Plotka transferowa ważniejsza od finału LM. "Wielka przykrość dla naszej piłki"

W finale Ligi Mistrzów w Lizbonie nie zagra żaden zawodnik kraju gospodarzy. Ostatni - Anthony Lopes z Olympique Lyon - odpadł w półfinale. - Tylko dwa portugalskie kluby miały szanse w Lidze Mistrzów. Oba są daleko od swojej najlepszej formy w Europie - mówi nam autor książki o portugalskiej piłce, Filipe d'Avillez.

Niedziela, 23 sierpnia to dzień finału Ligi Mistrzów. Zorganizowanego jako zwieńczenie pierwszego w historii takiego turnieju w europejskiej piłce klubowej - Final 8 LM. Przełożonego o 85 dni i z Turcji do Portugalii. Zamiast w Stambule piłkarze Bayernu Monachium i Paris Saint-Germain zagrają w Lizbonie, a wśród nich nie będzie ani jednego reprezentanta gospodarzy. - Benfica i Porto są dalekie od najlepszej formy w kontekście gry w Europie i zawiodły - mówi Sport.pl dziennikarz i autor książki "One Thousand Miles To Jamor: A Journey Through Portugese Football" Filipe d'Avillez. 

Zobacz wideo Barcelona weźmie nowego trenera tylko na chwilę? "Straszna sytuacja" [SEKCJA PIŁKARSKA #59]

Finał Ligi Mistrzów bez żadnego Portugalczyka. "Wielka przykrość"

Final 8 Ligi Mistrzów w Lizbonie to dla portugalskiej piłki prawdopodobnie największe wydarzenie od mistrzostw Europy organizowanych w kraju w 2004 roku. - To ważne dla kraju, ale nie dla zwykłego kibica. Logistycznie Final 8 jest pewnie największym turniejem od Euro - uczestniczy w nim aż osiem zespołów, ale o wiele większym wyzwaniem były finał LM w 2014 roku, czy Final Four Ligi Narodów w zeszłym sezonie - tłumaczy Sport.pl dziennikarz Filipe d'Avillez. - Dla większości fanów piłki to nie było i nie będzie ekscytujące ze względu na brak portugalskich klubów i fanów na trybunach - dodaje. 

W finale LM w Lizbonie nie zagra nie tylko żadna portugalska drużyna. Nie ma w nim także ani jednego zawodnika z tego kraju. Bramkarz Olympique Lyon, Anthony Lopes długo pozostawał w turnieju, ale jego drużyna została pokonana przez Bayern Monachium w półfinale. W Paris Saint-Germain gra jeszcze Marquinhos, który ma portugalskie obywatelstwo, ale urodził się w Brazylii i to właśnie ten kraj reprezentuje. Portugalczykiem, który jako ostatni grał w finale Ligi Mistrzów jest Cristiano Ronaldo. Zawodnik Juventusu w sezonie 2017/2018 wygrywał go jeszcze z Realem Madryt. 

- To wielka przykrość dla portugalskiej piłki. Ale jedynymi zespołami, które mogły powalczyć w Lidze Mistrzów, są Porto i Benfica. Pierwsi zdobyli w tym roku dublet, ale najlepsza forma przyszła na wiosnę razem z potknięciami rywali. W Europie byli dalecy od swojej najlepszej dyspozycji. A Benfica to po prostu wielkie rozczarowanie. Popełnili serię fatalnych błędów, stracili siedmiopunktową przewagę nad Porto w lidze. W Lidze Mistrzów z jakiegoś powodu ktoś pomyślał, że w meczach fazy grupowej trzeba postawić na grupę młodych, zupełnie niedoświadczonych zawodników. Porażki z Olympique Lyon i RB Lipsk pokazują, że to nie był dobry pomysł. Kibice twierdzą, że to efekt próby podwyższenia wartości zawodników z akademii, których później można byłoby sprzedać do wielkich europejskich klubów. Władze Benfiki przeliczyły się i tylko pogorszyły sytuację w klubie - wyniki w Europie nie powinny być na takim poziomie, patrząc na tradycje i sytuację finansową. To może kosztować posady wielu członków zarządu, bo w październiku w klubie odbędą się wybory - opisuje d'Avillez. 

