Łukasz Fabiański zaszokowany zachowaniem kolegów. "Nigdy nie zapomnę"

Kacper Sosnowski
Łukasz Fabiański był mocno poruszony jeszcze przed wyjściem na boisko w swoim ostatnim meczu w reprezentacyjnej koszulce. Okazało się, że koledzy z drużyny zrobili mu niespodziankę już w szatni przed starciem z San Marino (5:0).

- To, co wydarzyło się w szatni przed spotkaniem, wybiło mnie z profesjonalnego nastawienia do meczu - mówił przed kamerami TVP Łukasz Fabiański. Okazało się, że wzruszające chwile polski bramkarz przeżył już w tamtym momencie.

Zobacz wideo "Prawdziwą wartość Łukasza Fabiańskiego poznamy, jak zabraknie go w polskiej bramce"

Łukasz Fabiański: Byłem w szoku, jak ich tam zobaczyłem

Przed meczem z San Marino na telewizorze zamieszczonym w szatni wyświetlono specjalny film przygotowany dla żegnającego się z kadrą bramkarza. Fabiański zobaczył i posłuchał na nim żartobliwych i ważnych wspomnień swoich kolegów i trenerów związanych z jego osobą i różnymi momentami w kadrze. Gdy film się skończył, w szatni rozległy się brawa, ale Fabiański rozkleił się jeszcze bardziej gdy odwrócił się od telewizora. 

- Odwróciłem się przez prawe ramię i zobaczyłem, że w szatni z drużyną stoi moja żona, mój syn i moi rodzice. Byłem w szoku, jak ich tam zobaczyłem. To było coś niesamowitego, czego nigdy nie zapomnę - relacjonował to Fabiański.

"Wszystko puściło jak przyszła 57. minuta"

Wzruszające momenty przyszły też później. Fabiański mówi, że podczas śpiewania hymnu, co też jest zawsze emocjonalną sprawą, trzymał się dobrze. Im dłużej jednak trwał mecz, tym częściej bramkarz zerkał lekko poddenerwowany na zegarek. - Dłużyło mi się to bardzo - przyznawał potem po meczu. Rozkleił się gdy nadeszła 57. minuta, a on w swoim 57. meczu w koszulce z orzełkiem na piersi, zaczął opuszczać boisko.  

 

- Wzruszałem się, jak kibice skandowali moje nazwisko, a wszystko puściło jak przyszła 57. minuta - opowiadał Fabiański. To wtedy cały stadion bił brawo, a koledzy utworzyli szpaler. Bramkarzowi pozostało otrzeć łzy. "Fabiański opuszczał boisko niespiesznym krokiem, okrężną drogą, jakby chciał możliwie długo delektować się tą chwilą. Omiatał wzrokiem trybuny, w loży widział swoich najbliższych" - relacjonował to obecny na stadionie dziennikarz Sport.pl Dawid Szymczak. Po długich podziękowaniach przy ławce rezerwowych bramkarz poszedł na trybuny, gdzie czekali na niego jego koledzy i rodzina. Polak zaprosił na mecz z San Marino ponad 40 gości, którzy ostatnie minuty meczu oglądali już w towarzystwie głównego bohatera sobotniego wieczoru, więc wzruszeń dalej było sporo. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.