5 najlepszych kierowców F1, którzy nigdy nie wygrali wyścigu

W niedzielę podczas GP Monaco działa się historia, bowiem po zwycięstwie Marka Webbera pierwszy raz w historii pierwsze sześć wyścigów sezonu wygrało sześciu różnych kierowców. W dobie zwycięstw zawodników z takim dorobkiem, jak Pastor Maldonado, jesteśmy myślami z tymi, którzy nie mieli okazji stanąć na najwyższym stopniu podium, choć w Formule 1 dawali radę przez lata.

Andrea de Cesaris

Rekordzista pod względem największej liczby wyścigów bez zwycięstwa. Jeździł w Formule 1 przez 15 sezonów, podczas których wystartował 208 razy, co przełożyło się na 5 podiów i bardzo dużo rozbitych samochodów. Złośliwie nazywany był Andrea de Crasheris, bo dość często jego dokonania kończyły się na bandach albo bolidach innych zawodników. Inni zawodnicy zresztą nie lubili się z nim ścigać również z innego powodu - Andrea potrafił niesamowicie bronić pozycji na torze, nie dawał się wyprzedzać - stąd druga ksywa - Ruchoma Zapora Drogowa. Na początku kariery nic nie wskazywało, że De Cesaris będzie rekordzistą tak niechlubnym - początki były obiecujące niezwykle. W 1982 roku został najmłodszym w historii kierowcą, który zdobył pole position (GP USA), rok później ustanowił najszybszy czas okrążenia wyścigu (GP Belgii) i choć następne 11 lat wciąż ścigał się z najlepszymi, już nie osiągnął nic, co by go wyniosło na szczyty - poza wspomnianymi kraksami i wspomnianym smutnym rekordem.

Tom Pryce

Jedna z najtragiczniejszych postaci w historii Formuły 1. Nie w związku z brakiem zwycięstwa na koncie, ale w związku z okolicznościami śmierci. Pryce, w przeciwieństwie do De Cesarisa, nie miał okazji pokazać pełni swoich możliwości w Formule 1 nie przez słaby bolid, ale przez krótki czas, w jakim było mu dane się ścigać. Do F1 dostał się w 1974 roku. Rok później wywalczył 3 miejsce na torze w Austrii, a w 1976 roku powtórzył to osiągnięcie na Interlagos. Ponadto w GP Wielkiej Brytanii w 1975 roku wywalczył pole position. Karierę Walijczyka przerwał jeden z najdziwniejszych i najtragiczniejszych wypadków w historii sportów motorowych. Na tor podczas GP RPA w 1977 roku wbiegło dwóch porządkowych próbujących opanować pożar w stojącym na poboczu bolidzie. Jeden z nich został uderzony przez pędzącego Pryce'a. Uderzenie rozerwało gaszącego na strzępy, a butla gaśnicza trafiła Toma w głowę zabijając na miejscu.

Martin Brundle

Brytyjczyk jest kolejną postacią, która całą karierę mogła narzekać na słabe bolidy. I narzekała. Najlepszym rokiem w trwającej 12 lat karierze był 1992, kiedy w Benettonie udało się Brundle'owi stanąć 5 razy na podium, niestety na jego niższych stopniach. Dziś jest popularnym telewizyjnym reporterem. W tym fachu naprawdę zaczął wygrywać, choć za przeciwniczki ma często kobiety.

Chris Amon

Chyba najbardziej utytułowany kierowca Formuły 1, który nigdy w tej Formule 1 de facto nie osiągnął żadnego sukcesu, a przez kilka lat uważany był za faworyta do mistrzostwa, na przykład w 1967 roku, kiedy jeżdżąc w Ferrari zajął 4 miejsce w klasyfikacji generalnej sezonu nie zajmując ani razu pierwszego i drugiego miejsca. Najczęściej mówi się, że po prostu miał pecha, choć sam uważał się za szczęśliwca, gdyż szczęśliwie udało mu się przeżyć w czasach, kiedy F1 była niesamowicie niebezpieczna. Nowozelandczyk w całej karierze zdobył 5 pole position, 11 razy był na podium, przez 183 okrążenia prowadził w wyścigach, wygrał wyścig Daytona i Le Mans.

Nick Heidfeld

Ten pechowiec jest nam najbliższy, bo m.in. przez naszego rodaka zaszczyt wygrania wyścigu go nie sięgnął. Stawał na podium najczęściej spośród tej grupy, którą przedstawiamy w artykule. Osiem razy był drugi, a pięć razy trzeci. W związku z tym, że i naszego kierowcę pech w końcu dopadł, przypominamy z łezką w oku moment, w którym Nick Heidfeld był najbliżej wygranej w swojej całej 12-letniej karierze w Formule 1.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.