Idealne miejsce na finał LM. "Ludzie zachowywali się odpowiedzialnie i to się opłaciło"

UEFA szukała na finał Ligi Mistrzów możliwie najbezpieczniejszego i najatrakcyjniejszego piłkarsko miejsca na mapie Europy. Trafiła idealnie - kibice doskonale znają miasto z poprzednio organizowanych turniejów, a w przededniu finału w Portugalii odnotowano 241 nowych przypadków koronawirusa. W Hiszpanii, Francji, Anglii, Włoszech czy Niemczech liczy się je w tysiącach. - Lizbona to prawdopodobnie najlepsze miejsce na ten turniej w zachodniej Europie, zwłaszcza jeśli UEFA chciała uniknąć krajów z klubami wciąż uczestniczącymi w rozgrywkach. Gdy ogłoszono decyzję, nasze władze z premierem i prezydentem na czele zrobiły z tego spore zamieszanie. Dla nich to była szansa, żeby pokazać innym, a przede wszystkim Portugalczykom, że standardy bezpieczeństwa, które wprowadzili w związku z epidemią koronawirusa, działają - ocenia Filipe d'Avillez. 

- Portugalia dobrze zniosła kryzys epidemiologiczny. Liczba zgonów spowodowanych koronawirusem zazwyczaj była dość niska, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak sprawy wymknęły się spod kontroli w Hiszpanii, z którą graniczymy. Ludzie zachowywali się tu odpowiedzialnie i potrafili przestrzegać zasad dotyczących wszystkich obostrzeń - wskazuje d'Avillez. - Najgorzej sytuacja wyglądała na przedmieściach Lizbony, ale została opanowana. Ucierpiała sytuacja ekonomiczna i jestem przekonany, że nie da się już wrócić do lockdownu, jak dwa-trzy miesiące temu. Ludzie też męczą się już przestrzeganiem zasad i myślą o tym, ile to jeszcze potrwa - zaznacza. 

Mecz maluczkich i reprezentacja Portugalii na dwóch ulicach obok siebie. "Dwa inne światy"

D'Avillez w zeszłym sezonie śledził cały sezon Pucharu Portugalii, żeby napisać o nim książkę "One Thousand Miles To Jamor". Oglądał wszystkich - od najmniejszych zespołów po zdobywcę trofeum. - Do napisania książki zainspirowałem się własnymi wyjazdami na finał Pucharu Portugalii. Czymś wyjątkowym dla tych rozgrywek jest samo miejsce rozgrywania meczu. Stadion Jamor jest przestarzały, położony w środku lasu. W dniu meczu fani z całego kraju imprezują wokół stadionu. Są świnie na ruszcie, grille, śpiewy i tańce. Święto jeszcze przed meczem. To zupełne przeciwieństwo nowoczesnej piłki, jej prawdziwy i czysty obraz. Gdy ostatni raz pojechałem tam za moim klubem, stwierdziłem, że warto to pokazać szerszej grupie kibiców - mówi dziennikarz.

Pierwszym meczem, który śledził podczas swojej "podróży przez portugalski futbol" było spotkanie maluczkich. - Graciosy pochodzącej z Azorów i małego klubu Casa Pia Atletico. Zorganizowano je na niewielkim stadionie niedaleko obiektu Benfiki. Po meczu wracałem do samochodu, a towarzyszyli mi członkowie władz klubu Casa Pia, jego piłkarze i kibice, którzy wszyscy razem opijali wygrany 6:0 mecz. Po drugiej stronie stadionu zobaczyłem przejeżdżający bus reprezentacji Portugalii, która szykowała się do meczu z Włochami w Lidze Narodów. Dwa inne światy tak blisko siebie, niesamowite! - zachwyca się d'Avillez. - W całym pisaniu mojej książki najbardziej podobało mi się właśnie spędzanie czasu z osobami powiązanymi z tymi mniejszymi klubami. W świecie, w którym fani są coraz mniej istotni dla nowoczesnej piłki, udało mi się doświadczyć wyjątkowej więzi między nimi a klubami, którym poświęcają całe życie. Często mówiłem też, że sam Puchar Portugalii jest wyjątkowy. To turniej marzeń. O samym braniu w nim udziału, przejściu kilku rund, albo wygranej, która jest raczej zarezerwowana dla większych klubów - opisuje. 

W portugalskiej piłce wciąż panują trzy kluby: Sporting, Benfica i Porto. Najwięcej sukcesów w swojej historii ma Benfica, goni ją Porto, a Sporting wciąż bez większego skutku próbuje przerwać ich dominację. W całym kraju najpopularniejsza jest jednak Benfica, na której meczach od południa po północ stadiony są wypełniane do ostatniego miejsca. - Do tej trójki dodałbym dwa miasta - Bragę i Guimaraes. W tym pierwszym fani Bragi wnieśli świeżość do środowiska kibicowskiego w Portugalii. Co więcej, ci, którzy nie kibicują Bradze, stanowią spore wsparcie dla grup fanów Benfiki. W Guimaraes kibice Vitorii nienawidzą wielkiej trójki, a większe kluby doceniają ich niezależność i zaangażowanie. Największym problemem dla kibiców w Portugalii obecnie jest schemat wprowadzania kart identyfikacyjnych dla kibiców, który wprowadził rząd. Nie sprawdzał się w innych krajach, tu także zmieni atmosferę wielu meczów, jeśli nie zostanie szybko porzucony. Kibice bez nich nie będą mogli pojechać na konkretne mecze do sektorów ultrasów - opowiada d'Avillez. 

Plotka transferowa ważniejsza od finału Ligi Mistrzów. Lizbona kibicuje PSG

Niedzielny finał będzie trzecim w historii Ligi Mistrzów i Pucharu Europy organizowanym przez Lizbonę. Pierwszy miał miejsce w sezonie 1966/1967 - Celtic pokonał w nim Inter Mediolan 2:1. To wtedy narodziła się legenda "lizbońskich lwów" w szkockim klubie. Na kolejny finał trzeba było czekać aż do 2014 roku. To były pamiętne derby Madrytu i 4:1 dla Realu po dogrywce i golu Sergio Ramosa z końcówki regulaminowego czasu gry. - Nie byłem na trybunach, ale pamiętam, jakie wrażenie wywarły na mnie grupy fanów Atletico - wspomina Filipe d'Avillez. Łatwo było poczuć atmosferę finału w mieście, które podzieliło się na strefy dla kibiców obu klubu. Po meczu Lizbona była jednak biała tak, jak Madryt. 

Zainteresowanie tegorocznym finałem w Portugalii można zobrazować w prosty sposób. Dzienniki "Record" i "A Bola" zamiast rywalizacji PSG i Bayernu za główny temat dnia w niedzielę uznały plotkę, wedle której ze Sportingu Lizbona odejdzie Argentyńczyk Marcos Acuna. To on znalazł się na okładkach obu gazet, sprawiając, że finał LM pojawił się tam tylko w małych wzmiankach. Dziennikarze, którzy zajmują się meczem więcej piszą o PSG, choć w swoich tekstach zwracają uwagę na siłę Bayernu. Większość nie wskazuje faworyta. Kibice wydają się być za francuskim klubem. Fanów paryżan w Lizbonie jest o wiele więcej niż kibiców, którzy przyjechali z Monachium. O ile nie dopuszcza się ich w okolice stadionu, po liczbie fanów pod hotelem widać to już bardzo dobrze.

Co trzeci finał da Portugalii? "To jedyna niezrozumiała rzecz w całej układance"

Co finał LM może dać Lizbonie i Portugalii? - To w zasadzie jedyna niezrozumiała rzecz w całej układance, jaką stanowi organizacja całego Final 8. Mamy dobre kontakty z UEFA, patrząc po ostatnio organizowanych turniejach. I ze względu na to, że one niedawno u nas gościły, to nie możemy się ubiegać o przejęcie mistrzostw Europy czy innych ważnych imprez. Były jedynie pogłoski o możliwych mistrzostwach świata we współpracy z Hiszpanią, ale to przecież kwestia decyzji FIFA. Dlatego nie widzę, żeby organizacja turnieju i finału miała pomóc Portugalii w jakiś sposób w kolejnych latach. Inna sprawa, że nie będzie także krzywdząca - twierdzi Filipe d'Avillez. 

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.