mnie drugorzędna. Będziemy szukać takich sposobów, żeby moje ciało i moja głowa jak najlepiej reagowały. Cel jest jeden: mistrzostwa. I ja się o nie nie martwię. A rezygnacja z weekendu w Davos? To proste: po co mi kolejne starty w sprincie łyżwą na krótkiej trasie, po co bieg na 10 km łyżwą, w którym od dobrych kilku lat nie jestem w stanie dać z siebie wszystkiego, bo blokują mnie piszczele, to jest ten dystans, na którym bolą najmocniej. Nie planuję w nim wystartować również podczas mistrzostw świata, tak jak w nim nie startowałam w MŚ w Val di Fiemme. Wybieram sobie teraz zawody, w których jestem w stanie dać z siebie wszystko. Wiadomo, że Puchar Świata jest stracony. Wiem to już od drugiego weekendu sezonu, po Lillehammer. Że to nie jest to. Że muszę się skoncentrować na jednej rzeczy. Od dziesięciu lat słyszałam, że powinnam tego spróbować, odpuszczać, szykować się na mistrzostwa. Więc skąd niepewność?

Pewnie stąd, że nigdy wcześniej takiego wariantu nie sprawdzałaś.

- Człowiek się zmienia. Jestem starsza, moje ciało jest słabsze. Teraz pora się skupić na tym, co u mnie mocne, szlifować to. A konkurencje, w których już nigdy żadnego mistrzostwa nie zdobędę, po prostu odpuścić. Ja już się z tym dawno pogodziłam, że mistrzynią w sprincie łyżwą nie będę. Po co się rozdrabniać na finiszu kariery. Dla mnie to żadna różnica, czy będę w sprincie łyżwą piętnasta, trzydziesta czy pięćdziesiąta. Za to jest różnica, czy w sprincie klasycznym będę na podium, czy dziesiąta. Chcę być na podium, chcę temu poświęcić wszystko. I tym razem droga do celu prowadziła nie przez zawody Pucharu Świata w Davos, tylko przez trzy biegi niższej rangi w Hochfilzen. Jestem tu z kadrą młodzieżową, pełno dzieciaków na nartach. Są też dziewczyny z PŚ, m.in. Niemka Hanna Kolb, Austriaczka Katerina Smutna, jest z kim walczyć. Na takich zawodach nie byłam już z piętnaście lat. Dzieciaki patrzą na mnie jak na UFO, proszą o zdjęcie, chcą dotknąć. Gdy byłam juniorką, powinnam jeździć na takie zawody, ale nie było pieniędzy. To teraz na starość nadrabiam zaległości.

Zapowiadałaś przed sezonem, że postarasz się wystartować we wszystkich zawodach PŚ. Jedno odstępstwo już jest, będą następne?

- Kotłuje mi się w głowie mocno. Ale Tour de Ski, nieważne gdzie w końcu zostanie rozegrany, bo są ogromne problemy ze śniegiem, chciałabym przebiec. Cały. Właśnie po to, żeby jeszcze poprzesuwać swoje granice. Tour jest mi dziś bardziej potrzebny psychicznie niż fizycznie. Choćby Alpe Cermis, które człowieka zmusza do przełamania. Liczę, że uda się finałowy etap rozegrać właśnie tam, że nie zostanie nigdzie awaryjnie przeniesiony. W następnych zawodach po Tourze, w Otepaeae, też oczywiście pobiegnę. I w następnych w Rybińsku też oczywiście. A później się zobaczy. Czas inaczej podejść do tematu niż dotychczas.

Czyli coś się jednak ważnego stało w tym sezonie?

- Na pewno nie staję się coraz zdrowsza. Na pewno po mnie nie spływa to wszystko, o czym opowiadałam w czerwcowym wywiadzie. Chciałam nim również przygotować kibiców na to, że już nie będzie tak, jak było zawsze. Że muszę dziś przede wszystkim zadbać o to, żeby się zdrowotnie wygramolić na prostą. I nie chodzi o zdrowie do sportu, tylko zdrowie do życia. Czekam, aż się mój organizm ustabilizuje. To jest dziś ważniejsze od formy sportowej. Żeby mój organizm zaczął działać tak, jak działał choćby trzy lata temu. Wtedy mogę zacząć myśleć o innych rzeczach.

