• Link został skopiowany

Lewico, gdzie twoja empatia? Popieram oburzenie na ostatnią wieczerzę w Paryżu [OPINIA]

Michał Kiedrowski
Ci sami ludzie, których do pasji doprowadził niedawno prof. Bralczyk, pisząc, że pies zdycha, a nie umiera, tym razem dyktują katolikom, co mają widzieć w ceremonii otwarcia i jak mają się czuć. Gdzie się podziała ta słynna empatia, którą lewa strona sceny politycznej ma nawet dla zwierząt futerkowych? Bierzcie przykład z Mélenchona. Igrzyska to nie miejsce, by okazywać brak szacunku komukolwiek - pisze w komentarzu Michał Kiedrowski ze Sport.pl.
Scena podczas ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich to synteza eucharystii i antycznych bachanaliów
screen youtubbe

W PRL chodził taki dowcip: do Veritasu (sklep z dewocjonaliami) wchodzi zomowiec i pyta się ekspedientki: "Po ile te samoloty?" Zmieszana sprzedawczyni grzecznie odpowiada: "To nie są samoloty, tylko krzyżyki". Zomowiec brnie jednak dalej: "Ale po ile?". "Po pięć złotych" - pada odpowiedź. "A te z pilotem?" - dopytuje zomowiec. 

Zobacz wideo Klaudia Zwolińska za srebrny medal zarobi sporą sumę. "Tak powinni mieć wszyscy sportowcy"

Taki dowcip miał nie tylko bawić, ale przekazywać ważne dla uciemiężonego społeczeństwa przesłanie: władze PRL i ich siepacze nie rozumieją kodów kulturowych Polaków. To obcy element. Ten samym motywem posłużył się Stanisław Tym w scenariuszu "Rozmów kontrolowanych". Przypomnę tylko scenę, w której generał SB (w tej roli Marian Opania) pyta pułkownika Molibdena (Krzysztof Kowalewski): "Kiedy organizujecie wigilię?". A gdy dowiaduje się, że 24 grudnia, dodaje: "A, to jeszcze przed świętami". 

"To była kpina". Nawet guru lewicy nie miał wątpliwości

Gdy przeczytałem tłumaczenia autora scenariusza otwarcia igrzysk olimpijskich Thomasa Jolly'ego, że w scenie, która wywołała największe oburzenie, jego zamysłem nie było nawiązanie do ostatniej wieczerzy, to pomyślałem, iż udaje tego zomowca z dowcipu, czy generała Zambika. Oczywiście udaje, bo przecież jako wykształcony Europejczyk z wizualizacją ostatniej wieczerzy, która modelowo wygląda właśnie tak, jak ją przestawił podczas ceremonii otwarcia, musiał się zetknąć wielokrotnie. To przecież nie zaczęło się od Leonarda da Vinci. Przedstawienia ostatniej wieczerzy właśnie w tej sposób - jako grupy za stołem z centralną postacią sprawującą eucharystię - funkcjonuje od wieków. To element europejskiego kodu kulturowego.

– To nie "Ostatnia Wieczerza", lecz pogańska uczta bogów Olimpu była dla nas inspiracją – tłumaczy dziś Jolly. Jeśli więc teraz zaprzecza i twierdzi, że chciał odnieść się do ostatniej wieczerzy, a tylko oddać hołd francuskiej gastronomii, to postępuje jak ci wszyscy, którzy, malując swastykę, mówią, że przedstawiają buddyjski symbol szczęścia. Albo jak Turcy, którzy utrzymują, że wilcze pozdrowienie, o które wybuchła taka afera podczas Euro 2024, nie ma nic wspólnego ze skrajnie nacjonalistyczną organizacją Szare Wilki.

Jakoś guru francuskiej lewicy i lider zwycięskiej koalicji Nowy Front Ludowy Jean-Luc Mélenchon nie miał najmniejszych problemów z odczytaniem kulturowych odniesień tego fragmentu ceremonii i zamiarów artysty, które za tym stały. "Nie podobała mi się kpina z chrześcijańskiej Ostatniej Wieczerzy, ostatniego posiłku Chrystusa i jego uczniów oraz podstawy niedzielnego kultu. Oczywiście nie wdaję się w krytykę 'bluźnierstwa'. To nie dotyczy wszystkich. Ale pytam: jaki jest sens ryzykowania obrażania wierzących? Nawet jeśli jest się antyklerykałem! Tego wieczoru rozmawialiśmy ze światem. Ilu z miliarda chrześcijan na świecie to dobrzy, uczciwi ludzie, których wiara pomaga im żyć i uczestniczyć w życiu innych, nie wchodząc nikomu w drogę?" - napisał lider skrajnej lewicy na swoim blogu melenchon.fr. 

Przekaz sceny z otwarcia igrzysk jest prosty jak konstrukcja cepa

Przekaz sceny z ceremonii otwarcia jest przecież jasny jak konstrukcja cepa. Twórcy nawiązują i do antyku, i do chrześcijaństwa. Oni przedstawiają właśnie nową syntezę: antyczne bachanalia i chrześcijańska Eucharystia stają się dziś nową ucztą miłości. Taką inkluzywną, otwartą na wszystkich. To dlatego główna postać: kobieta w koronie, która ma symbolizować aureolę, pokazuje swoimi dłońmi serduszko. Ostatecznie przecież chrześcijanie też nazywają Eucharystię "ucztą miłości". W tej wersji miłość i znane z bachanaliów uciechy mają być dla wszystkich, niezależnie od koloru skóry, identyfikacji płciowej i orientacji seksualnej, a nawet wieku. Dziecko nie znalazło się przecież tam przypadkiem.  

I dziwić może tylko, że są wykształceni Europejczycy, którzy odwracają kota ogonem i nie umieją odczytać kodu kulturowego zawartego w żywym obrazie z ceremonii otwarcia. Oczywiście, że można w tym również odnaleźć (nie wiadomo, czy zamierzone) nawiązanie do mało znanego dzieła "Uczta bogów" czy jak tłumaczą inni: "Święto bogów" Jana van Biljerta. I w jednym, i w drugim chodzi o to samo. Obraz Holendra również jest syntezą antycznych bachanaliów i Eucharystii. Tyle że Chrystusa i apostołów zastępują olimpijscy bogowie. Kompozycja sceny w obrazie ewidentnie nawiązuje do przedstawień ostatniej wieczerzy. Nawet postaci wokół stołu jest dwanaście, a trzynasta – jak Judasza – gdzieś się oddala w tle. Jasnym nawiązaniem do Chrystusa jest też centralna postać w aureoli.  

I czytając polskich apologetów sceny z otwarcia igrzysk, nie bardzo rozumiem, co ma zmienić, że nie chodzi o "Ostatnią wieczerzę" Da Vinciego, a o "Święto bogów" Biljerta. Nie chodzi o konkretny obraz. Chodzi o samą Eucharystię i – jeszcze raz powtórzę – jej nowe odczytanie w kontekście antycznych bachanaliów i idei progresywnej lewicy jako uczty miłości. 

Igrzyska olimpijskie to nie miejsce, by okazywać brak szacunku

I to prawda: motyw ostatniej wieczerzy był wielokrotnie przerabiany w sztuce. I pod tym względem podczas ceremonii otwarcia w Paryżu nie stało się nic nowego. Tyle tylko, że igrzyska olimpijskie to nie jest galeria, w której sztuka ma poruszać, wyrywać ze strefy komfortu i często oburzać. Igrzyska to święto oparte na szacunku i wzajemnej tolerancji. To miejsce ma być właśnie strefą komfortu dla muzułmanów, buddystów, hinduistów, chrześcijan, agnostyków, ateistów, wyznawców judaizmu i każdej innej religii. Bo w igrzyskach chodzi właśnie o to, aby odłożyć na bok swoje przekonania i stanąć do współzawodnictwa "w duchu rycerskim na chwałę sportu i honoru naszych ekip" - jak mówi przysięga olimpijska.  

Organizatorzy zrozumieli, że w swoim artystycznym wymiarze fragment ceremonii olimpijskiej ugodził w uczucia dużej grupy uczestników i kibiców igrzysk. I za ten niepodlegający dyskusji fakt przeprosili podczas specjalnej konferencji prasowej. I nie ma tu najmniejszego znaczenia, jakie intencje miał reżyser ceremonii. Wyszło, jak wyszło.

Smutne jest jednak to, że duża cześć lewicowego i liberalnego polskiego komentariatu patrzy na cały ten olimpijski skandal przez pryzmat walki z PiS lub szerzej, konserwatywną Polską lub taką, jak sobie lewica ją wyobraża. Ci sami ludzie, których do pasji doprowadził niedawno prof. Bralczyk, pisząc, że pies zdycha, a nie umiera, tym razem dyktują katolikom, co mają widzieć w ceremonii otwarcia i jak mają się czuć. Gdzie się podziała ta słynna empatia, którą lewa strona sceny politycznej ma nawet dla zwierząt futerkowych? Bierzcie przykład z Mélenchona. Igrzyska to nie miejsce, by okazywać brak szacunku komukolwiek. 

Więcej o: