Główny trener polskiego tenisa przyznał się do fałszerstwa. "Tam jest 90 proc. lewych profili"

- Jest pan w błędzie. Powiem panu, jest pan w błędzie. Ktoś państwa w jakieś maliny wprowadza - mówi nam prezes Polskiego Związku Tenisowego, Mirosław Skrzypczyński. Kilka dni temu Tomasz Iwański, główny trener PZT, sfałszował datę urodzenia dziewczynki z Rosji, żeby mogła zagrać w turnieju w Bytomiu. Trener przyznał się do tego na Facebooku. - Przecież doskonale pan wie, że tam jest 90 procent lewych profili - komentuje prezes.

Rosjanka Ksenia Jefremowa ma 12 lat i mówi się o niej jako o przyszłej gwieździe światowego tenisa. Jest rzeczywiście bardzo dobra. Świetna. Mieszka we Francji, trenuje w akademii Patricka Mouratoglou, czyli szkoleniowca Sereny Williams. Już ma sponsorów, m.in. giganta odzieżowego Nike. I właśnie wygrała turniej w Bytomiu. Dla dorosłych. I tu pojawia się problem. Główny trener Polskiego Związku Tenisowego Tomasz Iwański sfałszował datę urodzenia dziewczynki, bo regulamin nie pozwalał jej na start.

Były trener m.in. Nadii Pietrowej (w 2006 roku była nawet numerem 3 światowego ranking WTA) przyznał się do tego na Facebooku. Z pewnymi zastrzeżeniami, ale i z dumą. W końcu wpis usunął, ale dostaliśmy screen od osoby, która poinformowała nas o sprawie.

Wpis z Facebooka Tomasza IwańskiegoWpis z Facebooka Tomasza Iwańskiego screen z Facebooka Tomasza Iwańskiego

*WC - wild card, dzika karta

*OTK - Ogólnopolski Turniej Klasyfikacyjny

Wpis z Facebooka Tomasza IwańskiegoWpis z Facebooka Tomasza Iwańskiego screen z Facebooka Tomasza Iwańskiego

*MD - main draw, turniej główny

*TE - Tennis Europe, europejski związek, pod egidą którego rozgrywane są turnieje

Z trenerem Iwańskim skontaktowaliśmy się we wtorek. Nie chciał rozmawiać. Odesłał nas do Polskiego Związku Tenisowego, tłumacząc, że ten ma zająć stanowisko. I obiecał porozmawiać po tym, jak już oficjalnie do sprawy odniesie się PZT.

PZT na swojej stronie internetowej o sprawie Jefremowej nie wspomina, w mediach społecznościowych też nie. Udało nam się porozmawiać z prezesem Mirosławem Skrzypczyńskim.

Zobacz wideo Reakcja Igi Świątek mogła zaniepokoić. "Przypomnieliśmy sobie, że ma dopiero 19 lat"

Łukasz Jachimiak: Czy może się Pan odnieść do sprawy Kseni Jefremowej, czyli 12-latki z Rosji, której datę urodzenia w miniony weekend sfałszował główny trener PZT Tomasz Iwański?

Mirosław Skrzypczyński, prezes PZT: Sfałszował datę? W jaki sposób sfałszował?

Zmienił jej rok urodzenia z 2009 na 2007, żeby mogła wystąpić w turnieju w Bytomiu, gdzie zgodę na start miały zawodniczki co najmniej 14-letnie.

Powiem panu tak: dopiero wczoraj [w poniedziałek - red.] wróciłem z urlopu i pierwsze słyszę o jakimś fałszerstwie. W jaki sposób sfałszował? Długopisem sfałszował czy w jakiś inny sposób?

Nie wiem czy długopisem, czy namówił kogoś, żeby wprowadził do systemu datę urodzenia inną niż faktyczna. W każdym razie dziecko nie miało prawa wystąpić w turnieju, bo nie ma ukończonych 14 lat.

- Jest pan w błędzie. Powiem panu, jest pan w błędzie. Ktoś państwa w jakieś maliny wprowadza. Przepraszam, że tak powiem podwórkowo, ale to są maliny po prostu. Proszę państwa, nie ma czegoś takiego. Nie do końca państwo chyba znacie wszystkie regulaminy. Cały czas, jak pan wie, jest trochę modyfikacji różnych regulaminów PZT i z tego co ja pamiętam, na bodaj ostatnim zarządzie zmieniany był regulamin jeżeli chodzi o przyznawanie między innymi dzikich kart. Dzikie karty ze względu na różne turnieje, m.in. międzynarodowe, które odbywają się w naszym kraju, nie mają żadnych limitów i ograniczeń wiekowych. To zostało zniesione. Więc nie rozumiem, o jakim fałszerstwie mówicie państwo. I jeżeli chcecie jakieś komentarze w tej sprawie, to proszę się kierować do osób, które są w temacie tego co niby się stało.

Dzwoniłem do trenera Iwańskiego. Odesłał mnie do PZT.

- Niech pan mnie posłucha. Ja wczoraj [w poniedziałek - red.] bardzo późno wróciłem. A trzeba się rozpakować, wyspać. Dzisiaj [wtorek - red.] się zajmuję innymi rzeczami. Słyszałem coś o tym temacie, bo jadąc samochodem dzwonił do mnie Adam Romer z "TenisKlubu", natomiast nie byłem w stanie precyzyjnie na to odpowiedzieć, bo jako prezes związku ja się nie zajmuję wszystkimi sprawami. Sam pan rozumie, że jak ma pan właściciela gazety, to właściciel gazety nie zajmuje się wszystkimi sprawami i wszystkimi artykułami, bo raz, że nie miałby czasu, a dwa, że oszalałby.

Dlatego najpierw dzwoniłem do trenera, który dopuścił się fałszerstwa. A on odesłał mnie do PZT.

- Najlepiej żeby pan porozmawiał z trenerem Iwańskim i z wiceprezesem ds. sportowych. Natomiast co do regulaminów, to mogę tylko powiedzieć, że na zarządach pewne rzeczy modyfikujemy. Na wniosek oczywiście działu sportu, bo to nie ja wnioskuję. Na ostatnim zarządzie takie modyfikacje różnego rodzaju były. Ale nie chcę być nieprecyzyjny, żeby pana nie wprowadzić w błąd.

Wydaje mi się, że jest Pan nieprecyzyjny. Trener Iwański napisał na Facebooku coś, czego mam screen. Cytuję fragment: "Podjąłem decyzję o dopuszczeniu jej do turnieju, poprzez zmianę daty urodzenia w systemie - decyzję podjąłem osobiście". Czyli żaden nowy regulamin nie obowiązywał.

- Niech pan posłucha: regulamin obowiązuje w dniu podjęcia uchwały. Natomiast wszelkiego rodzaju zmiany w systemie wie pan kiedy następują?

Kiedy?

- Jak ma pan uchwałę podjętą, to ta uchwała obowiązuje w momencie podjęcia tej uchwały, natomiast wszelkie zmiany w systemach następują dopiero wtedy, kiedy protokół z danego posiedzenia zarządu zostanie podpisany. A on do dnia dzisiejszego nie jest jeszcze podpisany. Ze względu na sytuację covidową. Jak pan wie, nikt się w tej chwili nie rusza do Warszawy. My puściliśmy część ludzi na prace zdalne, większość firm tak pracuje nie tylko w naszym kraju. A czas od posiedzenia zarządu jest krótki, to bodajże ponad dwa tygodnie i nie było jak tego podpisać. A jeszcze podpisów elektronicznych nie używamy. Chociaż powoli je już wprowadzamy, bo cały świat zaczyna je wprowadzać, a w Polsce to jeszcze jest mało używane. My już w tym roku wszystkie dokumenty będziemy parafowali właśnie podpisami elektronicznymi. Natomiast czy on to napisał na Facebooku, czy nie, to powiem panu - nie wiem. Nie będę tego komentował, nie czytałem tego Facebooka. Poza tym ciężko jest się opierać na wpisach Facebookowych, bo się można ośmieszyć.

Człowiek się przyznaje, że sfałszował czyjąś datę urodzenia. Podpisał się pod tym.

- A ma pan pewność, że to on pisał na Facebooku?

A kto, jeśli nie on? Ktoś się włamał na jego konto i wyjaśniał sytuację rosyjskiej zawodniczki?

- Nie trzeba się włamywać, wystarczy, że weźmie pan czyjś komputer, telefon, cokolwiek i wpisze pan głupotę. No i co?

To w tym przypadku nierealne. Z całego wpisu jasno wynika, że autor świetnie zna sytuację, przedstawia cały kontekst. To jest ewidentnie trener Iwański. I jeśli Pan tego nie czytał, to dziwię się, że Pan mówi, że może nie on to napisał.

- Być może ma pan rację, tylko niech pan bierze pod uwagę to, że wpisy Facebookowe nie są są żadnym dowodem do niczego. Pan doskonale wie o tym. Dokumenty, zeznania, nagranie, jeżeli jest zrobione w sposób legalny, czyli przez służby, bo nie może pan bez wiedzy czyjejś nagrywać. Posługiwanie się Facebookiem? Przecież doskonale pan wie, że tam jest 90 procent lewych profili.

Nie interesuje mnie, ile procent profili na Facebooku jest lewych, ale dziwię się, że podważa Pan wiarygodność wpisu, którego Pan nie widział.

- A wie pan dlaczego ja tego nie widzę? Bo ja na Facebooku w ogóle staram się nie udzielać. Ja coś tam lajknę, ale jeżeli pan wejdzie na mój profil, to ma pan tylko tenis, nic więcej. Nie ma pan żadnych komentarzy, żadnych takich rzeczy. Ja wrzucam jakiś sport, wrzuciłem tam Roberta Lewandowskiego jak dostał odznaczenie, bo to była fajna rzecz. Natomiast staram się nie komentować. Gdzieś tam zalajkuję od czasu do czasu, nawet u Iwańskiego. Wie pan co? Proponuję się zwrócić do trenera głównego i do wiceprezesa ds. sportowych, bo oni są konkret w temacie.

Dzwoniłem do trenera, on odesłał mnie do związku, więc dzwonię do Pana - już to mówiłem, ale może Pan nie usłyszał.

- Związek to są ludzie, to jest duży organizm, to nie do mnie.

Pan jest szefem związku.

- To niech pan spróbuje zadzwonić do wiceprezesa ds. sportowych. Ja jedynie mogę panu pomóc tak, że jak pan jutro do mnie zadzwoni, to panu powiem, jakie to były uchwały, zmiany regulaminowe związane z dzikimi kartami.

Mam pytanie inne, nie o regulaminy. Jaki mamy interes w tym, żeby na siłę dawać dziewczynce z Rosji dziką kartę do turnieju z udziałem wyłącznie Polek?

- Już panu wytłumaczę. Ostatnio nasza zawodniczka, bardzo zresztą utalentowana, grała we Włoszech, bo dostała tam dziką kartę. Ale nazwisko nic panu nie powie, bo to dziewczyna jeszcze młoda. Żeby panu ułatwić zadanie: zna pan takie nazwiska - Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski?

Oczywiście.

- No to był taki turniej na początku ich kariery na Ukrainie, gdzie chłopaki próbowali się przebić, ale oczywiście nie mieli szans. Może ich pan zapytać. I wie pan kto im pomógł, żeby się dostali? Bo widział w nich potencjał?

Kto?

- Ukraińska federacja. I przyznała im dzikie karty. Natomiast co do tej rosyjskiej dziewczynki, to powiem panu tak: na początku roku zaczęliśmy współpracę z taką grupą menedżerską, którą reprezentuje m.in. Patrick Mouratoglou, w której jest też m.in. pani Serena Williams. Grupa się nazywa IMG. Mamy pewne plany, dlatego podjęliśmy z nimi współpracę.

Oni nam w tym roku dofinansują pewne projekty, ale chcemy z nimi zrobić również bardzo poważne zawody. Zaproponowali nam, żebyśmy się wymieniali dzikimi kartami. I była już jakaś propozycja, być może to jest ta zawodniczka [tak, wtedy też chodziło o Jefremową - red.], na pierwszy turniej, który mieliśmy w Sobocie pod Poznaniem. Do lat 14. Zaproponowali nam, żebyśmy tej dziewczynie dali dziką kartę do eliminacji. To nie do mnie zaproponowali, tylko do działu sportu. I wiem, że taką dziką kartę uzyskali. Natomiast w zamian za to, w ramach wymiany, oczywiście my dostajemy dzikie karty od nich. Na turnieje, gdzie mamy problem. Jak my mamy do dyspozycji osiem dzikich kart, to jak jedną oddamy, a w zamian dostaniemy taką kartę, jaka pomogła Fyrstenbergowi i Matkowskiemu, no to wie pan... Tym bardziej, że to nie jest agencja krzak, tylko telefon od Patricka Mouratoglou każdy odbiera chętnie, każdy wie, kogo on reprezentuje i nikt nie odmawia.

Czyli ta nasza zdolna dziewczyna dziką kartę we Włoszech dostała właśnie dzięki Mouratoglou?

- Nie, ja podaję przykład: że ona tam dostała, natomiast tutaj my chcemy z taką bardzo rzetelną agencją współpracować. Jeżeli nasz tenis ma się poruszać do przodu, to warto coś takiego robić. Tym bardziej, że oni znaleźli sponsora na cykl naszych turniejów zawodowych. Robimy ich w tym roku 12. Będą dofinansowane olbrzymią kwotą.

Jaka to kwota?

- Nie mogę powiedzieć. To są umowy handlowe. Jeżeli pan mnie zapyta o pieniądze ministerialne, to ja panu powiem, jeżeli mnie pan spyta o pieniądze z grupy Lotos, ze spółek skarbu państwa, to ja panu odpowiem. Natomiast jak pyta mnie pan o prywatny kontrakt, to co mam panu odpowiedzieć? Tajemnica handlowa. Ale są to pieniądze godne. Dzięki którym realizujemy projekty. 12 turniejów międzynarodowych to olbrzymi wysiłek finansowy. My je finansujemy olbrzymimi kwotami. Powiem panu, że warto niekiedy poświęcić jedną dziką kartę. Tym bardziej gdy to jest turniej U-14 i daje pan dziką kartę na eliminacje, a dziewczyna dochodzi do finału. To fajnie, bo przynajmniej nasze zawodniczki mają szansę się poduczyć, coś podpatrzeć.

W Bytomiu historia była inna: turniej był dla dorosłych i 14 lat to był wiek wymagany do tego, żeby móc startować.

- To tym bardziej się powinny cieszyć.

Polki przegrały z tą Rosjanką. Ona wygrała wszystkie mecze.

- Tak? No widzi pan, to tym bardziej powinniśmy takie rzeczy pielęgnować, taką wymianę. Bo żeby zagrać z taką zawodniczką to one muszą pojechać za granicę i wydają niepotrzebnie duże pieniądze, czego ja nie jestem zwolennikiem. Ja jestem zwolennikiem tego, żeby tutaj robić więcej takich turniejów, bo tu zawodnicy mają mniejsze koszta i mogą więcej takich turniejów zagrać i zaoszczędzić pieniędzy. Ale nasi szukają turniejów po Dominikanach i innych egzotykach. My im pieniądze dajemy, bo na program dofinansowania indywidualnego przeznaczamy olbrzymie kwoty. Ale potem się okazuje, że oni już w lipcu nie mają pieniędzy, bo jeździli po jakichś egzotykach i takich innych kosztownych miejscach. To jest bez sensu. Potem narzekają, że rodzic musi finansować, sprzedawać jakieś obrazy, czajniki czy piorun wie co. A oni po prostu źle planują.

My mamy bardzo dobre umowy z agencjami, ale również z federacjami. W tej chwili mamy bardzo dobre relacje z czeską federacją. Prezydentem europejskiej federacji został Czech Ivo Kaderka, na którego głosowaliśmy. I dzięki temu Polska ma pięciu reprezentantów we wszystkich pięciu komisjach w Tennis Europe. Tego nigdy nie było. Zawsze mieliśmy może jednego przedstawiciela w jakiejś nic nie znaczącej komisji. Jest w tym trochę polityki obok sportu, ale trzeba się też przebić politycznie, żeby mieć cokolwiek do powiedzenia w światowym tenisie. Bo gigantem na razie nie jesteśmy ani ekonomicznym, ani tenisowym. Ale świat nam się może trochę otworzyć. Pan Świątek ze swoimi współpracownikami próbuje robić duży turniej i to jest fajne. A my jako związek takich turniejów nie chcemy robić na razie, bo my mamy w tej chwili inne zadania. My musimy robić turnieje, w których będzie uczestniczyło dużo naszych zawodników. W takim turnieju z dużą pulą nagród to ilu naszych zawodników mogłoby zagrać? A nawet jeśli by zagrali, to jakie byłyby ich szanse, żeby cokolwiek wygrać? No iluzoryczne tylko.

My chcemy robić dużo turniejów, ale tak skrojonych, żeby nasi zawodnicy mogli wygrywać, zdobywać znaczącą ilość punktów. I w tym nam może pomóc taka współpraca. Dlatego moim zdaniem niekiedy warto poświęcić jedną dziką kartę i myślę, że oni, jako dział sportu, podjęli bardzo słuszną decyzję, że to zrobili. Co innego, gdybyśmy poświęcili cztery dzikie karty, trzy. Ale jedna na osiem? Sam pan przyzna, że to nic nie znaczy. A dla tej drugiej strony to jest impuls i fajnie się z nimi rozmawia.

Mnie absolutnie nie oburza, że Rosjanka dostała dziką kartę. Mnie oburza, że zmieniono jej datę urodzenia, że dopuszczono się fałszerstwa.