A nie jest tak, że biegnąc po złoto w Soczi mimo złamania w stopie i innych problemów w pewnym sensie zrobiłaś coś ponad stan i teraz, gdy adrenaliny jest mniej, trzeba za to zapłacić? Trudno przeskakiwać siebie dwa czy trzy razy do roku.

- Tamten sezon to był rzeczywiście czas przeskakiwania. Nieustannie zaciągałam dług na swoim ciele, bo głowa bardzo chciała. W głowie było: wszystko albo nic. Naprawdę, nie mówię teraz nic pod publiczkę: poprzedniej zimy za każdym razem, gdy wychodziłam na start, to było wszystko albo nic. Wygrywaniem udowadniałam sobie, że jestem coś warta. Rok - masakra. Mam nadzieję, że się już nigdy nie powtórzy ani w sporcie, ani w żadnej innej dziedzinie. Ale nie sądzę, żeby się teraz działo coś alarmującego. Później zaczęłam przygotowania do sezonu. Na ich początku nie byłam dawną Justyną. Musiało minąć kilkanaście tygodni, zanim zaczęłam trenować normalnie. A sport wyczynowy nie wybacza czasem nawet tygodnia odpuszczania. I dowiedziałam się na początku sezonu, że mi nie wybaczy. Wchodziłam w tę nową zimę z wielką niewiadomą. Teraz już wiem więcej. I wiem też, że czasu do mistrzostw jest dość. Że mogę to wszystko tak sprytnie poukładać, żeby było dobrze. Potrzebuję tylko odrobiny spokoju i zaufania.

A może po Soczi już nie jesteś w stanie zawziąć się tak bardzo na żaden sportowy cel? Zawziąć się na amen, jak kiedyś.

- Jestem w stanie. Właśnie to zrobiłam. Gdy wróciłam do sportu, najpierw odkryłam, że on mnie znowu cieszy. Potem odkryłam na treningach, że jednak jestem w stanie jeszcze czasem wejść na poziom, który prezentowałam. Pomyślałam, że skoro już jest to Falun, którego przecież miało dla mnie nie być, bo albo miałam kończyć karierę, albo robić rok przerwy, to chcę je dobrze zapamiętać. A jak się zawezmę, to eliminuję po drodze wszystko, co niepotrzebne. Nie przejmowałam się wynikami w sprincie łyżwą, ani na 5 km łyżwą w Lillehammer, bo te biegi potrzebne mi były tylko po to, żeby się dobrze zmęczyć. A drugie Davos, tydzień po tygodniu , nie było mi już potrzebne do niczego. Gdyby nie brak śniegu i zmiana programu Pucharu Świata, to byłabym teraz w La Clusaz, startowała w biegu łączonym i sztafecie. Bo te biegi były mi potrzebne. A te w Davos nie są. Tu w Austrii mam dwa biegi klasykiem i dopiero trzeci łyżwą. Wygrałam w piątek sprint, potraktowałam go jak znakomity trening. Wybór był prosty. Cel mi się wykrystalizował, wszystko mu teraz będzie podporządkowane. Czy to się komuś podoba czy nie. Początek sezonu pomógł mi oddzielić to co ważne od tego, co nieważne. A myślę, że nie musiałabym tego tłumaczyć i nastroje byłyby inne, gdyby mnie w sprincie w Kuusamo, w pierwszym biegu sezonu, nie zawiodła narta i gdyby nie było tego hamowania w półfinale. Tam mnie było stać na dużo więcej, ale stało się, narta złapała śnieg. Co poradzić.

Jeszcze większym rozczarowaniem niż tamten sprint był bieg sprzed tygodnia, 10 km klasykiem w Davos i siódme miejsce?

