Nikt nie chce kibicować przegrywom. Polscy kibice serca mają za granicą

Michał Kiedrowski
Wisła Kraków - jeszcze niedawno najpopularniejszy klub w Polsce - spadła z hukiem z ekstraklasy. Nic nie zostało z wielkiej popularności drużyny Macieja Żurawskiego i Pawła Brożka - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl.

"Możesz zmienić żonę, poglądy polityczne, wyznanie, ale nigdy, przenigdy nie możesz zmienić klubu, któremu kibicujesz". To powiedzenie Erica Cantony jest tak samo barwne jak nieprawdziwe. Wierność jednemu klubowi wśród tych, którzy uważają się za kibiców piłkarskich, jest niższa niż odsetek małżeństw, które kończą się rozwodem. Według badań Europejskiego Związku Klubów piłkarskich tylko 38 procent fanów kibicuje jednemu klubowi, reszta to piłkarscy bigamiści, albo nawet poligamiści. A i tak nie wiadomo jak jest do końca, bo badania nie mówią, czy ten jeden klub jest na całe życie, czy czasem się zmienia.

Zobacz wideo

Nikt nie chce kibicować przegrywom

Spójrzmy na badania w Polsce. Numerem jeden wśród polskich kibiców były Widzew, Wisła Kraków, Lech Poznań i Legia Warszawa – w zależności od tego, kto akurat był na topie i kto z choćby małymi sukcesami reprezentował Polskę w Europie. Jeśli Lech przeszedłby teraz rundę grupową któregoś z europejskich pucharów, to pewnie on wspiąłby się na szczyt. Bardziej od bon motu Cantony prawdziwe jest powiedzenie: najwięcej kibiców mają zwycięskie drużyny.  

Dobrze to pamiętają nieco starsi kibice. Gdy reprezentacja Polski grała słabo, to na Stadionie Śląskim ostatni mecz eliminacji mistrzostw świata 2010 ze Słowacją obejrzało 4,5 tysiąca widzów. Jak widać popularna kibicowska przyśpiewka: "czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham cię" ma nikłe zastosowanie nawet w przypadku reprezentacji Polski. Nikt nie chce kibicować przegrywom. 

Serca polskich kibiców są za granicą

A łatka przegrywów przyrosła do klubów ekstraklasy, gdy rok w rok dostawały baty w europejskich pucharach. Ostatni raz polski klub na międzynarodowej arenie dotrwał do wiosny pięć lat temu, gdy Legia przegrała w Lidze Europy dwumecz z Ajaksem. W międzyczasie nasze drużyny były wyeliminowywane przez takie potęgi, jak drużyny z lig Luksemburga, Azerbejdżanu czy Łotwy. 

I doszło do tego, że gdy spojrzymy na przytoczone wcześniej badania Europejskiego Związku Klubów, to tylko 21 procent polskich kibiców ma serce w Polsce. 45 procent kocha przede wszystkim klub zagraniczny, a dalszych 33 procent nie ma w ogóle ulubionego klubu. To pokazuje, w jak trudnych warunkach – przy konkurencji, której nie sposób sprostać – funkcjonują polskie kluby.  

Jak zdobyć kibiców zwycięskich drużyn?

W Wiśle, Legii czy Lechu mogą tylko pomarzyć: ach gdyby ci kibice ulokowali swoje kibicowskie uczucia lokalnie, to ile więcej sprzedawalibyśmy karnetów, klubowych koszulek, telewizyjnych abonamentów itd. Polskie kluby stać byłby na lepszych piłkarzy, a to przełożyłby się na lepsze wyniki w pucharach. A lepsze wyniki w pucharach spowodowałby, że kluby miałby jeszcze więcej kibiców. Maszyna sama by się napędzała. 

Tyle marzenia i scenariusz roztaczany przed potencjalnymi inwestorami. Naprawdę to tak nie działa. Żeby przyciągnąć kibiców zwycięskich drużyn, najpierw musi być sukces, a potem trzeba go powtarzać i powtarzać. Wisła Kraków jest najlepszym przykładem. Przed laty pojawił się inwestor – Bogusław Cupiał, zaczęły się sukcesy. Cała Polska kibicowała Wiśle. Gdy wycofał się Cupiał, drużyna też spadła z piedestału najpopularniejszego klubu w Polsce. Teraz słychać, że może sobie nie poradzić nawet w I lidze.  

Ile można znosić tych polskich przegrywów?

To tyle jeśli chodzi o tzw. inwestycyjny potencjał piłka nożnej w Polsce. Tak, on jest wielki. Na papierze. Mamy w Polsce naprawdę mnóstwo kibiców piłkarskich w kraju. Najlepszy dowód to fakt, ile mamy różnych telewizji sportowych, które utrzymują się na rynku i konkurują między sobą o zainteresowanie kibiców: Canal Plus Sport, Eleven Sports, Polsat Sport i jeszcze Viaplay na dokładkę. To te najważniejsze. Niewiele jest krajów z taką konkurencją w tym segmencie.  

Gdy jednak chodzi o ekstraklasę to i tak w końcu okazuje się, że najważniejszy jest ktoś taki jak Cupiał, Dariusz Mioduski z Legii, Michał Świerczewski w Rakowie czy Piotr Rutkowski w Lechu – inwestor. Ktoś, kto utrzyma drużynę, gdy sukcesów zabraknie, a kibice zwycięskich drużyn przerzucą pasję na nowego faworyta. Najczęściej zagranicznego, bo ile można tych polskich przegrywów znosić. Tak to działa. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA