Polscy skoczkowie będą grali w gry. Jak Iga Świątek. Setka i mechaniczne osły. "Bez tego sukcesu nie będzie"

Łukasz Jachimiak
- Dla naszych skoczków przygotowałem swoiste psychologiczne menu. Było jak w restauracji - mówi w rozmowie ze Sport.pl psycholog Daniel Krokosz. Przez lata w kadrze polskich skoczków nie było psychologa, a teraz jest i będzie jeździł z ekipą na najważniejsze konkursy w ruszającym za chwilę sezonie. Krokosz jest wykładowcą akademickim w AWFiS w Gdańsku. W przeszłości pomagał regionalnej kadrze żeglarskiej czy tenisistom.

Już 4 listopada w Wiśle odbędą się pierwsze punktowane skoki w sezonie 2022/2023. Naszą kadrę prowadzi nowy trener, Thomas Thurnbichler. A ważną osobą w sztabie stworzonym przez Austriaka ma być psycholog Daniel Krokosz, którego polecił legendarny profesor Jan Blecharz, współtwórca sukcesów Adama Małysza.

Zobacz wideo Zbigniew Boniek: Francuzi wiedzą, że popełnili faux pas wobec Lewandowskiego

Łukasz Jachimiak: Czy Daniel Krokosz pojedzie z kadrą polskich skoczków na wszystkie konkursy nowego sezonu?

Daniel Krokosz: Na pewno nie pojadę na wszystkie konkursy, bo pracuję też na AWFiS w Gdańsku i obowiązki akademickie czasami będą mnie zatrzymywały w Trójmieście. Ale to nie problem - z żeglarzami też nie wszędzie wyjeżdżałem, czasami przechodziliśmy na pracę online i to też się nam sprawdzało.

Wyobrażam sobie, że skoro trener Thomas Thurnbichler chciał mieć pana w sztabie, to jednak uzgodniliście, że będzie pan z ekipą co najmniej na Turnieju Czterech Skoczni, na mistrzostwach świata i na polskich konkursach, czyli wszędzie tam, gdzie presja będzie największa.

- Dobrze pan przewiduje: Turniej Czterech Skoczni jest jeszcze do ustalenia, ale na pewno jadę na otwarcie Pucharu Świata do Wisły, na pewno pojadę z drużyną do Zakopanego i na pewno będę z nią w Planicy na mistrzostwach świata.

Jak się panu wskoczyło do tej ekipy? Jest pan człowiekiem, który na skokach się zna i dzięki temu łatwiej było zacząć budować relacje?

- A który Polak nie jest specjalistą od skoków? Teraz tylko muszę się przestawić z bycia specjalistą kanapowo-fotelowym na bycie człowiekiem, który naprawdę zna specyfikę tego sportu. Pracuję nad tym, zadając trenerom mnóstwo pytań o takie rzeczy jak pozycja dojazdowa, wybicie, ułożenie rąk w locie, detale dotyczące lądowania. Pytam o wszystko i z ogromną ciekawością odkrywam skoki na nowo. Bo ja je śledzę uważnie od ponad 20 lat, od wybuchu małyszomanii. A teraz mam okazję widzieć je od środka, z wnętrza.

Ile pan miał lat, gdy Adam Małysz odskoczył całemu światu w 2001 roku?

- Kończyłem liceum i zaczynałem studia. Wtedy już bardzo świadomie oglądałem skoki i byłem pod wrażeniem pracy, jaką z Adamem Małyszem wykonywał profesor Blecharz. Jego rola była dla mnie podpowiedzią, gdy wybierałem drogę swojej kariery zawodowej. Od tamtego momentu skokami zainteresowałem się bardzo mocno, a oglądałem je już we wcześniejszych latach. Pamiętam dominację Andreasa Goldbergera, a nawet sukcesy Jensa Weissfloga.

Wygląda na to, że mamy podobny kibicowski staż - pierwszym skoczkiem, który mnie zachwycił, był Toni Nieminen wygrywający igrzyska olimpijskie w Albertville w 1992 roku.

- Na tych igrzyskach groźny upadek miał Marc Noelke, obecnie nasz drugi trener, asystent Thomasa Thurnbichlera.

Wiem, że pękła mu śledziona. Mojemu redakcyjnemu koledze, Jakubowi Balcerskiemu, opowiedział ze szczegółami, jak otarł się o śmierć.

- Między innymi dzięki Marcowi wiem, że po takim upadku dla skoczka już nic nie jest takie samo.

