Tylko 22 minuty potrwał pierwszy set w starciu Igi Świątek z Dianą Sznajder. Polka rozniosła w nim Rosjankę 6:0, dając jej wygrać tylko cztery punkty przy jej serwisie. Rosjanka nie wyglądała wtedy na kogoś, kto w tym meczu może urwać idze nawet dwa gemy, nie mówiąc o całym secie czy przedłużeniu tego spotkania do ponad 2,5 godziny. Mimo to tak właśnie się stało.
Odezwała się niestabilna forma naszej reprezentantki. W pierwszym secie Świątek popełniła tylko pięć niewymuszonych błędów. W drugiej partii było ich już aż 34. Polka uchyliła Sznajder drzwi do powrotu do meczu, a ta nie wahała się przez nie przejść. Odezwały się też problemy z tie-breakami, bo Iga grała ich w tym roku sześć i wygrała zaledwie dwa, oba w Miami (7:5 z Eliną Switoliną i 7:2 z Elise Mertens). Sznajder dołączyła do Mirry Andriejewej, Lindy Noskovej i Madison Keys, jako że one wszystkie wygrywały ze Świątek tie-breaki w tym roku.
Ostatecznie jednak liczy się wynik, a Polka w kluczowych momentach okazała się po prostu lepsza. Wyszlifowała przy okazji kilka niezwykłych statystyk. Portal OptaAce wyliczył, że w swojej karierze w tourze WTA i Billie Jean King Cup Świątek rozegrała 78 spotkań, w których wygrywała co najmniej jednego seta 6:0. Ostatecznie wygrała... absolutnie wszystkie, nikt jeszcze nie znalazł na nią sposobu, gdy Polka zafundowała rywalce "bajgla". To jednak nie wszystko.
Polka po zwycięstwie ze Sznajder ma bilans 83-32 w starciach z zawodniczkami w danym momencie klasyfikowanymi w Top 20 rankingu WTA. Daje to 72,2 procent. Od 1990 roku tylko legendarne Serena Williams oraz Steffi Graf mają wyższy procent triumfów w takich meczach (licząc tylko zawodniczki, które rozegrały ich co najmniej dziesięć).
Przed Polką teraz ćwierćfinał, a w nim wielki rewanż za półfinał Australian Open z Madison Keys. Sam awans Świątek do 1/4 finału to też nie lada wyczyn, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę kolejną statystykę. Nasza reprezentantka awansowała do siedemnastego z rzędu ćwierćfinału turnieju rangi WTA na mączce. Ostatni raz czegoś takiego w latach 1997-2002 dokonała Martina Hingis (która paradoksalnie nigdy nie wygrała Roland Garros).