- Pytacie, jaka jest recepta na sukces w sporcie, jak sprawić, by dyscyplina była popularna? Ja zawsze pytam najpierw siebie - czy to mi się podoba, czy mnie bawi? Jeśli tak, to znaczy, że może spodobać się innym - powiedział Barry Hearn, promotor sportowy i dyrektor Światowej Federacji Snookera, podczas spotkania z dziennikarzami na turnieju Masters.
To było tuż przed wieczorną sesją ćwierćfinałową, w której zmierzyli się Mark Selby i John Higgins. A to, co pokazali Anglik i Szkot, musiało się spodobać każdemu, nie tylko Hearnowi. Dramaturgii było w tym meczu tyle, co w filmach mistrza Alfreda Hitchcocka, a gra głównych aktorów przypominała tę z desek Royal Shakespeare Theatre.
Przy stanie 3-3 we frame'ach (wygrywał zwycięzca 6 frame'ów) panowie urządzili sobie - i nam, ponad 1000 widzom zgromadzonym w Alexandra Palace - grę nerwów, zakończoną na ostatniej, czarnej bili. Lepszy okazał się Higgins, a temperatura w hali przypominała tropiki.
W 10. frame'ie, przy stanie 5-4, Higgins miał dwie doskonałe okazje, by wykończyć rywala, ale spudłował najpierw zieloną, a potem brązową - i to taką, że w Alexandra Palace już nikt, chyba łącznie z Selbym nie wierzył, że Anglik jeszcze wróci do stołu. W decydującej partii Higgins wyszedł na prowadzenie 57-0. Myślicie, że to był koniec Selby'ego? Gdzie tam! Odrobił wszystkie straty i zwyciężył. - Chyba zrobię sobie dzień wolny - żartował potem na konferencji prasowej.
Masters, we wspaniałym stylu, wygrał naj (większy, lepszy, sławniejszy, błyskotliwszy - niepotrzebnego nie skreślajcie, wszystko pasuje) snookerzysta świata, Ronnie O'Sullivan, rozbijając w finale Selby'ego 10-4. Kapitalny turniej, po którym Hearn znów może być zadowolony - snooker ma się dobrze. Ale Hearn jest od tego, żeby miał się jeszcze lepiej.
- Każdego dnia budzę się z tysiącem pomysłów w głowie. Tak, większość z nich to kompletne gówno. Ale wciąż zostaje jeszcze sporo wartościowych rzeczy. I z nich da się zrobić coś ciekawego - mówił nam w Londynie. To Hearn wymyślił cykl PTC (Players Tour Championship), to on przeniósł snookera z dostojnych sal Wielkiej Brytanii do Chin, Indii, Brazylii, wschodniej Europy, Skandynawii. On zadecydował, że czołowa "szesnastka" rankingu podczas większości turniejów będzie musiała przejść przez eliminacje, a nie - jak dotychczas - miała zapewnioną grę w tzw. fazie telewizyjnej, a w turniejach od pierwszej rundy ma startować aż 128 zawodników. - Bo czy Usain Bolt biegnie od połowy dystansu? - ironizował Hearn.
Rewolucyjne zmiany podzieliły środowisko. Wielu zgodziło się z Hearnem (nie bez znaczenie jest fakt, że za jego kadencji pula nagród w sezonie wzrosła w ciągu trzech lat z 3 do ponad 7 mln funtów), ale są i tacy, którzy zarzucają mu, że niszczy grę.
- Puryści wypominają mi, że szargam tradycję. To śmieszne. Ludzie zapominają, że snooker na Wyspach był martwy. My trzymamy go przy życiu. Ten format zostaje, przyzwyczajcie się, albo poszukajcie nowej roboty - odparł Hearn. I już zapowiedział, że najbliższe mistrzostwa świata będą "najwspanialszymi, jakie kiedykolwiek oglądaliście. Czegoś podobnego jeszcze nie było!".
Relacje z najważniejszych snookerowych turniejów w Eurosporcie i Eurosporcie 2.