Do tej pory Thomas Thurnbichler trzymał się z boku. Jako skoczek nigdy nie zabłysnął i nie udowodnił talentu. Kibice znają go głównie ze słynnego "podwójnego skoku". Z austriackimi juniorami osiągnął wielkie sukcesy i w kraju, i w Pucharze Świata, czy imprezach mistrzowskich, ale dostrzegł to mało kto. W kadrze seniorów był "tylko" asystentem trenera Andreasa Widhoelzla. Z którym zresztą często się nie zgadzał.
W końcu zaryzykował, podjął ważną misję, która może odmienić jego życie. W piątek zadebiutuje w roli głównego trenera, machając flagą polskim skoczkom podczas treningów i kwalifikacji do zawodów Letniego Grand Prix w Wiśle. Jego poprzednicy, Stefan Horngacher i Michal Doleżal, debiuty w kadrze wspominają miło - dzięki zwycięstwom odpowiednio Macieja Kota z 2016 r. i polskiej drużyny z 2019 r. na tej samej skoczni. I choć letnie zawody w skokach znaczą o wiele mniej niż te na śniegu, to Thurnbichler też chciałby wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego śpiewanego przez polskich kibiców tuż po zejściu z wieży trenerskiej.
5 stycznia 2008 r., Bischofshofen. To wtedy Thomas Thurnbichler debiutuje w Pucharze Świata. Miała być tak dobrze znana mu skocznia Bergisel w Innsbrucku, ale dzień wcześniej podjęto niespotykaną w historii Turnieju Czterech Skoczni decyzję o przeniesieniu trzeciego konkursu z Innsbrucka do Bischofshofen. Na skoczni imienia Paula Ausserleitnera odbywały się zatem dwa konkursy. Do pierwszego Thurnbichler nawet się nie zakwalifikował. W drugim wystąpił. Z "jedynką" na plastronie skoczył 111,5 metra i skończył rywalizację na pierwszej serii. Na odjeździe złapał się za głowę, po czym machnął ręką i się uśmiechnął. Po 45. miejscu w Bischofshofen nigdy nie wrócił już jednak do Pucharu Świata.
- Czy się denerwowałem? Pewnie. To była dla mnie wielka rzecz - mówi Sport.pl Thurnbichler czternaście lat po debiucie w PŚ. - Alexander Pointner mnie powołał, ale mieliśmy bardzo silny zespół. Dlatego każdy miał świadomość, że tylko koncentracja na jak najlepszym występie może mu zagwarantować pozostanie w kadrze. Pamiętam, że się zestresowałem i cóż, więcej mnie w niej nie zobaczyliście - śmieje się trener.
Choć do dziś pewnie ma trochę żalu, że jego historia w najważniejszym cyklu skoków nie jest bardziej imponująca.
Thurnbichlerowie mają skoki we krwi. Dziadek Thomasa, Heinrich Thurnbichler, to założyciel klubu w Woergl, gdzie obecny trener Polaków spędził dzieciństwo. Ojciec Thomasa, Helli wszedł w rolę Heinricha, gdy ten zachorował. I stał się jednym z największych trenerów klubowych w Austrii. Był pierwszym trenerem Stefana Horngachera, szkolił także Alexa Stoeckla, Alexa Pointnera, Andreasa Koflera, czy Gregora Schlierenzauera. I oczywiście synów - Stefana i Thomasa.
- Ich juniorskie sukcesy trudno przebić. W kategoriach od szóstego do szesnastego roku życia wygrali praktycznie wszystko, co było do wygrania - mówi nam Helli Thurnbichler. - Gdy był młody, Thomas trenował głównie z ojcem i ze mną. Helmuth to mój dobry przyjaciel, który oddał wszystko, żeby zapewnić swoim synom najlepsze warunki do rozwoju i spróbować wprowadzić ich na szczyt w skokach. Thomas zaczął skakać w wieku pięciu lat, a w SC Woergl pozostał przez mniej więcej dziesięć lat - opowiadał w rozmowie ze Sport.pl Kurt Walter, który obserwował rozwój Thomasa Thurnbichlera jako młodego skoczka.
Thomas Thurnbichler jako młody skoczek (po lewej w wieku sześciu lat w 1995 roku, po prawej w wieku ośmiu lat w 1997 roku) fot. archiwum prywatne Helliego Thurnbichlera
- Wszedł do najmłodszej grupy pięciolatków. Choć nie powinien. Zabranialiśmy trenowania młodszych zawodników w starszych grupach. Ale dla niego i Helmutha to nie miało znaczenia, byli zdeterminowani. Jego ojciec podał nam zmienioną datę urodzenia specjalnie, żeby Thomas mógł trenować - opowiada Walter. Ojciec Helli prostuje tylko, że zmianę robił, gdy Thomas miał sześć lat, by mógł wejść do grupy siedmiolatków. Do reszty się przyznaje.
Jakim skoczkiem był Thomas Thurnbichler? - Był jak dziki pies. Zawadiaka podejmujący ryzyko w każdej możliwej sytuacji. Zawsze szedł na całość - ocenił Kurt Walter. Nieco inaczej widzi to ojciec braci Thurnbichlerów. - To Stefan był tym dzikszym, bardziej walecznym z nich. Thomas był za to czystszy w technice skoku i odważniejszy. Choć to akurat cecha ich obu. Obaj nadal mają rekordy wielu skoczni w Austrii, które wyszły już z użytku - podkreślił Helli Thurnbichler.