- Tamten sprint nie był rozczarowaniem, po prostu mi się narty zrypały, takie życie. A Davos, tak. Nie wiem jak to nazwać. Poczułam... Ukłucie. Biegłam dobrze, nawet bardzo dobrze jak na zejście z tak ciężkiego treningu. I nagle poczułam jak odpływają mi siły. Na stu metrach. Biegłam z czasem na fajne trzecie miejsce, satysfakcjonujące jak na ten etap, tę trasę. I nagle mi odcięło wszystkie siły. Tak jak mi już nie odcinało od dawien dawna. Dobrze, że trasa tam była na końcu już raczej płasko-zjazdowa, to jakoś przebrnęłam te dwa ostatnie kilometry. Bo mogłam skończyć dużo gorzej. Trzeba i takie chwile przeżyć w sporcie. A z drugiej strony: nie czuję tej zimy, że muszę wygrywać na 10 km. Moje cele to 30 km i sprint. Na moje szczęście 30 km w Falun jest ze startu masowego, nie indywidualnego. To naprawdę wiele zmienia.

A jak potraktujesz Tour de Ski? Treningowo?

- To nie jest tak, że wychodzę na starty jak na treningi. Walczę, ile sił, stąd te odcięcia prądu jak w Davos. I w Tourze też będę walczyć o jak najlepsze wyniki. Po prostu ewentualne niepowodzenia nie zbiją mnie z tropu. Bo wiem, że to jeszcze nie ten czas.

Norweżki przyjeżdżają tej zimy do mety na pierwszych dwóch, na pierwszych trzech, czasem nawet na pierwszych pięciu miejscach, jak było w sprincie w Davos. Kiedy to będzie osiągalne - wmieszać się między nie?

- Nie wiem. Wiem za to, że w Falun podczas mistrzostw będzie kilka takich osób, które mogą to zrobić. Może jestem naiwna, ale myślę, że to może być sezon porównywalny do olimpijskiego z Vancouver. Że to będą mistrzostwa wielu rozdań, a nie dominacji jednego kraju. Reszta świata też umie biegać na nartach, ma nieziemski talent, pracuje bardzo mocno. Czyjeś głowy w momencie najważniejszej próby nie wytrzymają, czyjeś zmuszą ciało, żeby zrobiło więcej, niż je na to stać. Tak sobie myślę. Może się mylę.

A to, że Therese Johaug robi teraz na dystansach co chce, też się zmieni?

- Jej biegi są imponujące. Nieważny styl, nieważna trasa, wysokość. Jeśli bieg ma co najmniej 5 km, Therese wygrywa. Ona nigdy nie była mocniejsza niż dziś. Biega lekko, pięknie, z uśmiechem, uskrzydlona. Mocno na to pracowała. Tylko pamiętajmy, że są jeszcze dwa miesiące do imprezy głównej. Bardzo dużo czasu. Że przed nami jeszcze Tour de Ski, na którym Therese na pewno zależy. I że na MŚ jest tylko jeden bieg ze startu indywidualnego, na 10 km łyżwą. A starty wspólne rządzą się swoimi prawami. I staram się to mówić bez emocji, jako ktoś oceniający z zewnątrz, bo na 10 km nie pobiegnę, a i w biegu łączonym nie wiem dziś, czy wystartuję. I coś mi podpowiada, żeby jeszcze zaczekać z ocenami.

Z tego, co mówisz, wynika, że dla ciebie to będą indywidualnie mistrzostwa tylko dwóch biegów: sprintu i 30 km. Któryś będzie ważniejszy?

- Dziś oba są dla mnie tak samo ważne, jeśli chodzi o to, co chcę tam zrobić i na co jestem gotowa. A im bliżej startu, tym lepiej będę wiedziała, w który mierzyć. Co może wyjść lepiej. Sprint bywa brutalny, przekonałam się o tym w Val di Fiemme (upadek w finale MŚ - pw) i ostatnio w Kuusamo. W sprincie nie może się pomylić ani człowiek, ani sprzęt. Sprint nie wybacza. A trzydziestka wybacza. Więc zobaczymy, jak będzie. Nie będę owijać w bawełnę: ja w siebie wierzę.

Zobacz wideo

Jak oni latają, czyli świetne zdjęcia sportowców w powietrzu. Jest i Lewandowski [ZDJĘCIA]

Więcej o: