Siedem miesięcy po przyjęciu oferty z Polski nowy trener kadry skoczków Thomas Thurnbichler zadebiutuje jako jej szkoleniowiec w zawodach Pucharu Świata. Przed konkursami w Wiśle Austriak w rozmowie ze Sport.pl opowiada o tym, co zaskoczyło go w nowej roli, co już udało mu się osiągnąć i jak zamierza rozwijać kolejne generacje polskich skoczków.
Thomas Thurnbichler: To prawda, jest trochę inaczej. Miałem już do czynienia z odpowiedzialnością za zespół, ale tylko na tym juniorskim poziomie. Tu jest większa, zwłaszcza dlatego, że pracuję w Polsce. Czuję to.
Nie. Od chwili, gdy zaakceptowałem ofertę i warunki umowy w Polsce, wiedziałem, że postępuję właściwie. Że to dobry krok. Od początku idzie mi dobrze i czuję się odpowiednim człowiekiem do tej roli.
W Austrii też trochę tak jest. Stefan Kraft zawsze będzie popularniejszy od pozostałych członków kadry, ale nikt nie robi z tego problemu. Ja też, bo nie muszę być w świetle reflektorów. Nie chcę być gwiazdą, błyszczeć w tej pracy. Chcę ją tylko dobrze wykonywać.
Oczywiście, tu jest zupełnie inaczej. Nigdzie tak bardzo nie patrzy się na skoki, ani na nie nie stawia, więc to spora różnica.
Nie wszystko da się zaplanować, nie zawsze wiadomo, co będzie twoim kolejnym krokiem. W Austrii też miałem obiecującą przyszłość, ale myślę, że ta oferta z Polski przyszła w odpowiednim momencie. Dlatego dla nich to było pewne zaskoczenie, chcieli mnie zatrzymać w roli asystenta. Byłem tam szczęśliwy, ale przyjście tutaj to kolejny krok, tu moja radość jest jeszcze większa. Wydaje mi się, że to odpowiednia droga: i w kontekście mojego rozwoju i wzięcia na siebie większej odpowiedzialności.
Kiedy widzę jeden problem na skoczni, np. z pozycją najazdową, myślę nie tylko o rozwiązaniu tego, co można zrobić podczas treningu. Oczywiście, powiem: "musisz znaleźć więcej balansu", albo "wychyl kolana nieco do przodu", ale staram się szukać odpowiedzi także poza skokami. W treningu technicznym, siłowym, czy mentalnym. Bo błąd może kryć się wszędzie. Na każdym możliwym poziomie.
Widzę ciągłość w ich skakaniu. Oczywiście, możemy użyć jeszcze więcej potencjału, ale moim głównym celem latem było stworzenie spójnego, kompaktowego zespołu. Czuję to i widziałem w konkursach, że nasz team właśnie taki się stał. Czasem ktoś jest lepszy od innych, ale na koniec musimy być spójną grupą. Tylko tak osiągniemy także indywidualne sukcesy. To był główny cel: mieć szerokie grono zawodników, z których wyciągniemy równe skoki na wysokim poziomie. I według mnie, to już zostało osiągnięte.
To, co widzę po działaniach w nowym systemie: dwóch kadrach, A i B, oraz zawodnikach w bazach - Beskidach i Tatrach, to fakt, że w każdej grupie mamy dobrą dynamikę. Jest poruszenie nie tylko w tych dwóch głównych zespołach, ale też w bazach. Tamtejsi trenerzy są w stałej, bliskiej komunikacji i współpracy z głównymi szkoleniowcami. I to metoda, która działa naprawdę dobrze już teraz i powinna pozostać z nami na dłużej. Staramy się też organizować spotkania ze wszystkimi trenerami, żeby ocenić, ile potencjału nie wykorzystaliśmy i jak możemy się jeszcze lepiej rozwinąć.
Ci naprawdę utytułowani, najlepsi zawodnicy są pod pewnymi względami bardzo podobni do siebie. Oczywiście, każdy jest też trochę inny, mają różne osobowości, ale główne cechy charakteru są niemalże takie same. Co widzę u Kamila Stocha i mogę porównać choćby ze Stefanem Kraftem, to fakt, że są skromni, pokorni. Tacy przyziemni. To mogę o nich powiedzieć, tak samo z Dawidem Kubackim. To jest u nich identyczne, ale to wciąż zupełnie inni zawodnicy. Po prostu miło się z nimi pracuje.
Tak, to zdecydowanie sukces. Już odczułem, że praca z Piotrkiem jest świetna i że to bardzo mądry zawodnik. To, co pokazuje na zewnątrz, jego medialna wersja, a to jak wygląda w zespole, to dwie różne osobowości. Pracuje się z nim dobrze, zwłaszcza że latem zupełnie zmienił podejście do sportu. Jest spokojniejszy i im bliżej zimy, tym lepiej mu idzie. Nie mówię, że na początku przygotowań było źle, bo on zawsze daje z siebie 130 procent motywacji na treningach, ale teraz jest coraz bardziej zrelaksowany i precyzyjny w tym, co potrzebuje zrobić, żeby stać się jeszcze lepszym skoczkiem. To wygląda dobrze, bardzo lubię z nim pracować.
To, że zdecydowanie poprawił swój lot. Bo to zazwyczaj daje sporą przewagę. Utrzymuje też siłę swojego odbicia. Jest zdrowy, ma sporo doświadczenia z poprzednich sezonów, więc jestem pewny, że poradzi sobie z udźwignięciem całej tej presji. Wiele takich sytuacji ma już za sobą. Wie też, jak zarządzać energią przez cały sezon, na pewno sobie z tym poradzi. To sprawia, że myślę o zimie pozytywnie.
To zazwyczaj nie przychodzi już latem. Zobaczymy, jak będzie zimą, wtedy na pewno pojawi się więcej stresu. Mnie wygląda to jednak na bardzo stałą i spokojną relację z zawodnikami. Nawet gdyby coś się zmieniło, jestem pewien, że to przepracujemy.
Widziałem, że na początku lata sporo dała nam dłuższa przerwa pomiędzy sezonami. To było bardzo ważne, bo do tej pory zawodnicy szybko wracali do treningów i pracy przed kolejnym sezonem. Przy tworzeniu podstaw pomogło nam świeże spojrzenie na specyfikę naszej pracy. "Hej, nawet jeśli jesteśmy doświadczonymi zawodnikami, to możemy próbować czegoś nowego i się rozwijać w bardzo różny sposób". To pomogło im powrócić do pewności siebie, z konkursu na konkurs. Zrozumieli, że nie muszą czarować, żeby odnosić sukcesy. Myślę, że znów są na dobrej drodze, żeby być bardzo pewnymi tego, co robią.
Od początku chcieliśmy kogoś takiego. Marc Noelke (asystent Thurnbichlera) i ja byliśmy przyzwyczajeni do pracy ze specjalistą. Takie rozwiązanie ma wiele zalet. Nawet z perspektywy trenera, który może lepiej zaradzić wielu sytuacjom z pomocą osoby z zewnątrz, która mierzy się z nimi na co dzień. Nawet gdy podróżujemy, teraz w sztabie jest ktoś, kto może pomóc zawodnikom na miejscu. Przedyskutować nie tylko coś związanego ze skokami, ale też coś prywatnego. Ta sfera też ma spory wpływ na wyniki. Nie tworzymy presji na zawodnikach. Jeśli nie mają potrzeby, to nie podejdą do Daniela i nie będą musieli rozmawiać. Chodzi o to, żeby każdy z nas miał taką możliwość.
Na razie Daniel pracuje z kadrą A, ale nie wykluczam, że w przyszłości to rozszerzymy. Jesteśmy na to otwarci, to dobry kierunek. Musimy to przemyśleć i ustalić, co zrobimy z tym w przyszłości.
Teoretycznie, bo mamy zasadę, wedle której ten, kto wywalczy dodatkowe miejsce, będzie je zajmował na kolejne zawody. Wiemy, że ten siódmy "fotel" na pierwsze konkursy mamy dzięki Olkowi Zniszczołowi, więc plan jest taki, żeby to on najpierw jeździł na zawody. Jeśli nic się nie zmieni i jego dyspozycja diametralnie nie podupadnie, to pojawi się w składzie po Wiśle. Dostanie szansę. Ale widziałem też, jak prezentował się choćby Kacper Juroszek w konkursach Letniego Grand Prix w Hinzenbach i Klingenthal. Uśmiecham się, bo chyba faktycznie mam już trochę tego pozytywnego bólu głowy.
Wiele mówi się na temat tego, kto w Polsce będzie współtworzył tę kolejną generację skoczków. Jeśli chce się ją wychować, trzeba dawać młodym szanse. Także na tym najwyższym poziomie. Musimy odnaleźć złoty środek pomiędzy pozwalaniem im na wykorzystywanie takich okazji, ale też nie spalaniem ich zbyt szybkimi, pochopnymi ruchami. Kiedy złapią dobrą formę, ale i pewność siebie, możemy myśleć o pewnych zmianach w składzie. Tak to będzie działało.
Gdy pytano mnie, czy chcę pracować bliżej Andreasa Widhoelzla, odpowiadałem, że wystarczy mi ciągła praca z juniorami. Postawiłem jednak warunek: chcę widzieć w zespole co najmniej dwóch skoczków od siebie. I szefowie się na to zgodzili. To był właśnie Daniel Tschofenig i Niklas Bachlinger. Z czasem coraz ciężej było ich jednak utrzymać w składzie. Ostatecznie był tam sam Daniel i ledwo się tam znalazł. Zeszłej zimy Michael Hayboeck miał problemy z plecami, przez co zrobiło się miejsce dla niego i wykorzystał swoją szansę. Ale musiałem się o to nawalczyć. Ci młodzi zawodnicy potrzebują czasu. Daniel skakał słabo w Niżnym Tagile, potem dwukrotnie zapunktował w Ruce i zbudował sobie drogę do sporych sukcesów, bo później bywał już i w czołówce zawodów. Ale obawiam się, że mogło nie być tak kolorowo, gdyby nie fakt, że wywalczył sobie to miejsce.
Nigdy nic nie wiadomo. Po pierwsze: jestem realistą. Od początku mówię, że nie można przeceniać lata. Widzimy i wszyscy nasi zawodnicy potrafią zauważyć, kiedy wszystko działa. Pojawiają się dobre skoki, są w czołówce. Najwięcej poprawy pojawiło się w fazie lotu, zauważyłem też, że coraz lepiej wygląda też sprawa pozycji najazdowej i prędkości na progu. To obecnie nasza wielka zaleta. To daje nam coraz więcej belek, możliwości skakania z niższego najazdu, czy wydłużania skoków, ha, ha. Zobaczymy, jak będzie zimą. Wtedy będzie się także liczył sprzęt, ale mam wrażenie, że tu jesteśmy na dobrym poziomie, nie powinniśmy mieć problemów. Ten element też będzie miał wpływ na prędkości, czy technikę. Ale jestem pewny siebie, bo myślę, że poszliśmy do przodu.
Zauważyłem to też u innych. Wszyscy startowali na swoich obozach z niskich belek, więc i my tam zeszliśmy. Może to kwestia rozwoju sprzętu, który jest w zupełnie innym miejscu, niż w zeszłych latach. Trudno to porównać z zeszłymi sezonami. Na dużych skoczniach nie schodzimy poniżej 86,9 kilometra na godzinę na progu. To normalna, dobra prędkość. Ale racja, niskie belki to też dobry znak przed zimą. Pełno ich, więc myślmy pozytywnie.