Pomimo wielkiego potencjału Thomasowi nie udało się jednak trafić do światowej czołówki. - Skupiał się na formie, bardzo chciał zajść jak najwyżej, ale jego kariera działała na zasadzie wzlotów i upadków. Kilka razy rywalizował już z najlepszymi, ale potem nie utrzymywał dobrej dyspozycji i przytrafiały się kontuzje. To wytrącało go z rytmu - wskazał Walter.
Do tej pory na skoczni Thomas Thurnbichler był człowiekiem raczej nieśmiałym, chowającym się za innymi. A poza nią? - Na pewno jest ekstrawertykiem. Lubi rozmawiać, spotykać się z ludźmi, być dominujący i spontaniczny. To optymista, potrafi być ciepły, wesoły. W tym wszystkim zachowuje jednak pewien umiar. Pozostaje sumienny: ciężko pracuje, jest zawsze punktualny, odpowiedzialny, ostrożny i wiarygodny. Jego wielką zaletą jest otwartość na pomysły innych, jest ciekawy wszystkiego, kreatywny, wszechstronny i niekonwencjonalny w tym, co robi. Stara się wszystkim pomóc, współpracować i doprowadzać wszystko do stanu harmonii - uzupełnia opis Thurnbichlera Kurt Walter.
Gdy wiosną zapytaliśmy Thurnbichlera o trenerską filozofię, odpowiedział konkretnie. - Mam różnorodne podejście do skoków, widzę siebie w różnych funkcjach, nie ograniczam się tylko do bycia szefem, głównym trenerem. Nie pracuję tylko na skoczni, czy na siłowni. Pracuję nad sprzętem, nad motywacją i psychiką zawodników, a do tego dyskutuję razem z moimi asystentami. To niełatwo ubrać w słowa, ale najlepiej opisuje mnie chyba właśnie takie wielopoziomowe podejście do skoków - tłumaczył Austriak.
- Poznałem wielu świetnych trenerów na czele z Reinhardem Hessem, Hannu Lepistoe, Tonim Innauerem, Miką Kojonkoskim, kończąc na Alexie Pointnerze. Na uniwersytecie w Kolonii uczę też trenerów z niemal wszystkich olimpijskich dyscyplin w Niemczech. I mogę powiedzieć jedno: Thomas ma wszystko, co potrzeba trenerowi do tego, żeby osiągnąć sukces - wskazał w rozmowie ze Sport.pl asystent Thurnbichlera, Marc Noelke. - Jest ekspertem we wszystkich czynnikach, które wpływają na wynik w skokach. Ma otwarty umysł, ale także czystą wizję tego, co robi. Jeśli ktoś ma przeciwko niemu argumenty, chętnie ich wysłucha i podyskutuje, ale potrafi być też bardzo cięty, restrykcyjny wobec innych. Jego umiejętności są pod wieloma aspektami unikalne i wyjątkowe - zapewniał Niemiec. Inni trenerzy, w tym były szkoleniowiec Niemców, Werner Schuster, podkreśla, że Thurnbichler to bardzo wykształcony trener, który jako jeden z nielicznych ma za sobą skończone studia i jest bardzo ceniony przez Schigymnasium Stams, szkołę zimowych sportowych talentów z Tyrolu.
Po pięciu latach szkolenia austriackich juniorów, w tym dwóch spędzonych w młodzieżowej kadrze, a do tego roku w roli asystenta Andreasa Widhoelzla u seniorów, Thurnbichler podjął ryzykowną decyzję o wyjeździe do Polski. Ale czuje się tu coraz pewniej. Poza dobrze rozwijającym się zespole i postępami w pracy Austriak przyzwyczaja się też do życia w Krakowie. - Korki? Może i są, ale mnie jakoś szczególnie nie przeszkadzają. Zostawiam auto w garażu i wyjeżdżam na ulice rowerem. A Kraków to piękne miasto i chcę tu zostać jak najdłużej - deklarował Austriak przed zawodami w Wiśle. Nie jest tajemnicą, że w wolnych chwilach jeździ trochę na desce. - Może znajdę też kilka chwil na lekcje polskiego, ale to trudny język i potrzeba na to wiele czasu. A nie mam go wiele, dużo pracuję - tłumaczył na konferencji prasowej.
W jej trakcie był nieco zestresowany, bo w mediach do tej pory nie udzielał się zbyt często. Na początku zapomniał nawet włączyć mikrofonu. - To dla mnie zaszczyt móc poprowadzić polską drużynę. Polska flaga, którą będę machał przed skokami zawodników, sprawia, że czuję się dumny z tego, co robię - mówił szkoleniowiec. - Chcemy komfortowo wejść w ten weekend. Mamy silny zespół, ciekawą mieszankę z trzech różnych grup zawodników. To pokazuje mi, że aspekty, które wprowadzamy do pracy ze skoczkami, już zaczynają funkcjonować. Jestem pewny siebie - dodał Thurnbichler.
Pozostaje mu życzyć, żeby nie żałował decyzji o przyjściu do polskiej kadry. To jeden z najważniejszych momentów jego życia, a sam Thurnbichler, gdy negocjował z Adamem Małyszem, chyba musiał poczuć, że to chwila, która może je odmienić. Oby od pierwszego dnia w Wiśle tylko to sobie i innym udowadniał.