- Wie pan co, ja nie wiem czy to było fałszerstwo. Tak jak powiedziałem: uchwała była. Nie został podpisany protokół z posiedzenia zarządu, więc to nie poszło do systemu, system nie zadziałał w tym wypadku przez to. I prawdopodobnie była taka sytuacja, że aby wpuścić tę dziewczynę do systemu na potrzeby losowania, to ten system został otwarty przez kliknięcie - bo my mamy wszystko zautomatyzowane – i w ten sposób prawdopodobnie do otwartego systemu ją wpuścili. Nie mieli innego wyjścia. No bo jak ma pan dziewczynę już na miejscu, bo z tego, co słyszałem, ona już była na miejscu, przyjechała z Francji, i nagle ktoś się złapał za głowę, że kurde, nie został zmieniony system. Ktoś był pewny, że można ją dopuścić, a tu się okazuje, że system nie został zmieniony. I co pan powie ludziom, którzy przyjechali z Francji? "Wracajcie"? Przecież by powiedzieli, że mamy coś z głową. No wie pan, że na idiotów byśmy wyszli.

Dla mnie fałszerstwo to by było, gdyby dziewczyna miała 14 lat, a my byśmy ją dopuścili do 12-latek i by je ograła. No to średnie, to powiem panu, że od razu bym wszystkich powyrzucał z pracy, nawet bym się nie zastanawiał. Ale jak gdzieś tam słyszę - bo ja słyszę, bo dzwonił do mnie też na przykład kapitan reprezentacji - że to nie tak, że ona grała z młodszymi, tylko tak, że wpuszczono ją do systemu, bo już była na miejscu, no to chyba trzeba też być człowiekiem. A jeżeli jakiś wir robią teraz nasze zawodniczki, to ja się im dziwię. One się powinny cieszyć. Rozumiem, że jak ona wygrała turniej, to je ośmieszyła. Ale to tylko świadczy o nich, że dostają od nas pieniądze, niemałe pieniądze, a przegrywają z 12-latką.

Pewnie tu znów nie może Pan powiedzieć, jakie to pieniądze? Tylko, że "niemałe"?

- Powiem panu tak: jeżeli chodzi o finansowanie indywidualne, to mogę powiedzieć, ile dostaje konkretny zawodnik. Ale powiem panu, że tam była jedna z zawodniczek, która ma podpisany kontrakt. To nie jest topowa zawodniczka. Ma pieniądze na poziomie gdzieś 50 tysięcy rocznie. Ja pochodzę ze zwykłej rodziny, ja się wychowałem na podwórku, mi nigdy nikt nic nie dał. Nie wiem jak panu, ale pewnie byłby pan zadowolony, gdyby pana dziecku ktoś dał 50 tysięcy rocznie, żeby uprawiało tenis. Jak ktoś taki przegrywa z 12-latką, to ja się zastanawiam nad sensem finansowania niektórych ludzi.

Bo są tacy zawodnicy jak Weronika Falkowska, dziewczyna bez pieniędzy, po prostu bez kasy, która była już odsunięta zanim ja przyszedłem do związku, a teraz jej pomogliśmy i ona dostaje o wiele większe pieniądze, ponad 100 tysięcy złotych, ale niech pan zobaczy, jak dziewczyna to wykorzystuje i gra. Druga: Martyna Kubka, dalej: Weronika Baszak. To są młode dziewczyny. Niech pan zobaczy, jak one to wykorzystują. One by panu w życiu takiego meczu nie odpuściły. Jeżdżą gdzieś po Monastyrach, gryzą ziemię, a tutaj gwiazdy wychodzą, które dostają pieniądze, i słyszę, że gwiazda w finale przegrywa z 12-latką. To jest wstyd. Ale one wszystkie powinny się cieszyć, że miały szansę rywalizować z taką dziewczyną. Bo dzisiaj przyjechała taka dziewczyna, a jak mamy kontakty, to być może będziemy robili takie konfrontacje częściej. Z pożytkiem dla naszych zawodników. Bo jak będą mogli rywalizować z lepszymi, to jest szansa, że podniosą poziom. A rozmawiamy też o takiej wymianie, żeby nasi zawodnicy mogli tam pojechać i potrenować.

Do akademii Mouratoglou?

- Tak, to jest coś innego. To jest szansa dla nich. Tutaj ciągle ludzie narzekają. Wie pan, jak jest w Polsce: ten jest zły trener, ten tu, ten śmu, jeden by drugiego zagryzł, gdyby mógł. Po to nawiązujemy współpracę z IMG, żeby coś się wydarzyło. Ale musi być coś za coś. To nie będzie w jedną stronę, że tylko my będziemy chcieli, a nic im nie damy w zamian.

Więcej o:
Copyright © Agora SA