Podwójne ciężary - tak w skrócie można podsumować sobotę w wykonaniu polskich siatkarzy, Rano mieli jeszcze zajęcia na siłowni, a wieczorem rozegrali pięciosetowy sparing z Japończykami, w którym wiele rzeczy nie układało się po ich myśli. Mowa ciała trenera Nikoli Grbicia nie zostawiała nadmiernie wątpliwości co do tego. A dla kibiców, którzy liczą na cudowną odmianę w niedzielę, Serb miał złe wieści.
- Pytanie o to, jak powinna wyglądać nasza gra w tym okresie, nie jest do mnie. My wychodzimy po prostu na boisko i robimy, co chcemy...co możemy. Co chcemy, to oczywiście byśmy chcieli i mamy nadzieję, że tak będzie niedługo. Na razie robimy, co możemy. Czasem walczymy sami ze sobą, czasem z przeciwnikiem - zaznaczył Marcin Janusz, który cierpliwie odpowiadał na pytania dziennikarzy po meczu z Japończykami.
Po meczu rozegranym równo tydzień przed spotkaniem z Egiptem, którym Polacy zainaugurują występ w igrzyskach w Paryżu. Walka z samym sobą mocno towarzyszyła im także tydzień temu, podczas Memoriału Huberta Wagnera.
- Czy tej walki z samym sobą było teraz mniej niż w Krakowie? Musiałbym na spokojnie to przeanalizować. Tak na gorąco powiedziałbym, że może trochę. Ale było dużo zmian, sporo rotowania składem. Na treningach wygląda to coraz lepiej, schodzimy z obciążeń, co jest naturalne. Tyle mogę powiedzieć - rzucił rozgrywający.
Właśnie tydzień temu podczas memoriału Grbić ze swoim sztabem zaaplikowali siatkarzom siłownię w dniu meczowym, powtarzając wariant sprzed roku. Wtedy ciężkie nogi w Krakowie zaowocowały późniejszą świetną grą w mistrzostwach Europy i wywalczeniem zaraz potem kwalifikacji olimpijskiej. Początkowo wydawało się, że tym razem po imprezie towarzyskiej rozgrywanej na cześć Wagnera też skończy się już łączenie siłowni i meczu jednego dnia, ale w sobotę Polacy jeszcze raz przerobili ten wariant.
- Nie traktuję tego w kategoriach wymówki, ale faktem jest, że nie byliśmy w topowej formie. Ale nawet nie będąc w niej, wciąż mieliśmy szansę, by wygrać ten mecz. To pozytywna rzecz. Byliśmy bardzo blisko, grając z jednym z najlepszych zespołów świata, a nie grając najlepiej - wskazał Grbić.
Ale niech nikogo ta wypowiedź nie zmyli. Serb w swoim stylu był daleki od hurraoptymizmu i stworzył długą listę rzeczy, które jego drużyna po spotkaniu z Japończykami, drugą ekipą tegorocznej edycji Ligi Narodów, musi poprawić.
- Zagraliśmy dużo poniżej swojego zwyczajowego poziomu. Rywale serwowali i atakowali mocniej od nas, co nie było typowe dla ich charakterystyki. W niektórych sytuacjach brakowało nam skupienia, czasem dokładności. To nie jest wielkie odkrycie, że Japonia gra bardzo dobrze. To techniczny zespół, który wykorzystuje blok, mocno zagrywa itd. Nie zrobili czegoś inaczej niż zwykle, ale u nas brak było adaptacji, cierpliwości, rozpoznania tego, co robili przeciwnicy. O tym musimy myśleć. Mamy wiele rzeczy do poprawy, a kluczowe słowo pod kątem igrzysk to cierpliwość - analizował szkoleniowiec.
Zapewniał on, że na treningach w ostatnich dniach gra jego zespołu wyglądała znacznie lepiej. Ale też od razu przypomniał, że na treningach zawodnicy grają przeciwko dobrze sobie znanym już kolegom z kadry i nie muszą wtedy adaptować się do nowej charakterystyki gry rywala.
- Co zwykle swoją drogą robimy dobrze, ale w sobotę próbowaliśmy, po czym przerywaliśmy, gdy nie dobijaliśmy się do parkietu - zwrócił uwagę.
Bardzo dynamiczni Japończycy słyną ze świetnej gry w obronie, ale tym razem uwagę zwróciło to, że dysponujący gorszymi warunkami fizycznymi Azjaci mieli niemal dwa razy więcej punktowych bloków niż gospodarze (11-6).
- Mieli prawie 45 procent skuteczności w akcjach blok-aut. To znaczy, że nie blokowaliśmy dobrze. Nie mówię, że mieliśmy punktować bezpośrednio dzięki temu elementowi, ale kiedy wykonujesz go dobrze, to dajesz szansę obronie. A gdy ręce w bloku się poruszają, to zwiększa się szansa na stratę punktu po akcji blok-aut. Druga sprawa, że wtedy chłopaki w obronie nie wiedzą, jak się ustawić, bo widzą te ręce w ostatnim momencie. Brakowało nam tu skupienia. Trzeba nad tym popracować - wskazał trener Polaków.
Co do czego jeszcze miał zastrzeżenia? Do zmniejszenia presji na zagrywce. Wykazywał, w różnica w skuteczności ataku Japończyków przy dokładnej i niedokładnej piłce przekraczała tego dnia 30 procent i nie rozumiał, czemu jego siatkarze przestali w pewnym momencie utrudniać rywalom organizacji akcji.
- Zostało nam wiele lekcji po tym meczu. Czasem nie jest źle przegrać, bo to moment na zdanie sobie sprawy z braków. Wygrywanie z każdym wprowadza spokój. Niekiedy wyboje na drodze mogą bardzo pomóc - stwierdził mistrz olimpijski z Sydney.
Janusz również zapewnia, że zawodnicy nie wpadają w panikę po przegranych sparingach. Nawet wtedy, gdy trwa już odliczanie dni do rozpoczęcia igrzysk.
- Wiemy, że ten cel jest za niedługo, ale niewiele nam brakuje. Wierzę, że tak to wszystko jest zaplanowane, że schodzimy z obciążeń i ta gra z dnia na dzień będzie wyglądała coraz lepiej - zapewnił.
Po memoriale Wagnera sam musiał mierzyć się z krytyką, bo wytykano mu nieraz spore niedokładności w grze.
- Sam czuję, w jakiej formie jestem, ale też, że z dnia na dzień jest coraz lepiej. Proszę mnie nie pytać o ocenę indywidualną. Na pewno wiele rzeczy można poprawić. Ja też dość mocno krytycznie patrzę na swoją grę. Są ludzie i eksperci, którzy oceniają naszą grę i każdy ma prawo to robić. Chwalić, kiedy jest dobrze i krytykować, gdy nie wychodzi. Nie mam z tym problemu, ale jak najbardziej chcę się od tego wszystkiego odciąć, bo ani mówienie, ani myślenie o tym nie pomaga. Chcemy robić swoją robotę, pojechać na igrzyska w jak najlepszej formie to tylko może i dobrze zagrać - zaznaczył.
W niedzielny wieczór, w ostatnim przedolimpijskim teście, Polacy zmierzą się z Amerykanami. Ekipa z USA mierzyła się z własnymi kłopotami podczas tegorocznej LN i nie awansowała do turnieju finałowego w Łodzi, w którym gospodarze zajęli trzecie miejsce. Ale Grbić szybko odbiera nadzieje tym, którzy myślą, że jego drużynę czeka na boisku spacerek.
- Będzie jeszcze trudniej niż w sobotę - ostrzegł.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!