Była 4. minuta, gdy po akcji Afimico Pululu i Jesusa Imaza piłkę do własnej siatki skierował Patrick Berg. Na trybunach Aspmyra Stadium w Bodo szok mieszał się z niedowierzaniem. Norwescy kibice spodziewali się, że po wygranej w Białymstoku 1:0, w rewanżowym meczu III rundy eliminacji Ligi Mistrzów ograny w europejskich pucharach mistrz Norwegii nie będzie miał już najmniejszych problemów. Problemy były, ale niestety tylko przez 30 minut.
We wtorkowe piękne i słoneczne popołudnie w Bodo na fajerwerki nie trzeba było długo czekać, aczkolwiek to wcale nie piłkarze je rozpoczęli. Podczas gdy w Polsce odpalanie pirotechniki jest zabronione, w Bodo odpalają ją sami organizatorzy spotkania przy przedmeczowej prezentacji swojej drużyny. Gdy spiker wywoływał kolejnych zawodników mistrza Norwegii, nad jedną z trybun pojawił dym ze świec dymnych, a przy linii bocznej pojawiał się ogień. Dosłownie ogień. Wyglądało to jednak bardzo efektownie.
Piłkarze Adriana Siemieńca zapowiedzieli, że chcą jeszcze sprawić w Norwegii sensację i ich nastawienie było widać od pierwszej minuty. W ten sposób mistrzowie Polski szybko ukąsili swojego przeciwnika i doprowadzili do remisu w całym dwumeczu. I jak by nie patrzeć, po 2/3 całej rywalizacji było 1:1, ale nawet wtedy bukmacherzy uważali Bodo/Glimt za pewniaka do awansu, ustawiając na to kurs zaledwie 1.15.
Dopóki Jagiellonia była w stanie uniknąć większej liczby strat pod pressingiem gospodarzy, ten mecz wyglądał z jej strony naprawdę przyzwoicie, mimo coraz większych natarć zespołu Kjetila Knutsena. Ale to potrwało tylko do mniej więcej 30. minuty, bo później seria strat drużyny Adriana Siemieńca powodowała coraz większe zagrożenie pod bramką Sławomira Abramowicza, aż do remisu strzałem zza pola karnego doprowadził Sondre Brunstad Fet. A że gospodarze poszli za ciosem i po bardzo ładnej akcji Bodo na 2:1 w meczu (i 3:1 w dwumeczu) trafił Isak Dybvik Maatta. Emocje praktycznie się skończyły, jeszcze zanim doszło do przerwy.
165 kibiców i kilkunastu dziennikarzy z Białegostoku szybko musiało pogodzić się z porażką. Przewaga piłkarska Bodo/Glimt była bardzo wyraźna, choć nie można odmówić Jagiellonii starań w drugiej połowie na strzelenie kolejnego gola i powrót do rywalizacji. To była "mission impossible" dla mistrza Polski. I można się oburzać na fatalnego po przerwie francuskiego sędziego Benoita Bastiena, który m.in. zabrał Jagiellonii rzut wolny z 20 metrów za faul na Tarasie Romanczuku, potencjalnego karnego po wejściu spóźnionego obrońcy Bodo/Glimt w Michala Sacka, czy też puścił akcję bramkową na 3:1 po ewidentnym faulu na Mateuszu Skrzypczaku. Ale to by była co najwyżej korekta końcowego wyniku, bo walka o awans do IV rundy eliminacji Ligi Mistrzów była zdecydowanie poza zasięgiem białostockiej drużyny.
W starciu dwóch drużyn o podobnym ofensywnym stylu gry ten z Norwegii okazał się zdecydowanie lepszy. Bodo/Glimt zdominowało Jagiellonię jakością piłkarską i intensywnością. Widać jak na dłoni było, że od pandemii w 2020 roku to już 57. mecz (włącznie z eliminacjami, bez nich Norwegowie mają 28) drużyny Kjetila Knutsena w europejskich pucharach. Dla Jagiellonii - zaledwie trzeci i czwarty. Trudno było nie zauważyć, że Knutsen prowadzi Bodo/Glimt już 6,5 roku (Adrian Siemieniec dla porównania niespełna 1,5 roku), sezon po sezonie sprawdzając, jak wysoko jest sufit tego zespołu i tylko przenosząc tę poprzeczkę wyżej i wyżej.
Norwegowie są idealnym wzorem do naśladowania dla drużyny z Białegostoku. Też nie startowali z najwyższego poziomu, też nigdy nie mieli żadnego bogatego szejka, który by w kilka miesięcy zbudował ten zespół od zera. A jednak z Kjetilem Knutsenem rok po roku grając odważną i ofensywną piłkę szli do przodu i teraz są o zaledwie jedną rundę od bram piłkarskiego raju. Gdy tylko spiker w końcówce poinformował, że hymn Ligi Mistrzów zostanie odegrany w Bodo (jest odgrywany od IV rundy eliminacyjnej), na Aspmyra Stadium rozległa się wielka wrzawa.
Czy coś takiego jest możliwe w Ekstraklasie i Białymstoku? Przeszłość pokazywała, że nie, ale może właśnie potrzeba i w Polsce takiego jednego Bodo/Glimt, które przełamałoby standardy. Jagiellonia z piłkarską filozofią Adriana Siemieńca mogłaby takim Bodo być, ale póki co jest na samym początku tej drogi i na razie musi się skupić na rywalizacji o Ligę Europy, najprawdopodobniej z Ajaxem Amsterdam, gdzie spotka się z zespołem drużynowo gorzej zorganizowanym, ale posiadającym zdecydowanie większe umiejętności od mistrzów Norwegii.