Ciekawa i wyrównana ekstraklasa to przekleństwo polskiej piłki. UEFA nas karze

Ostatni sezon ekstraklasy znów to pokazał: rozgrywki mamy bardzo ciekawe. U nas nie jest jak w Niemczech, gdzie rok w rok tytuł mistrza kraju zdobywa Bayern. My w ostatnich 10 latach mieliśmy trzech różnych mistrzów, 11 różnych medalistów i 14 różnych klubów w europejskich pucharach. I to jest - paradoksalnie - przekleństwo dla naszej piłki - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl.

Zacząłem od Bayernu, ale nie będę porównywał ekstraklasy do Bundesligi. Nie ma sensu. Inne pieniądze, kultura piłkarska, inny poziom. Spójrzmy raczej na te kraje, które są nam bliskie z powodów geograficznych i historycznych, a które musimy gonić w świecie piłkarskim, bo choć krajowe rynki mają ubogie, to biją nas na głowę w europejskich pucharach. 

Zobacz wideo

Nasze miejsce w rankingu UEFA jest wstydliwe

Spojrzałem na Serbię, Czechy i Chorwację – czyli 16., 17. i 18. kraj w rankingu UEFA (po sezonie 2020/21 - ten ranking decydował o liczbie drużyn w poszczególnych europejskich pucharach w sezonie 22/23). My w tym rankingu zajmujemy wstydliwe 30. miejsce. Wstydliwe, bo biorąc pod uwagę bogactwo ekstraklasy, powinniśmy być o wiele wyżej.  

Jeśli chodzi o przychody, to jesteśmy na 18. miejscu w Europie. Jeśli chodzi o przychody z umowy telewizyjnej, to jeszcze wyżej. Zresztą jak wynika z najnowszego raportu UEFA, polska ekstraklasa między 2017 a 2022 r. miała najwyższy wzrost z tytułu przychodów za prawa telewizyjne. 58 proc. więcej niż pięć lat wcześniej. A taka Bundesliga miała pod tym względem sześć procent mniej. Śmiało można zaryzykować tezę, że problemem ekstraklasy nie jest brak pieniędzy, a nieumiejętne ich wydawanie. 

Ale nie będę pisał o przepalaniu kasy w polskich klubach, a o nabywaniu doświadczenia w prowadzeniu klubu na wysokim poziomie. I to jest to, w czym "ciekawa" ekstraklasa, okazuje się przekleństwem. 

Ekstraklasa przy innych ligach to orgia różnorodności

Wróćmy do liczb z początku. W tym samym czasie – ostatnich 10 latach – w Chorwacji tylko sześć różnych klubów sięgało po medale krajowych mistrzostw, w Serbii – sześć, w Czechach – też sześć. Przy takich wynikach naszych 11 klubów medalistów to orgia różnorodności.

Oczywiście nie chodzi o same liczby, ale przede wszystkim o konsekwencje. Czechy, Chorwacja i Serbia mają z reguły tych samych przedstawicieli w europejskich pucharach. W ostatnich 10 sezonach (licząc z awansem na sezon 2022/23) Partizan Belgrad, Slavia Praga, Viktora Pilzno, Dinamo Zagrzeb, Hajduk Splik i Rijeka grały sezon w sezon w europejskich rozgrywkach. Na tej liście byłaby też Crvena Zvezda Belgrad, gdyby nie fakt, że UEFA wyrzuciła ją na sezon z pucharów. W Polsce nie mamy ani jednego takiego klubu. Legia swoją serię przerwała w tym roku. 

Co z tego wynika? Że w tych krajach, dzięki "nudnej lidze" ze stałą czołówką, doświadczenie gry w Europie, umiejętność budowania drużyny na międzynarodowe rozgrywki, godzenia krajowych rozgrywek z pucharami, doświadczenie gry na pół gwizdka z krajowymi słabeuszami jest po prostu dużo wyższe.

Weźmy tylko ostatnich 10 sezonów (2013/14-2022/23): średnie doświadczenie polskiego klubu w tym czasie to: 2,85 startów, jeśli chodzi o drużyny chorwackie – 6,6; czeskie – 4,8. Dzięki dość hermetycznym czołówkom swoich lig Czesi, Chorwaci i Serbowie poszerzają sezon w sezon swój know-how gry w pucharach. A u nas coraz to nowy pucharowicz wyważa otwarte drzwi i często płaci za start w Europie odległą lokatą w kolejnym sezonie ligowym.

Awans do pucharów, to dla wielu trenerów w Polsce początek nieszczęścia

A najlepiej ilustruje to przykład Legii Warszawa i Czesława Michniewicza, Besnika Hasiego czy Henninga Berga. Wszystkich tych trzech trenerów stołecznego klubu łączy fakt, że zdołali awansować do fazy grupowej Ligi Europy lub Ligi Mistrzów, ale potem nie potrafili sukcesu w pucharach połączyć z dobrą grą w lidze i zostali zwolnieni tej samej jesieni. Takie przykłady można mnożyć. Dla polskich trenerów start w pucharach to często początek nieszczęścia. No bo jak budować szczyt formy zespołu, gdy teoretycznie najważniejsze mecze w sezonie – eliminacje pucharów – gra się w czasie, gdy wszyscy inni do startu sezonu dopiero się przygotowują? W Partizanie, Crvenej Zvezdzie, Hajduku czy Slavii też muszą sobie z tym radzić, ale po pierwsze mają w tym długoletnie doświadczenie, a po drugie mają taką przewagę nad resztą ligi, że niektóre mecze mogą wygrywać grą na pół gwizdka. I w końcu po trzecie: nie startują w pierwszych rundach eliminacji jak drużyny z Polski.  

Ranking klubowy najlepiej pokazuje, co znaczy doświadczenie w grze w pucharach

Poza tym kluby, które rok w rok występują w pucharach, budują sobie tzw. klubowy ranking UEFA, a to on decyduje o rozstawieniach w eliminacjach. Dzięki temu Czesi, Serbowie czy Chorwaci mogą liczyć na teoretycznie słabszych rywali w pucharach. I tu najbardziej widać, jakim przekleństwem jest ciekawa liga, w której coraz to nowy zespół dołącza do czołówki i startuje w pucharach. Można powiedzieć przekąsem, że ranking klubowy to kara, jaką UEFA wymierza każdemu, kto narusza ligową hierarchię w swoim kraju. 

W tym roku najlepszy polski pucharowicz – Lech Poznań – jest na 208. miejscu w rankingu klubowym UEFA. Najlepszy czeski zespół – Sparta Praga – zajmuje 32. Wyżej niż Lech są cztery zespoły czeskie, siedem serbskich i cztery chorwackie.  

Ale cóż: cieszmy się przynajmniej ciekawą ligą. Za granicą na pewno nam zazdroszczą. 

Więcej o: