Lekcja Historii
Jeśli jakiejś zimowej dyscypliny nie wymyśliła norweska armia, to jest duże prawdopodobieństwo, że zostawiła to Helwetom oraz turystom, którzy odwiedzali szwajcarskie alpy. Tak też jest z bobslejami, które podobnie jak reszta naszej trylogii, czyli saneczkarstwo i skeleton narodziły się w St. Moritz około 150 lat temu, czyli jakoś między telegrafem a żarówką. Nie wiadomo kto pierwszy zawołał kumpli zaproponował, by wsiedli do beczki i zjechali z górki, ani czy była to jego ostatnia propozycja. Wiadomo za to, że zabawa się spodobała i już w 1893 zorganizowano pierwsze zawody. Cztery lata później powstał pierwszy klub zrzeszający entuzjastów bobslejów, a po kolejnych sześciu latach bobsleiści mogli się cieszyć własnym torem.
Nic więc dziwnego, że tak efektownie rozwijający się sport szybko podbił igrzyska i pojawił się już w Chamonix, gdzie jednak rywalizowały tylko 4-osobowe osady. Dwójki włączyły się do walki osiem lat później w Lake Placid, natomiast kobiety na możliwość mknięcia olimpijskimi bobami czekały aż do 2002 roku.
Lekcja ZPT
Mówiąc najprościej w bobslejach chodzi o to, żeby wskoczyć do przypominającego torpedę wehikułu i jak najszybciej zjechać z góry na dół. Oczywiście najlepiej w jednym kawałku i w takiej pozycji, w jakiej się startowało. Problem w tym, że całą zabawę utrudniają liczne zakręty, których na trasie powinno być nie mniej niż 15. Na niektórych z nich zawodnicy pędzą przeszło 130 km/h i działa na nich przeciążenie przekraczające 5g. Dzięki temu bobsleiści mogą spojrzeć na kierowców F1 z wyższością i powiedzieć: ''Co wy wiecie o przeciążaniu''.
Bobsleje z Formułą 1, a w zasadzie z BMW łączy coś jeszcze - bobslej, zwany pieszczotliwie bobem, podobnie jak szósta generacja BMW5 w wersji podstawowej kosztuje 40 tys euro. Wprawdzie w obu pojazdach część dodatkowego wyposażenia poprawia wygodę jadzących, ale bobsleiści nie muszą dokupować klimatyzacji - wystarczy, że w czasie zjazdu podniosą szybkę kasku. Dla porównania BMW5 wygląda tak
A bobslej tak (bobsleje i główki sprzedawane osobno)
Na pytanie, co wolelibyście mieć w garażu musicie odpowiedzieć sobie sami.
Zrozumieć o co chodzi w bobslejach jest prosto - nie ma żadnych punktów za wrażenia artystyczne, wygląd kasku czy to, co zawodnicy jedli na śniadanie. A jak z przyjemnością to oglądać? Zawsze można zastanawiać się co byłoby, gdyby z góry zjeżdżały limuzyny BMW. Albo czekać na egzotyczne osady, gdyż tych od lat nie brakuje.
Lekcja Geografii
Największymi wymiataczami bobslejów są ich twórcy - Szwajcarzy, którzy wyjeździli aż 30 medali i tylko dwukrotnie zdarzyło się, że ich osady wracały z igrzysk beż żadnego krążka. Co ciekawe, pierwszy taki przypadek miał miejsce w ich rodzinnym St. Moritz w 1928, a drugi i jak dotąd ostatni w 1964 w Innsbrucku, do którego Helweci zbyt daleko nie mają. Drugą najlepszą ekipą w historii są Niemcy, a trzecią Amerykanie. Najciekawszą i najbardziej zczubowe są jednak reprezentacje, która nie mają żadnych medali, a i tak zapisały się w historii. Przede wszystkim zaś Jamajczycy, którzy wystartowali w 1988 i byli prawdopodobnie pierwszymi Jamajczykami, którzy widzieli z bliska śnieg. Nie byli jednak w Calgary jedyną egzotyczną ekipą. W bobslejach rywalizowały także osady z innych krajów, w których dzieci sanki znają głównie z legend, czyli z Nowej Zelandii, Meksyku i Antyli Holenderskich. Korespondencyjną rywalizację między tymi państwami nazwano Pucharem Karaibskim. Gdyby go przyznawano dostaliby go bobslejowi All Blacks, którzy w konkurencji dwójek zajęli 20. miejsce (jamajska dwójka była 10 miejsc niżej).
Największy rozgłos zdobyła jednak jamajska czwórka, w składzie Devon Harris, Dudley Stokes, Michael White i Samuel Clayton. Konkurencji nie zdołali ukończyć, ale i tak podbili serca fanów i zainspirowali twórców filmu ''Reggae na lodzie''. Wprawdzie historia prawdziwa i kinowa mocno się różnią, ale zawodnicy naprawdę po upadku przekroczyli linię mety pieszo wśród aplauzu. Z tym, że w filmie wyglądał tak
A tak w rzeczywistości
Po Calgary Jamajczycy nie złożyli broni i w nieco zmienionym składzie wrócili w Albertville. Stwierdzili wtedy, że skoro jest ich czterech, to mogą nie tylko wystartować w czwórce, ale też w dwóch dwójkach. I jak pomyśleli, tak zrobili. Liczba osad w jakość jednak nie przeszła, bo większym bobem zajęli 25. miejsce na 29 ekip, które ukończyły rywalizację. W pokonanym polu zostawili za sobą tylko osady z Tajwanu, Monako, Meksyku i Wysp Dziewiczych. W dwójkach też poszło im nieciekawie, bo zajęli 35. i 36. miejsce na 46 ekip. Także tu pokonali głównie państwa egzotyczne - w tym debiutantów z Portoryko.
Niezrażeni Jamajczycy po raz kolejny zaatakowali w Lillehammer i zaliczyli tam swój najlepszy występ, bo chociaż ich jedyna dwójka nie ukończyła rywalizacji, ale czwórka była 14. na 30 drużyn, a wyższość ''reggae boba'' musieli uznać między innymi Japończycy, Amerykanie i Francuzi.
W Vancouver wprawdzie aż tak kosmicznych teamów nie ma, ale jeśli lubicie kibicować oryginalnym zespołom, to polecam Monako i Liechtenstein. No i oczywiście Polaków, którzy w dwójkach zajęli 16.miejsce, ale wystartują jeszcze w dwukrotnie większej osadzie.
Andrzej Bazylczuk