Jabeur zdruzgotana po finale Wimbledonu. Nagle uśmiechnęła się po jednym pytaniu

Agnieszka Niedziałek
- To bolesne, bo czujesz, że jesteś tak blisko osiągnięcia tego, co chcesz, ale wracasz na pole numer jeden - tłumaczy smutna Ons Jabeur, która po raz trzeci przegrała wielkoszlemowy finał. Po sobotniej porażce w meczu o tytuł Wimbledonu pocieszała ją słynna Kim Clijsters. - Płakałyśmy razem w szatni - mówi już z lekkim uśmiechem Tunezyjka. Nie ma już wygaszacza ekranu z trofeum za zwycięstwo w londyńskiej imprezie, ale nie rezygnuje z walki o nie.

Ons Jabeur po przegraniu każdego z trzech wielkoszlemowych finałów zalewała się łzami, a każdy - kto obserwował tę smutną scenę - miał ochotę ją przytulić i pocieszyć. Wzbudzająca powszechną sympatię tenisistka liczyła mocno, że sprawdzi się u niej powiedzenie "Do trzech razy sztuka", ale znów musiała uznać wyższość rywalki. Tym razem - w drugim podejściu do zwycięstwa w Wimbledonie - przegrała z Czeszką Marketą Vondrousovą 4:6, 4:6. Można było odnieść wrażenie, że świetnie spisująca się na wcześniejszych etapach turnieju Tunezyjka tym razem przede wszystkim przegrała z własnymi emocjami.

Zobacz wideo Iga Świątek rozbawiona pytaniem od dziewczynki trenującej tenis. "Mój Boże, też bym chciała się dowiedzieć"

Jabeur pocieszały księżna Walii i słynna tenisistka

Scenariusz obu setów tego finału był bardzo podobny. Jabeur miała przewagę przełamania, którą potem jednak - głównie za sprawą własnej nerwowości i błędów - traciła. A końcówki obu partii należały już do  Vondrousovej. Walcząca o historyczny dla swojej ojczyzny i Afryki tytuł Tunezyjka nie mogła powstrzymać łez tuż po meczu i podczas ceremonii dekoracji. Na konferencję prasową przyszła z podpuchniętymi oczami i na wstępie zrobiła kilka głębokich wdechów.

- Bardzo trudny mecz. Mam zamiar wyciągnąć z tego wnioski i liczę, że wrócę silniejsza - zaznaczyła poproszona przez moderatorkę o krótkie podsumowanie.

Jeden z dziennikarzy nawiązał do rozmowy szóstej rakiety świata z księżną Walii, która tradycyjnie wręcza trofea finalistkom Wimbledonu. Z Jabeur wymieniła kilka zdań i przytuliła ją pocieszająco.

- Mówiła te same rzeczy, co rok temu. Przekonywała mnie, bym była silna, wróciła i wygrała Wielkiego Szlema, wygrała Wimbledon. Nie wiedziała, czy mnie przytulić, czy nie. Powiedziałam jej, że uściski są u mnie zawsze mile widziane. To był bardzo miły moment. Ona zawsze jest dla mnie miła - relacjonowała 28-latka.

Znana jest jako najweselsza i najpogodniejsza zawodniczka w tourze, ale trudno było oczekiwać, by po tym meczu zwyczajowo sypała żartami. Kilka razy jednak rozpogodziła się nieco. Po raz pierwszy, gdy jeden z przedstawicieli mediów chciał ją pocieszyć, wspominając, że kilka słynnych tenisistek zaczęło od przegrania trzech finałów Wielkiego Szlema. Wymienił Kim Clijsters, Chris Evert i Simonę Halep. Jabeur poprawiła go szybko odnośnie pierwszej z nich.

- Cztery. Płakałyśmy razem w szatni - rzuciła z delikatnym uśmiechem.

Po chwili zaś dodała, jak wiele znaczy dla niej Belgijka, która ma w dorobku cztery tytułu tej rangi.

- Kocham Kim. Jest dla mnie wielką inspiracją. Wychowałam się niejako, oglądając jej mecze. To, że znalazła czas, by dać mi radę i przytulić mnie, być przy mnie - to bezcenne. Mówiła mi, że przegrała cztery razy. Jest w tym coś pozytywnego. Nie możesz niczego wymusić. Nie było mi to pisane - zaznaczyła.

Jabeur przegrała z presją i stresem. "Zrobiłam wszystko, co mogłam"

Podczas dekoracji przyznała, że to jej najboleśniejsza porażka w karierze, na co publiczność zareagowała odgłosem wyrażającym żal i współczucie. Dziennikarze poprosili, by - mimo trudnego tematu - rozwinęła go trochę.

- Bo przegrałam wcześniej już dwa finały i ten jest trzeci. Sama nie wiem. Miałam wrażenie, że wszystko robiłam dobrze. To samo było rok temu...To bolesne, bo czujesz, że jesteś tak blisko osiągnięcia tego, co chcesz, ale wracasz na pole numer jeden. Muszę pozbyć się wszystkich negatywnych myśli i zachować pozytywne nastawienie - podkreśliła.

Rok temu pokazywała mediom w Londynie wygaszacz ekranu, na którym było zdjęcie patery otrzymywanej przez triumfatorki tej imprezy. Tunezyjka nieraz powtarzała, że jej największym marzeniem jest wygranie właśnie tego turnieju. W sobotę okazało się, że zdjęcie tego trofeum zastąpiła fotografią siostrzenicy i siostrzeńca. Dlaczego?

- Sama nie wiem. Trofeum nie zadziałało w ubiegłym roku. Zawsze miałam zdjęcie siostrzenicy. Siostrzeniec jest nowym członkiem rodziny. Musiałam go więc dodać. Bardzo ich kocham. Dają mi tyle radości i miłości. Oglądanie ich codziennie na ekranie uszczęśliwia mnie - tłumaczyła.

W pierwszym secie właściwie skopiowała to, co przydarzyło się Idze Świątek w ćwierćfinale - przegrała 16 z ostatnich 18 punktów pierwszego seta. Tunezyjka w sobotę miała 31 niewymuszonych błędów, Polka we wtorek o 10 więcej. Tenisistka z Afryki nie miała wątpliwości, że nie grała tego dnia dobrze. Zawodziły ją właściwie wszystkie elementy gry.

- Czułam dużą presję, stresowałam się mocno. Ale jak przy każdym finale i przy każdym meczu mówiłam sobie "Ok, to normalne". Nie zrobiłam niczego źle. Zrobiłam wszystko, co mogłam. Potrzeba jeszcze czasu. Jak już mówiłam, to nie było mi pisane tym razem. Mam nadzieję, że będę jak inne zawodniczki, którym nie powiodło się kilka razy, a potem to nadejdzie - dodała.

Więcej o: