- Wyniki Justyny były tej zimy kilka razy zamazywane fatalnym przygotowaniem nart. Praca jej doświadczonych serwismenów momentami wyglądała wręcz na sabotaż. Myślę, że kolejnych wpadek już nie będzie - mówił kilka dni temu Budny. Niestety, po 17. miejscu w kończącym mistrzostwa biegu na 30 km "klasykiem" Kowalczyk była bardzo niezadowolona ze sprzętu, który przygotował dla niej sztab. - Nie pamiętam tak zrypanych nart pod moimi nogami - mówiła zawodniczka zaraz po zawodach reporterowi TVP. - Gdy na rozgrzewce powiedziałam trenerowi, że jesteśmy w d... z nartami, powiedział mi: "Tylko nie próbuj schodzić z trasy" - dodała.
- Nie jeżdżę z Justyną na zawody, ale nawet w telewizorze widzę, jak ona się na zjazdach męczy. Narty znów jechały jej fatalnie. Nawet z końską siłą sprzed lat z takim sprzętem Kowalczyk nic by nie zdziałała - komentuje Budny. - Może Justyna przesadziła, mówiąc, że od lat nie były przygotowane tak źle, bo na Tour de Ski też były skandaliczne, ale na pewno serwismeni znów znacznie utrudnili jej zadanie - dodaje trener, który do medali MŚ doprowadził Jana Staszela (brąz w 1974 roku) i Józefa Łuszczka (złoto i brąz w 1978 roku).
Kowalczyk oceniła, że nawet na najlepszych nartach nie byłaby w stanie walczyć o złoto z Therese Johaug, która zdecydowanie wygrała, ale zapewniła, że mogłaby osiągnąć o wiele lepszy wynik.
- Najlepsze narty znów miały Szwedki. Charlotte Kalla zdobyła swój pierwszy medal na królewskim dystansie, bo potrafiła przezwyciężyć kryzys, dzięki czemu po drodze przez mękę otworzyła jej się druga przepustnica i gdyby to był dystans 50 km, to pewnie jeszcze by dogoniła drugą na mecie Marit Bjoergen. Ale też gwieździe gospodarzy bardzo pomogło świetne smarowanie - tłumaczy Budny. - Tylko że nawet na nartach Kalli Justyna do pierwszej trójki by nie dobiegła, bo jednak zdrowia na taki dystans jej zabrakło. Warto też dodać, że ona sama dobiera sobie ludzi do sztabu. Serwismenów nie narzuca jej przecież Polski Związek Narciarski ani nikt inny - mówi szkoleniowiec.
Kilka dni temu Kowalczyk mówiła na łamach "Przeglądu Sportowego": "Nie chcę roztrząsać spraw drużyny, ale mieliśmy kłopot. Na szczęście poradziliśmy sobie. W kilku kwestiach trzeba było twardej ręki". I dodała: "Akurat w momencie, kiedy trzeba było reagować, nie byłam w stanie, więc zrobił to trener Aleksander Wierietielny. Ale i ja, kiedy się ogarnęłam, powiedziałam, co trzeba". I wytłumaczyła, że na razie jest zbyt wcześnie, by mówić o ewentualnych zmianach w sztabie na przyszły sezon.
- Do serwismenów trzeba mieć naprawdę twardą rękę, trzeba ich ciągle trzymać wiadomo za co. Ci ludzie biorą za swoją pracę bardzo duże pieniądze, wręcz ogromne, nie może im się przytrafiać tyle pomyłek - mówi Budny. - Niestety, ludzie się manierują. I nie zawsze warto dawać drugą szansę. Ze Szwedem [chodzi o Ulfa Olssona, który jest jednym z najlepszych na świecie specjalistów przygotowujących narty do stylu dowolnego] Justyna się kiedyś pożegnała, bo współpraca nie układała się dobrze, i z tego, co wiem, po jego powrocie znów są kłopoty - kończy trener.