Wygląda na to, że już zaczął pan przepracowywać z ludźmi z kadry ich traumy.

- Skoczków i trenerów poznałem w lipcu, tu doświadczenia mam bardzo świeże. Ale na przykład pracowałem niedawno z zawodnikami z motocrossu i bardzo mocno na wielu z nich podziałała śmierć mistrza Polski. Trzy lata temu Łukasz Lonka zmarł po wypadku w zawodach. Niestety i stety mam doświadczenia pracy z ludźmi, którzy widzieli najgorsze wypadki i którzy sami przeszli bardzo poważne rzeczy. Pracowałem i nadal pracuję z żeglarzami z naszej narodowej kadry, mam też doświadczenie pracy z tenisistami. Sam się wywodzę z tej dyscypliny. W tenisa grałem, ale bez sukcesów.

W takim razie nie muszę pytać, jak bardzo śledzi pan pracę Darii Abramowicz z Igą Świątek.

- Oczywiście, że bardzo czujnie wszystko śledzę i jestem zainteresowany wszystkim, co z mojej dziedziny one przemycają w mediach społecznościowych i w wywiadach.

Kupił pan już krzyżówki dla skoczków? Bo oni miewają tyle przerw w konkursach, że na pewno mogliby spróbować tego, co Idze niedawno pomogło.

- Oczywiście wiem, że nawiązuje pan do tego, co Iga zrobiła w deszczowej przerwie w półfinale turnieju w San Diego. I powiem, że na przerwy jestem przygotowany. Bo jeżeli tenis jest grą przerw, to przecież skoki narciarskie są jedną wielką przerwą, wielkim czekaniem. Sam start, jego surowy czas, to jest kilkadziesiąt sekund. Skoczkowie będą mieli gry, którymi będą się mogli zająć w tym czasie, w którym się czeka i myśli, co to będzie. Liczę, że zamiast budować różne niepotrzebne wizje, będą mieli czym zająć umysł.

Jakie to gry? Chyba nie widziałem, żeby ktoś czekając na swój skok w coś grał.

- Wystarczy wpisać wyszukiwarkę hasło "Trening umysłu" lub "Trening umysłu, gry i zabawy logiczne" i już można się zorientować, co mniej więcej polecam naszym skoczkom. Można znaleźć mnóstwo gier, które trenują koncentrację, opanowanie, percepcję i pamięć roboczą.

Jaką grę najczęściej pan stosuje?

- "Setkę".

Brzmi intrygująco.

- To jest siatka uwagowa. Rzecz powszechnie stosowana przez psychologów. "Setka" dlatego, że zawodnik ma w specjalnej matrycy znaleźć cyfry i liczby od 1 do 100 i skreślić czy bardziej kliknąć je w rosnącej kolejności w jak najszybszym czasie. Ta matryca zmienia się przy każdym uruchomieniu gry.

Co ta gra daje?

- Pokazuje, w którym momencie zawodnik traci koncentrację. Zawodnik nie może sobie pozwolić na myślenie, że czas mu ucieka, że może źle mu idzie, nie może nie widząc jakiejś liczby zacząć wątpić czy ona w ogóle jest wyświetlona. Ta gra wpaja myślenie tylko o następnej liczbie do odnalezienia, uczy, że nie wolno się niczym rozpraszać. Stanowi też ćwiczenie zdolności skanowania pola widzenia.

Latanie balonem też pan naszym skoczkom poleca?

- Oczywiście.

Wyjaśnijmy, jak to działa - skoczek widzi lecący balon i musi koncentrować myśli tylko na nim, bo jeśli dokądś ucieknie, to balon od razu wypada z toru lotu i uderza w jakąś przeszkodę.

- To jest system biofeedback. Korzystamy z niego w różnych wersjach już od pierwszego spotkania. No może od drugiego, bo pierwsze poświęciliśmy na rozmowę, na zbudowanie podstaw relacji.

Klocki lego też pan skoczkom podrzuca?

- Jeszcze nie, ale kreatywność to coś, czym zdecydowanie chcę się kierować i niewykluczone, że za jakiś czas i my postawimy na to, co się sprawdziło u Igi.

Pójdźmy w tej kreatywności jeszcze dalej - czy chodzi panu po głowie zorganizowanie dla skoczków czegoś w rodzaju terapii z osłami, jakiej chętnych poddawał w ostatnich latach Harald Pernitsch?

- Uważam, że to jest naturalna forma biofeedbacku.

Czyli osły to żywe balony?

- W pewnym sensie tak. Zwierzęta doskonale odczuwają nasze emocje. Kiedy się denerwujemy, współpraca ze zwierzęciem będzie trudna lub wręcz niemożliwa, bo będzie ono odczuwało nasze złe emocje. Nie widzę potrzeby szukania osłów dla skoczków, bo mamy osły mechaniczne w komputerach i smartfonach.

Kiedyś o zajęciach z osłami, a więc - jak pan mówi - o biofeedbacku Piotr Żyła powiedział mi tak: "Patrzę w lustro i widzę osła". To żart, ale z drugim dnem.

- Zdecydowanie. Piotrek jest bardzo świadomym, profesjonalnym zawodnikiem. Często jego odpowiedzi są przewrotne, a wynikają z głębszej analizy. Nie chcę mówić za dużo, żeby nie nadwerężyć zaufania Piotrka do mnie, ale ufam jego profesjonalizmowi i wyczuciu różnych spraw.

Żyła zrobił na panu największe wrażenie? Trener Thurnbichler w rozmowie z TVP Sport, powiedział o panu tak: "Przyszedł, poznał skoczków, przyjrzał się i powiedział: to, jakie narzędzia sam z siebie wykształcił Piotr Żyła, jest genialne".

- Rzecz jasna nie mogę odpowiedzieć, kto zrobił na mnie największe wrażenie. Każdy z zawodników wnosi do zespołu swoją osobowość i każdy na swój sposób robi pozytywne wrażenie. Jeśli natomiast chodzi o Piotrka, zdecydowanie jego poczucie humoru i dystans to rzeczy, które rzucają się w oczy. Nie powinno to nas mylić - to profesjonalista, który do swojej pracy podchodzi na poważnie i doskonale wie co mu jest potrzebne, a co nie.

Kilka lat temu, jeszcze przed objęciem kadry przez Stefana Horngachera, Żyła opowiadał mi, że ze złości po kolejnych nieudanych startach chodził do lasu, brał kij i walił nim w drzewa. Wygląda na to, że w ostatnich latach został skoczkiem z absolutnej światowej czołówki, bo znalazł nie tylko techniczno-fizyczną formułę na skoki, ale też musiał znaleźć inne, o wiele lepsze, sposoby na stres.

- Jak to mówi mój mistrz, profesor Blecharz, w sporcie na najwyższym poziomie jest miejsce na sukces bez udziału psychologa sportu, ale nie ma miejsca na sukces bez dobrej psychologii sportu. Sam psycholog nie jest niezbędny, ale dobre psychologiczne przygotowanie, przepracowanie wielu rzeczy, poukładanie ich sobie w głowie jest po prostu konieczne, bez tego sukcesu nie będzie. Jak widać, zawodnicy często sami wypracowują takie narzędzia, a czasem potrzebują do tego psychologa

Żyła nigdy nie otworzył się na pracę z psychologiem, ale pracował z osłami. Stoch i Kubacki korzystali czy wciąż korzystają ze swoich zaufanych specjalistów - każdy z nich jest inny, a razem tworzą podgrupę mistrzów w kadrze, w której jest też grupa młodszych zawodników z bardzo różnymi doświadczeniami i po różnych przejściach. Czy mogłaby być jeszcze większa skala, gama różnych rzeczy do przepracowania i różnych koniecznych podejść do ludzi niż w tej kadrze?

- Zgadzam się z tą obserwacją i cieszę się, że to są kompletnie różni ludzie. Moja filozofia pracy jako psychologa sportu opiera się na indywidualnym podejściu i na widzeniu bardziej człowieka niż zawodnika. To, co zastałem ani mnie nie przytłacza, ani tym bardziej nie przeraża. Interesuje mnie zawsze tylko ten człowiek, z którym aktualnie rozmawiam.

Czyli pan jest nie psychologiem kadry skoczków, tylko psychologiem każdego skoczka z kadry, który zechce z panem pracować i każdego człowieka ze sztabu tej kadry, który zechce się otworzyć?

- To jest bardzo dobre doprecyzowanie. Oczywiście będą się zdarzały warsztaty grupowe. One mają inną funkcję niż zajęcia indywidualne i one też są potrzebne.

Jak pan przekonuje, że z panem warto pracować? Wyobrażam sobie, że na przykład Dawid Kubacki jest bardzo zadowolony z psychologa, z którym pracuje od lat i nie czuje potrzeby pracy z panem.

