Po finale ubiegłorocznych mistrzostw Europy w internecie krążył film z najlepszymi akcjami Norberta Hubera, który był bezlitosny dla Włochów. Po środowym meczu turnieju olimpijskiego w Paryżu z Brazylijczykami środkowy reprezentacji Polski zasłużył na kolejne takie podsumowanie. Błyszczał w każdym elemencie, a do tego dokładał charakterystyczną dla siebie celebrację zdobytych punktów, która nakręciła całą drużynę. A on sam zaliczył najlepszy występ w kadrze w tym sezonie. Lepszego momentu nie mógł sobie wybrać.
Początek czwartej partii - Polacy przegrywają 1:2 w setach i po kilku akcjach trener Nikola Grbić zdejmuje na środku Mateusza Bieńka, a w jego miejsce pojawia się Huber. Huber, który minionego lata - po kontuzji stopy Bieńka wykluczającej go z udziału w ME i kwalifikacjach olimpijskich - grał w drużynie narodowe pierwsze skrzypce. Tak samo było ostatnio w PlusLidze, czego potwierdzeniem jest nagroda dla MVP sezonu. To lato pokazało jednak, że 25-latek nie jest maszyną i zszedł z kosmicznego poziomu na ten bardziej ludzki. A poza tym szkoleniowiec Biało-Czerwonych stawia w pierwszej kolejności na tej pozycji na będących w świetnej formie Jakuba Kochanowskiego i Bieńka.
Kilka razy w tym sezonie Huber dostawał szansę gry w podstawowym składzie lub na zmianie, ale nieraz opuszczał po krótszej lub dłuższej chwili parkiet. Inaczej było w środę. Gracz Jastrzębskiego Węgla szybko pokazał, że to jego dzień.
- Zdecydowanie wchodząc nie dość, że dał dużo pozytywnej energii, co nas mentalnie podbudowało, to jeszcze w pierwszych kilku akcjach od razu podotykał piłkę, zablokował, poszedł na zagrywce, zrobił piłkę przechodzącą, dołożył asa. To naprawdę była bezcenna zmiana - ocenia Kochanowski.
Łączny bilans Hubera w tym meczu - siedem punktów, w tym trzy asy serwisowe, dwa skończone ataki na trzy i dwa punktowe bloki. Kochanowski ma rację - to była zmiana na wagę złota.
Każdy dziennikarz, który rozmawiał już z Huberem, wie, że nie jest on raczej specem od długich i wyczerpujących wypowiedzi. Często żartuje, zdarza mu się też czasem używać nieco oklepanych sformułowań. Tak też zaczyna krótką rozmowę z dziennikarzami w strefie wywiadów po meczu z Brazylią.
- Dziś chłopaki grali bardzo dobrze na środku, a ja cały czas starałem się być w gotowości. Trener stosuje tę zmianę po raz kolejny, więc jestem na to przygotowany, by być gotowym, gdy on i drużyna będą mnie potrzebować - stwierdza.
Gdy podpytuję, czy ma wrażenie, że w jego wypadku ta zmiana po raz pierwszy w tym sezonie wypadła aż tak dobrze, to rzuca z uśmiechem, że liczy, iż będą jeszcze kolejne ku temu okazje.
Grbić nastawiał swoich zawodników na ciężką przeprawę w środowym pojedynku. I wcale nie chodziło tylko o nietypowo wczesną porę rozpoczęcia meczu. Przede wszystkim chodziło o porażkę Brazylijczyków z Włochami 1:3 na otwarcie rywalizacji na igrzyskach.
- Naprawdę byliśmy przygotowani na to, że będziemy cierpieć w tym meczu. Że Brazylijczycy będą napakowani, będą chcieli za wszelką cenę wygrać, bo mieli nóż na gardle po przegranej z Włochami. Wiedzieliśmy, że każde dotknięcie piłki może mieć znaczenie, bo w ich pierwszym meczu też tak było - relacjonuje środkowy mistrzów Polski.
Gdy jedna z dziennikarek pyta, czy upatrzył sobie kogoś konkretnie po stronie Brazylijczyków, gdy szedł w pole zagrywki, to stwierdza, że chciał jedynie przebić piłkę na drugą stronę, co wcześniej zalecił zespołowi Grbić.
- Trener powtarzał na treningach, że w takich momentach trzeba szanować piłkę i nie popełniać błędów. Ale był też taki moment, że można było zaryzykować, bo był remis i drużyna się nakręcała - wspomina.
Ze względu na wczesną porę rozgrywania środowego pojedynku Polacy najpóźniej o 5.40 mieli się stawić na śniadaniu. Huber wraz z Leonem zrobili to dużo wcześniej.
- Śniadanie o takiej porze? Jest mega! Jak pada deszcz, to można podjechać rowerem, można wypić kawę u misji olimpijskiej. Ja dziś wstałem o 4.30, Wilfredo też był na nogach przed 5. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nie boimy się kolejnych meczów o tej porze - zapewnił z uśmiechem środkowy.