- Ja wiem, że nasi skoczkowie pracujący z innymi psychologami są z tych współprac bardzo zadowoleni. Jestem w kontakcie z ich psychologami, dowiaduję się, jakie techniki mogą być ewentualnie komplementarne z tym, co oni skoczkom oferują. Nie podchodzimy do sprawy na zasadzie rywalizacji, tylko szukamy synergii. A z trenerami przyjęliśmy takie podejście, że mam być osobą w tle, mam się nie narzucać. Nie wychodzę z inicjatywami nieznoszącymi sprzeciwu. Mówię zawodnikom, kiedy i gdzie mogą mnie spotkać, mówię, że zawsze na nich czekam, kiedy tylko mają ochotę. Ale decyzje absolutnie zostawiamy ocenie i dobrej woli sportowców.

Rozumiem, że właśnie to im pan powiedział na pierwszym spotkaniu. Ale też myślę sobie, że dobrze byłoby, gdyby pan zareklamował im swoją ofertę. Marek Graczyk opowiedział mi kiedyś, że lecąc na igrzyska do Soczi w samolocie wystąpił zaraz po stewardessach omawiających procedury bezpieczeństwa. Podobno wyszedł na środek, pokazał kilka gadżetów, wytłumaczył, jak działają, pozwolił je wypróbować, po czym zapewnił, że z tego i z wielu innych rzeczy każdy olimpijczyk będzie mógł korzystać w wiosce.

- Świetne! Bardzo podobnie wyglądało moje pierwsze wystąpienie. Dla naszych skoczków przygotowałem swoiste psychologiczne menu. Było jak w restauracji - wyjaśniłem co jest do czego, z jakich urządzeń będzie można u mnie korzystać i co różne zajęcia dadzą.

Ma pan w menu taki materac, o którym żartuje się, że to elektroniczna kozetka? Podobno leżąc na nim człowiek czuje się, jakby dryfował i świetnie się regeneruje.

- Tego nie musiałem proponować, bo to stosuje już jeden z naszych fizjoterapeutów.

Co w pańskim menu jest daniem głównym? Albo pozycją najbardziej zaskakującą?

- Trudno wskazać taką jedną rzecz. Chyba każdy wybiera coś dla siebie. Najważniejsze, że każdy zawodnik widzi, że psycholog to wcale nie jest ktoś, kto oferuje tylko rozmowy. Ta oferta jest dużo większa.

Panu ofertę dołączenia do kadry złożono dlatego, że trener Thurnbichler chciał mieć fachowca na etacie w sztabie, a gdy o polecenie najlepszego człowieka poproszony został profesor Blecharz, to wskazała pana?

- Trener Thurnbichler i trener Noelke mieli bardzo dobre doświadczenia pracy z psychologiem w zespole w kadrze austriackiej. Dlatego zgłosili zapotrzebowanie na taką osobę w polskiej kadrze. Na łącznika między sztabem a zawodnikami. Oczywiście łącznika przestrzegającego tajemnicy, zasady poufności. Bardzo się cieszę, że jest w tej ekipie takie podejście, że psycholog to jeden z fachowców, pracujący regularnie, dostępny cały czas, a nie tylko interwencyjnie.

Wypada tylko życzyć sukcesów, jakie profesor Blecharz osiągał z Adamem Małyszem.

- Dziękuję i bardzo na to liczę. A co do profesora Blecharza, to był recenzentem mojego doktoratu i trudniejsze sprawy konsultuję z profesorem. Dla mnie zaszczytem byłoby nazywanie się uczniem profesora.

Czy pan, tak jak trener Thurnbichler, jest umówiony ze związkiem na pracę długofalową, do igrzysk olimpijskich w 2026 roku?

- Taki jest plan. Mam nadzieję, że go zrealizujemy. W taki sposób pracuje świat. Na szczęście w Polsce coraz rzadziej słyszy się już stwierdzenia typu "nasi zawodnicy nie potrzebują psychologa, bo w naszej drużynie nie ma wariatów".

To "złota" myśl Franciszka Smudy.

- Tak słyszałem. Nie z ust legendarnego trenera, ale wiem, że tak powiedział. Koniec końców trener Smuda z psychologiem pracował. I to wybitnym. Szkoda tylko, że Paweł Habrat dostał mało czasu na zrobienie tego, co było potrzebne. Cieszę się, że ja mam mieć dużo czasu.

Więcej o: